Na czym polega fenomen Deadpoola? Te filmy to miasteczko South Park kina superbohaterskiego
Z czym jeszcze nie tak dawno temu kojarzyli się superbohaterowie? Parafrazując znaną formułkę Supermana, głównie z „prawdą, sprawiedliwością i amerykańską drogą”. Tak było przynajmniej do czasu, gdy na ekrany wszedł – cały na czerwono – Pyskaty Najemnik.
Współczesne kino superbohaterskie cechuje dość duża różnorodność: lekkie tradycyjne opowieści (głównie reprezentowane w ramach MCU); mroczniejsze historie z pogranicza kryminału i dramatu psychologicznego (Defenders Saga, Batman Matta Reevesa, Joker); filmy i seriale animowane (Spider-Verse, A gdyby...? czy Niezwyciężony); a w końcu produkcje aktorskie czerpiące pełnymi garściami z konwencji takich jak pastisz, parodia oraz grimdark.
Raczej nikogo nie zaskoczy stwierdzenie, że seria Deadpool zalicza się właśnie do tej ostatniej grupy, w której są także takie tytuły jak The Boys, Peacemaker czy obie wersje Legionu Samobójców. Co jednak jest jeszcze ważniejsze, to właśnie od przygód Pyskatego Najemnika na dobrą sprawę rozwinięto ten trend, związany z przesuwaniem granic kina superbohaterskiego. Deadpool szybko stał się ulubieńcem fanów, stanowiąc swoisty powiew świeżości w dość powtarzalnych wówczas (2016 rok) schematach typowych dla filmów o trykociarzach.
Deadpool – nie superbohater a antybohater
Jest przynajmniej kilka powodów, dla których Pyskaty Najemnik został tak dobrze przyjęty. Pierwszym i najbardziej oczywistym spośród nich jest duża popularność superbohaterów na wielkim i małym ekranie. Drugim jest „oryginalność” tej postaci, która zasadza się na tym, że w odróżnieniu od tradycyjnych herosów Wade Wilson jest antybohaterem. I co ciekawe, obie te przyczyny są ze sobą nierozerwalnie związane. Bo choć ludzie byli spragnieni historii o superbohaterach, to jednocześnie pragnęli czegoś nowego i świeżego.
Zobaczcie sami: w czasach, gdy Deadpool wszedł w glorii na ekrany kin, gatunek superbohaterski dzielił się na trzy główne obozy. Pierwszym było niewątpliwie Kinowe Uniwersum Marvela, któremu – choć odnosiło sukcesy krytyczne i komercyjne – z czasem zaczęto zarzucać zbytnie ugrzecznienie historii i opieranie fabuły na mniej lub bardziej udanym humorze sytuacyjnym.
Drugim był fandom konkurencyjnego uniwersum DC. Celowo nie wspominam tutaj o filmowym DC Extended Universe, jako że w chwili premiery Deadpoola (14 lutego 2016 r.) mogło się ono „poszczycić” zaledwie jednym filmem (Człowiek ze Stali), stąd bezpieczniej będzie wyodrębnić fandom DC choćby w oparciu o trylogię Mroczny Rycerz Christophera Nolana czy emitowane w stacji The CW seriale wchodzące w skład Arrowverse. Trylogia o Batmanie cechowała się ciężkim, bardziej realistycznym klimatem, tak samo jak pierwsze dwa sezony serialu Arrow czy swobodny prequel historii o Batmanie Gotham. A choć w obrębie konkurencyjnej franczyzy pojawiły się też produkcje lżejsze (Flash czy Legends of Tomorrow), adaptacje DC słynęły raczej z poważnego tonu.
Ostatnią istotną serią była kinowa saga skoncentrowana wokół postaci z mitologii X-Menów – do której Deadpool w istocie się zalicza – wyprodukowana przez 20th Century Fox. W przypadku tej odnogi kina komiksowego trudno mówić zarówno o sukcesach, jak i spektakularnych porażkach. Ot, X-Meni istnieli sobie niejako na uboczu, na główną fabułę tego mikroświata nie widać było spójnego pomysłu (w czasie produkcji doszło przynajmniej do trzech rebootów tego uniwersum), przygody Pyskatego Najemnika wyróżniały się jednak tym, że miały być one właściwie samodzielną serią istniejącą obok X-Menów.
Właśnie tak wyglądały komiksowe światy na wielkim i małym ekranie, gdy do ich grona dołączył, odziany w czerwień i czerń bezkompromisowy antybohater o ostrym jak brzytwa języku. W przeciwieństwie do lekkości typowej dla MCU czy przytłaczającej powagi typowej dotychczas dla DC, twórcy filmu o Wadzie Wilsonie nawet nie próbowali nadać tej postaci podobnej otoczki. Przeciwnie – już od pierwszych minut pierwszej części Deadpoola na porządku dziennym były lejąca się krew i odpadające części ciała, wulgarne, niewybredne żarty oraz nieustanne łamanie czwartej ściany. Fabuła była w zasadzie tylko pretekstem do coraz to bardziej absurdalnych sytuacji i słowotoku Pyskatego Najemnika. Deadpool zapisał się zatem złotymi zgłoskami w historii adaptacji komiksów jako produkcja wręcz ostentacyjnie ignorująca utarte schematy i tematy tabu.
Deadpool – superbohaterski odpowiednik Miasteczka South Park
Powyższy opis nie oznacza wszakże, że historia Pyskatego Najemnika całkowicie zrywa z kliszami typowymi dla gatunku superbohaterskiego. Podobieństwa są widoczne – najczęściej po to, by główny bohater mógł je szyderczo wyśmiać – ale się zdarzają. Właściwie sam origin story filmowego Deadpoola czerpie pełnymi garściami z komiksowych schematów. Oto wyszkolony, emerytowany najemnik właśnie zamierza ułożyć sobie życie z ukochaną, kiedy otrzymuje druzgocącą wiadomość o poważnym nowotworze z licznymi przerzutami. Skuszony perspektywą wyleczenia choroby w drodze eksperymentalnego leczenia, nawiązuje kontakt z tajemniczym naukowcem. Eksperyment wprawdzie się nie udaje, w jego wyniku Wade zostaje trwale oszpecony, jednak w zamian zyskuje moce mutanta: nieprawdopodobną zwinność, zdolność do regeneracji graniczącą wręcz z nieśmiertelnością oraz wzmocnioną siłę. Wiedziony żądzą zemsty wyrusza na poszukiwania naukowca.
Brzmi jak generyczna historia superbohatera? Oczywiście, że tak, jednak jest ona na marginesie całej treści zawartej w Deadpoolu. Rzecz jasna spełnia swoją funkcję – jest główny motyw, są osobiste stawki dla protagonisty, jest antagonista, którego należy powstrzymać, a w tym wszystkim przechodzi on pewnego rodzaju rozwój postaci. Jednak wszystko jest tu podane w tak przerysowanej, parodystycznej formie, że próżno tu szukać zarówno nadęcia typowego dla DC, jak i typowego motywu walki ze złem z MCU. Wade nie ratuje tutaj świata i jest tak daleki od bycia „rycerzem w lśniącej zbroi” jak tylko się da, zresztą wielokrotnie „zdarza mu się” wyszydzić zarówno samą koncepcję bycia superbohaterem, jak i kolegów po fachu z uniwersum Marvela i konkurencyjnego DC. W końcu Cable zyskuje od Pyskatego Najemnika pseudonim Zimowego Żołnierza, podczas gdy jego zimne i sztywne zachowanie budzi zdumienie Deadpoola tak wielkie, że aż się zastanawia, czy aby „nie urwał się z uniwersum DC”. Nie brak tu również metakomentarzy choćby dotyczących Hulka, czy Diabła Stróża, którego Wade nazywa „Daredebilem”. Słowem, postać Deadpoola pełni dla światka komiksowego podobną rolę, co serial Miasteczko South Park dla popkultury i sytuacji na świecie ogółem.
Podobieństwa są tym bardziej wyraźne, że Deadpool nie obśmiewa tylko innych superbohaterów, komiksowej mitologii i stereotypowych wątków, ale na równi kpi z rzeczywistości, która go otacza. Ot, obiektem żartów Wade’a stają się choćby: oskarżenia o kumoterstwo, prawdziwy bądź urojony rasizm (Black Tom Cassidy), trendy, żyjący bądź zmarli celebryci (dostaje się choćby Patrickowi Stewartowi i oddaje specyficzny hołd Davidowi Bowiemu) itp. Pyskaty Najemnik jest zatem bardziej podobny do Erica Cartmana i jego kolegów, niż mogłoby się wydawać. Podobna spostrzegawczość, wulgarność i niedojrzałość w zachowaniu – nie jest to antybohater godny naśladowania.
Najciekawsze warianty Deadpoola [GALERIA]
Deadpool nie boi się literki R
Kto czuł zmęczenie dość bezpiecznym środowiskiem MCU, gdzie śmierć jest raczej tematem tabu, ten podczas seansu Deadpoola mógł poczuć się bardzo pozytywnie zaskoczony. Prawdą jest bowiem, że skala przesunięcia granic choćby w pokazywaniu ekranowej brutalności, nie mówiąc już o eksponowaniu wulgarnego języka i żartów, którym raczej daleko było do miana wyszukanych, była bardzo widoczna.
Wade Wilson nie był kolejnym z wielu trykociarzy o złotym sercu. Przeciwnie, był interesownym, zabójczo skutecznym człowiekiem o jasnym i stricte osobistym celu. Choć jego dokonania ściągnęły ku niemu uwagę mutantów takich jak Negasonic Teenage Warhead czy Colossus – ten ostatni zresztą nigdy nie zaprzestał prób zrekrutowania go do X-Menów, czemu protagonista zdecydowanie się opierał – to nigdy do końca nie stał się czystym jak kryształ superbohaterem. Zdecydowanej postawie Pyskatego Najemnika co do przystania do drużyny mutantów tym trudniej się dziwić, że dość mocno odstaje on charakterem choćby od Cyclopsa, Profesora X i innych, których celem jest ratowanie świata. Deadpool nie ucieka się do kompromisów: jego wrogów spotykają raczej definitywne i obrazowe śmierci, można powiedzieć, iż kwalifikujące się do miana zabójstw ze szczególnym okrucieństwem. Co więcej, Pyskaty Najemnik nie sprawia wrażenia gracza zespołowego.
Bynajmniej nie oznacza to, iż Wade nie ma łagodniejszych cech charakteru. Miłość do ukochanej Vanessy na tyle silna, że jest wręcz dla niej gotów cofnąć się w czasie, by zmienić bieg wydarzeń; sympatia i współczucie, jakim obdarowuje maltretowanego w sierocińcu Fire Fista ze względu na własne traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa, a w końcu spora doza honoru, pokory i szczerości widoczna w zwiastunach (zapewne również w samym filmie) wobec towarzyszącego mu Wolverine’a, w rozmowie z którym przyznaje się do szanowania mutanta oraz innych X-Menów, oraz zaznacza, że jemu także zależy na przetrwaniu jego rzeczywistości i ludzi, których kocha.
Można domniemywać, że jego opór przed przystaniem do mutantów, postrzegany przez inne postacie jako przejaw arogancji, w tym kontekście oznacza, iż po prostu wynikał on z samoświadomości Pyskatego Najemnika. Ze względu na wszystko, co robił w przeszłości, czułby się on nieco na podobieństwo oszusta, przystając do superligi superbohaterów swojej rzeczywistości.
Konkludując – Wade Wilson wymyka się prostej kwalifikacji moralnej. Nie jest on ani postacią stricte negatywną, ani jednoznacznie pozytywną i właśnie ta wielowarstwowość była dla widzów czymś nowym i odświeżającym. Zamiast kolejnego epickiego blockbustera ze zniszczeniem świata w tle, obie części Deadpoola zaoferowały widzom osobistą, przesiąkniętą czarnym rubasznym humorem oraz nawiązaniami do popkultury i rzeczywistości opowieść o – mimo wszystko – dość prostym człowieku. A przy tym pokazały, że odważniejsza narracja i pójście na całość czasem popłacają. A zapowiada się, że debiutujący właśnie w kinach Deadpool & Wolverine również pójdzie tym śladem, łącząc parodię i czarny humor z wielkim sercem i miłością do materiału źródłowego, czyli komiksów.