Tofifest 2024: Marta Żmuda Trzebiatowska o krzywdzących stereotypach, spełnionych marzeniach oraz internetowym hejcie [WYWIAD]
Podczas tegorocznej edycji festiwalu Tofifest miałam okazję obejrzeć film Unmoored ze znakomitym występem Marty Żmudy Trzebiatowskiej. Porozmawiałam z aktorką o tej roli, a także realiach związanych z aktorstwem oraz polskimi mediami społecznościowymi.
Do jednego z najnowszych projektów Marty Żmudy Trzebiatowskiej należy Unmoored, którego pokaz odbył się na tegorocznej edycji MFF Tofifest. Kujawy i Pomorze w Toruniu. Z pewnością jest to rola, która odświeży portfolio aktorki. Mimo niewielkiego czasu ekranowego, zdecydowanie udało jej się pokazać szeroką gamę swoich umiejętności. Nie tylko rozmawiałyśmy na ten temat, ale również o tym, dlaczego warto spełniać marzenia z dzieciństwa.
Kaja Grabowiecka: Gratuluję zachwycającej roli w Unmoored!
Marta Żmuda Trzebiatowska: Dziękuję. To rola, którą dostałam dzięki Mowie ptaków. Niesamowite, jak ten film wciąż dla mnie pracuje i ile przynosi mi dobrego. Caroline Ingvarsson, reżyserka filmu Unmoored, obejrzała obraz Xawerego Żuławskiego na Netfliksie i poprosiła mnie o nagranie castingu. Gdy kompletowała obsadę do swojego filmu, uznała, że do roli Basi potrzebuje właśniej takiej aktorki, z takim temperamentem. Po obejrzeniu mojego self tape'a, podobno nie miała wątpliwości. To chyba był pierwszy tego typu casting, który wygrałam.
Przed seansem miałam okazję porozmawiać z reżyserką, Caroline Ingvarsson, która powiedziała mi, że jest to film o sile kobiet. Zachęciła mnie do seansu! Jednak nie spodziewałam się, że żeńskie postacie będą grały aż tak kluczową rolę.
To prawda. Mnie chyba najbardziej urzekła scena, w której Maria spotyka się z ofiarą, czyli z dziewczyną graną przez Anię Próchniak.
Rewelacyjna scena.
I pięknie zagrana. Natychmiast pojawiła się u mnie myśl: „Dlaczego kobieta nie wierzy kobiecie?”. Nie chcę spojlerować, dodam tylko, że my, kobiety, mamy naprawdę olbrzymią moc i te nasze spotkania potrafią być magiczne i zmieniać nasze życie. Czasami bywają bolesne, trudne, ale zawsze popychają nasz los w jakimś kierunku. Napisałam o tym zresztą książkę: Bliżej siebie. Imiona kobiecości.
Girl Power. Caroline jest absolutnie zachwycona pani grą aktorską. Zdradziła nawet, że chciałaby widzieć panią częściej na ekranie.
To bardzo miłe. Niedługo będzie miała – mam nadzieję! – taką okazję. Czekam na premierę serialu, w którym zagrałam. Na razie jest to owiane tajemnicą, więc niestety nie mogę nic więcej powiedzieć. Liczę jednak, że znów ją zaskoczę. Takiej bohaterki jeszcze nie miałam w swojej kolekcji.
Co stanowiło największe wyzwanie w Unmoored? Prostolinijność i bezczelność Barbary? A może coś innego?
Po raz pierwszy miałam problem z nauczeniem się tekstu! Barbara miała mówić źle po angielsku, by podkreślić jej średnie wykształcenie. Musiałam nauczyć się więc wysławiać dokładnie tak, jak to było zapisane w scenariuszu, bo to był bardzo dobry "zły angielski". Pamiętam, że w Stanach miałam podobną przygodę. Zagrałam w komedii, Grach małżeńskich. Gdy dostałam tę rolę, pomyślałam: „Dobrze, to ja chcę jak najszybciej scenariusz, żeby nauczyć się mówić płynnie, bez akcentu”. A moja agentka na to: „Ale to chodzi o to, że masz mówić źle”. Na Zachodzie istnieje pewne wyobrażenie o naszym złym angielskim, które musiałam niestety spełnić. Nauczenie się złego szyku zdań było prawdziwym wyzwaniem.
Obcokrajowcy myślą, że mówimy po angielsku z rosyjskim akcentem.
Tak, niestety tak jest. Bardzo ubolewam nad tym faktem i uważam, że jest bardzo stereotypowe i krzywdzące. Mamy coraz lepiej wykształconych, młodych ludzi, którzy swobodnie posługują się językiem angielskim, bez akcentu. Moje doświadczenie ze Stanów jest takie, że zaskakuje ich fakt, że mówimy po angielsku dużo lepiej, niż im się wydaje. Jednocześnie rozumiem, że czasem jest to potrzebne do roli. W Unmoored było potrzebne, żeby podkreślić braki w wykształceniu mojej bohaterki. Jednak nie świadczy to o braku inteligencji, tego nie można Basi odmówić. To konfrontacja z Barbarą zmieni losy Marii i da jej odwagę, by stanąć w prawdzie.
Właśnie tę szczerość do bólu podziwiam – zarówno w Barbarze, jak i swoich koleżankach. Chciałam również pogratulować miejsca w rankingu Forbes Woman.
Dziękuję, chociaż nie przywiązuję do tego większej uwagi. Szczególnie że parę lat temu świadomie usunęłam się trochę w cień. Chciałam pójść w życiu zawodowym w inną stronę, co chyba się udaje. Unmoored, Mowa ptaków oraz nadchodzący serial są efektem mojej świadomej zawodowej drogi. Oczywiście, czasem flirtuję z show-biznesem, ale zawsze na własnych zasadach.
Z okazji Dnia Dziecka opublikowała pani zdjęcie z dzieciństwa – z cytatem Walta Disneya o spełnianiu marzeń. Czy mała Marta marzyła o aktorstwie? A może miała inne plany?
Marzyła o aktorstwie, ale była bardzo racjonalna. Wiedziała, że aktorstwo to nie jest matematyka. Oprócz talentu i pracowitości, liczy się jeszcze ten łut szczęścia – trzeba znaleźć się we właściwym miejscu o właściwej porze, ktoś musi ci dać szansę, ktoś musi w ciebie uwierzyć. Byłam zawsze rozważna. Od początku chciałam być aktorką, ale były takie momenty, że myślałam o tym jako o „niepoważnym, dziecinnym marzeniu”. Dlatego też rozważałam inne kierunki studiów. Z tego powodu w liceum poszłam do klasy o profilu matematyczno-fizycznym. Poszukiwałam, ale ostatecznie potrzeba spełnienia marzenia okazała się silniejsza.
Znam to doskonale. Sama byłam na profilu matematyczno-ekonomicznym, a teraz studiuję coś kompletnie innego.
Warto podążać za marzeniami.
Co powiedziałaby pani tej małej Marcie ze zdjęcia?
Ja bym ją mocno przytuliła i powiedziała jej, żeby się tak wszystkim nie przejmowała. Żeby nie słuchała opinii innych, lecz podążała za głosem serca. Chciałabym ją też ochronić – bo jak wchodziłam w ten zawód, to z prawdziwym przytupem. Kończyłam Akademię Teatralną i wygrałam casting do głównej roli w filmie u boku Piotra Adamczyka. Film Nie kłam, kochanie okazał się frekwencyjnym hitem, a mi przyniósł sporą popularność. Wszystko wydarzyło się w zawrotnym tempie. W głowie mi się nigdy nie przewróciło, ale bardzo długo zajęło mi zrozumienie tego, żeby się nie przeglądać w oczach innych ludzi, nie słuchać ich opinii, nie czytać komentarzy i artykułów na swój temat. Straciłam na to dużo zdrowia, nerwów oraz odebrało mi to sporo radości.
Czasami internauci nie potrafią odróżnić konstruktywnej krytyki od hejtu, nieprawdaż?
Zaczynałam w czasach, kiedy jeszcze nie było Instagrama, a portale plotkarskie dopiero się rozwijały. Chciałam wiedzieć, jaki był odbiór mojej pracy, więc zaglądałam w komentarze, które zostawiali anonimowi ludzie. Ale trzeba liczyć się z tym, że w tych komentarzach będą nie tylko pochwały, ale słowa, które mogą zaboleć. Ludzie piszą w internecie z różnych pobudek...
...z zawiści.
Też. To zabija duszę i radość z tworzenia. Musiało upłynąć sporo czasu, bym przestała tam zaglądać. Bym zaczęła żyć swoim życiem i robić to, co kocham.
Proszę dalej tak robić!