Dlaczego nie lubię Jokera Joaquina Phoenixa? I tak nie jest najgorszy
W historii kina pojawiło się wielu aktorskich Jokerów. Takich, których nie mogę znieść, i takich, których kocham. Co czeka dalej tego ikonicznego złoczyńcę z komiksów? Podzielę się z Wami swoimi odczuciami.
Klauni Książę Zbrodni to moim zdaniem jeden z najlepszych popkulturowych złoczyńców. Nieprzewidywalny, niebezpieczny i niestabilny psychicznie. Do tego dochodzi element komediowej teatralności. Wielu aktorów marzy o tej roli, a to, że występuje w niej Joaquin Phoenix, tak uznany i poważny aktor, wskazuje, że nie jest wstydem wcielać się w postać z komiksów. Kiedyś było to piętnowane, a teraz wręcz szanowane. Joker jako postać pozwala na bardzo wiele. Przez dziesiątki lat, setki różnych interpretacji i tysiące komiksów Klauni Książę Zbrodni nieustannie ewoluował i zmieniał się, podobnie do jego humorków. Raz był typowym, choć nieco przerysowanym gangsterem, innym razem uosobieniem anarchizmu, latami paradował jako wredny, złośliwy, ale raczej nieszkodliwy klaun-dziwak, a czasami przerażał jako niemożliwy do rozczytania i skazany na wieczne potępienie psychopata, który Batmanowi i jego bliskim czynił największe krzywdy.
Jestem przekonany, że gdyby zapytać Was o to, kim jest Joker, to każda odpowiedź by się nieco od siebie różniła. Każdy ma inne postrzeganie tej postaci, dlatego jest też tak atrakcyjna dla aktorów i reżyserów. Pan J. to idealnie układająca się w rękach plastelina, którą można wymodelować niczym Clayface'a, zgodnie ze swoimi potrzebami. I każda interpretacja będzie, przynajmniej w jakimś stopniu, zgodna z komiksowym kanonem, do którego internetowi puryści nie będą się mogli przyczepić, ponieważ na przestrzeni tylu lat było tylu Jokerów, że można od tego oszaleć podobnie do niego.
Najwięksi złoczyńcy w komiksach DC
Uważam przy tym, że od czasów legendarnego występu Heatha Ledgera w Mrocznym Rycerzu Christophera Nolana umysły wielu twórców filmowych zamknęły się na te różnorodne opcje, a my raz za razem dostajemy kolejne – czasem lepsze, a czasem gorsze – wersje tamtego Oscarowego występu i adaptacji postaci. Chciałbym Wam powiedzieć, jakiego Jokera mi brakuje w kinie.
Joker – symbol zmian w kinie superbohaterskim
Joker to przeciwnik numer jeden Batmana. Nie dziwi zatem, że to postać, która została zaadaptowana w filmach, serialach, animacjach i grach. Przed 2008 rokiem wcielało się w niego kilku aktorów – fizycznie oraz wyłącznie głosowo. Każdy z nich do kreacji wnosił zupełnie coś innego. Oferował własne, unikalne spojrzenie na tę rolę. W tamtym czasie filmy superbohaterskie raczej nie były traktowane poważnie. Może nie były już takimi niewypałami, jak na samym początku XXI wieku, ale brakowało im wiele do dzisiejszej popularności. Ot produkcje przeznaczone głównie dla dzieci lub spoconych fanów komiksów – to było znamię podobne do tego, jak niegdyś postrzegano gamerów. Były pewne wyjątki, które cieszyły się ogromnym uznaniem, ale były to pojedyncze krople miodu w oceanie goryczy, która pozostawała po seansie większości z tych produkcji. Niektórzy uważają, że to Iron Man przełamał lody i wprowadził kino superbohaterskie na salony. Po części się z tym zgadzam i rozumiem takie spojrzenie na sprawę, ale uważam, że zrobił to ktoś inny.
Heath Ledger. To człowiek, którego przedstawiać nie trzeba. Aktor, który oddał roli Jokera wszystko, włącznie ze swoim życiem. To on przekuł tamten występ na coś ponadczasowego. To on wniósł gatunek peleryniarzy na zupełnie nowy, wcześniej nieodkryty poziom, co uwiecznił zdobyciem Oscara. To był ostateczny dowód na to, że produkcje komiksowe mogą aspirować do największych nagród i sięgać gwiazd. Nie obyło się bez kontrowersji. Okoliczności śmierci aktora i ich powód do dziś są obiektem sporu wśród fanów, którzy podejrzewają, że za kulisami mogło dojść do czegoś niepokojącego. Jasne jest to, że rola Jokera – a może i on sam, w pewien metaforyczny sposób – zabiła znakomitego aktora.
Joker Heatha Ledgera to przestępca doskonały. Pozbawiony planu, jak sam mawia, ale jednocześnie zachowujący się tak, jakby wszystko przebiegało zgodnie z nim. To anarchista, który nie wierzy w jakikolwiek porządek i ludzkie zasady oraz moralność. Idealny antagonista, który testuje nie tylko Batmana, ale całe Gotham. To psychopatyczny szaleniec, który raz się śmieje w maniakalny sposób, a raz zastyga i milknie, przez co jest jeszcze bardziej przerażający. Wspominałem o tym już wcześniej – Jokerów w komiksach pojawiło się tylu, że i taka interpretacja jest jak najbardziej prawidłowa i ciekawa. Problem pojawił się dopiero później, kiedy to twórcy ograniczyli się właśnie do archetypu Ledgera.
Nie każdy może być Jokerem
Nie macie pojęcia, jak bardzo chciałbym pominąć – i ogólnie zapomnieć – o Jokerze Jareda Leto, ale z kronikarskiego obowiązku wspomnę o nim w paru słowach, które i tak nadwyrężają limit, który ta nieszczęsna karykatura powinna otrzymać od kogokolwiek. Nie byłem fanem tej wersji od pierwszego zdjęcia. Joker-gangster? Pewnie, bardzo chętnie. Joker-dresiarz, który idzie na klubowe derby rzucać cegłami w kibiców drużyny przeciwnej? Już nie do końca mój styl. Można się sprzeczać, że generalnie pasowało to do postaci, bo nie ma co ukrywać – Joker jest szalony, a twórcy tamtego pomysłu na pewno mu dorównali swoimi urojeniami o tej postaci. Będę jednak szczery – Leto nie dostał prawdziwej szansy. Pokazał się na parę scen i miał w zasadzie rolę poboczną w Legionie samobójców z 2016 roku. Osobiście wcale nie żałuję. Istnieje możliwość, że w pełnoprawnym projekcie z większą rolą nagle odmieniłby wszystko i przekonał mnie do siebie, ale to była bardzo nikła szansa. To był Joker do bólu przerysowany, przesadzony i pozbawiony jakiejkolwiek samodzielności. Ot zlepek paru pomysłów, które nijak do siebie nie pasowały. Okazuje się, że nie wystarczy wysyłać członkom obsady martwych zwierząt w prezencie, żeby stworzyć wiarygodnego Jokera. Dziwne, Jared, co nie?
O wiele ciekawszy pomysł pojawił się później, choć pierwsze wrażenie w moim przypadku również nie było pozytywne. Joaquin Phoenix jako Klauni Książę Zbrodni w samodzielnym filmie o tej postaci. Miałem mieszane odczucia. Z jednej strony podobał mi się dobór aktora i sam zamysł na produkcję, która z Batmanem nie ma nic wspólnego (wówczas jeszcze nie wiedziałem do jakiego ekstremum to dojdzie). Z drugiej miałem obiekcje w stosunku do reżysera, którego ceniłem za głupkowate komedie, ale nie sądziłem, że udźwignie ciężar dramatu psychologicznego. Była też kwestia designu postaci, która zbyt mocno przypominała mi Ledgera z własnoręcznie malowanym makijażem i przetłuszczonymi włosami. Dałem jednak szansę i po seansie nadal byłem mocno zmieszany.
Po seansie spełniły się moje oczekiwania. To był ciekawy pomysł na film, który o wiele bardziej pogłębiał psychologicznie postać Jokera, ale zarazem bardzo, ale to bardzo próbował nie przyznać się, że jest produkcją właśnie o tym złoczyńcy. Todd Phillips na każdym kroku starał się ukryć, że to film komiksowy. Wspominałem na początku, że te dzieła nie są już piętnowane przez opinię publiczną. Nie rozumiałem takiej mantry w ukrywaniu korzeni tej postaci. Zmienione zostało bardzo wiele. W większości mi to wcale nie przeszkadzało. Problem miałem natomiast z tym, że reżyser próbował stworzyć remake Taksówkarza, ale bazując na znanym IP i w czasie, gdy produkcje komiksowe cieszą się ogromną popularnością. To nie był zły film, nie zrozumcie mnie źle, a Oscar dla Phoenixa był zasłużony. To była ciekawa interpretacja tego złoczyńcy, która ukazała go w innym świetle. Nadal jednak miał on parę elementów wspólnych z Ledgerem – społeczna degrengolada w Gotham, upadek moralności, bardzo przyziemne podejście do budowania tej postaci, niewiele humoru i teatralności, która została ograniczona do paru wstawek, gdzie Arthur nieudolnie zabawia ludzi swoimi żarcikami. To wszystko miało potencjał, by być najlepszą interpretacją Jokera, ale tego, co mi w niej zabrakło, to szczerości, wiarygodności i elementu samodzielności. Gdyby tylko Todd Phillips nie bał się robić filmu o Jokerze, to jestem przekonany, że mielibyśmy do czynienia z jednym z najlepszych filmów komiksowych w historii. Tymczasem jest to po prostu bardzo dobra produkcja, która pod makijażem klauna ukrywa kalkę pomysłów, na które już przed laty wpadł Martin Scorsese. Już nawet Nolan tak bardzo nie wstydził się złapania za komiks.
Wszystkie filmy Joaquina Phoenixa - ranking
Klaun, psychopata, ale gdzie Książę Zbrodni?
Cesar Romero, Jack Nicholson i Heath Ledger zaproponowali inne, aktorskie interpretacje Jokera. Każda różna od siebie i wyjątkowa. To dlatego tak bardzo mnie boli, że rola tego ostatniego była tak wpływowa, że każdy kolejny Książę Zbrodni czerpie mniejszymi lub większymi garściami od mistrza. Nie ma w tym nic złego per se, ale życzyłbym sobie więcej oryginalności. Tym bardziej, że nie zapowiada się na to. Joker Barry'ego Keoghana pojawił się już w Batmanie Matta Reevesa. W wyciętej scenie, która została opublikowana po premierze, widać, że młody aktor również wzorował się na Ledgerze. Podobne manieryzmy, ton głosu i sposób mówienia. Wątpię, że Matt Reeves powstrzyma się od zaprezentowania swojej interpretacji tej postaci. Bardzo bym chciał, żeby to był inny Joker od poprzednich kilku. Bardziej zabawny, komediowy i teatralny. Już po samej charakteryzacji – o ile ta nie zostanie zmieniona, wszak scena została technicznie usunięta z filmu – widać, że cel jest inny. Będzie to kolejna urzeczywistniona, przyziemna postać, prawdopodobnie do tego psychopata i może seryjny morderca. Brakuje mi Jokera podobnego do tego Nicholsona, który nadal przerażał, ale potrafił też faktycznie rozbawić i pławił się w spektaklu wokół swoich zbrodni. To byłby ciekawy kontrast dla wiecznie poważnego Batmana Roberta Pattinsona. Wątpię jednak, że to zobaczymy.
Cała nadzieja pozostaje w Jamesie Gunnie i jego DCU, które przedstawi innego Mrocznego Rycerza. Aktora jeszcze nie poznaliśmy, ale żywię ogromne nadzieje, że Gunn pozwoli swojej wersji na więcej humoru i lekkości, która jest do niego podobna. Tam Joker-komediant pasowałby jak ulał, a wcale nie musiałby tracić swojego pierwiastka szaleństwa i niebezpieczeństwa. Najlepszym tego przykładem jest duet Jerome'a i Jeremiah z serialu Gotham sprzed lat. Cameron Monaghan wcielał się w dwóch bliźniaków, którzy stanowili pierwowzór dla Jokera – głównie dlatego, że twórcy z powodu zawiłych praw autorskich nie mogli sobie pozwolić na nazwanie któregokolwiek z nich Księciem Zbrodni. Na początku wydawało się, że to również będzie kolejna kopia Ledgera, bo młody aktor czerpał wówczas wiele inspiracji z legendarnego występu, ale z czasem uczynił tę rolę wyłącznie swoją i razem ze scenarzystami zbudował nie jednego, a dwóch wyjątkowych proto-Jokerów, którzy przerażali, mordowali, ale byli jednocześnie pełni charyzmy i kreatywności. Byli też, uwaga, po prostu zabawni. To coś, czego bardzo mi u Jokera ostatnio brakuje. Ta postać faktycznie jest śmieszna, ale na swój pokręcony, często mroczny sposób. Tymczasem ostatnie interpretacje były tego kompletnie pozbawione. Chciałbym, żeby ten element wrócił, bo stanowi on o wyjątkowości postaci i stawia go w świetnej kontrze do grobowego Mrocznego Rycerza. Rozumiem, że wysokobudżetowe firmy, za którymi stoją ogromne wytwórnie nastawione na zysk, nie chcą ryzykować z czymś, czego publika dawno nie widziała, ale uważam, że takie ryzyko mogłoby się opłacić. A inspiracji jest dookoła całe mnóstwo. Gry, kreskówki, nawet filmy animowane, jak Lego: Batman. Nie wspominając oczywiście o komiksach, choć niektórzy reżyserzy są na nie uczuleni.
Co czeka dalej Pana J?
Joker to jedna z moich ulubionych postaci z uniwersum DC i ogólnie popkultury. Clayface'a, innego złoczyńcę z tej stajni komiksów, przypomina w tym, że można z niego lepić dowolne kształty i interpretacje postaci. Większość z nich pasuje i jest trafna. Brakuje mi jednak Jokera innego od poprzednich. Nie chcę kolejnej wersji Heatha Ledgera, ponieważ ten jest po prostu nie do pobicia. Nie chcę też kogoś, kto Jokerem jest tylko dlatego, żeby komuś się zgadzały wyniki finansowe w Excelu w związku z popularnością tej postaci, z którą niewiele ma w rzeczywistości wspólnego. No i nie chcę Jareda Leto, ale to już raczej oczywiste.
Mam spore obawy w związku z potencjalnym nowym Jokerem Barry'ego Keoghana. Nie z powodu aktora, bo ten jest znakomity i uważam, że udźwignąłby każdą wersję Klauniego Księcia Zbrodni, ale dlatego, że Matt Reeves w swojej pogoni za przyziemnością – która bardzo mi się podoba – może zapomnieć o tym, co czyni najlepszego nurka w chemikaliach wyjątkowym. Czas pokaże, co dalej czeka tę postać na wielkim ekranie. Aktualnie pozostaje wybrać się do kina i zobaczyć dalszy ciąg przygód Travisa Bickle'a. To znaczy – Arthura Flecka, oczywiście!