Popkultura w popkulturze, czyli dlaczego lubimy nawiązania popkulturowe
Światowa popkultura staje się coraz bardziej uniwersalna i kolektywna. W dobie internetu, umożliwiającego wzbogacanie sztuki oddolnie, jej rozwój jest praktycznie nieograniczony.
Dla jednych to niezobowiązująca rozrywka – gwarant miło spędzonego czasu. Według innych kultura masowa jest wypadkową postmodernizmu i sztuki nowoczesnej. Rozwija, wzbogaca i nadaje kolorytu szarej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której tradycyjna sztuka jest czarno-biała i rządzi się z góry narzuconymi zasadami. Bez najmniejszego pierwiastka szaleństwa, bez dozy nieprzewidywalności. A przecież popkultura to idealne tworzywo do zabawy konwencją, gry z formą czy przewrotności w treści. Ludzie zakochani w sztuce masowej już dawno zauważyli tę prawidłowość. Dzięki niej artyści i miłośnicy mogą zarówno wzbogacać popkulturę, jak i nieźle się nią bawić.
Na temat rozwoju sztuki masowej powiedziano i napisano już wiele. To z pewnością ważki temat, jednak dzisiaj skupmy się na tym, co niekoniecznie kreuje nowe trendy, a raczej przysparza nieukrywanej radochy zarówno twórcom, jak i odbiorcom. Jeśli łączy nas miłość do popkultury, to może nauczmy się komunikacji przy jej pomocy? Poumieszczajmy w poszczególnych dziełach najbardziej charakterystyczne motywy, które później dla wybranej grupy fanów będą jasną wskazówką w kwestii sposobu myślenia nadawców. To jednak nie wszystko. Oddajmy wielki szacunek najbardziej klasycznym dziełom popkultury, poprzez wspominanie o nich w kolejnych tworach. Promujmy marki, podbudowując ich kultowość. Nadajmy wyraz swojej produkcji, nawiązując do klimatów wielkich dzieł. Często drobne niuanse i niezauważalne aluzje mają olbrzymi wpływ na odbiór całości. Często stanowią jej esencję. Jak to jest więc z tymi odniesieniami do popkultury? Czy rzeczywiście są to jedynie przysłowiowe smaczki? A może mają większe znaczenie? Sprawdźmy na konkretnych przykładach.
Gdy w 1982 roku Jim Abrahams i David Zucker realizowali parodię seriali policyjnych w postaci komediowego procedurala pod tytułem Police Squad!, a następnie w 1988 roku nakręcili film The Naked Gun: From the Files of Police Squad!, nikt nie spodziewał się, że oto na naszych oczach tworzy się historia. Przygody Franka Drebina pełne były uroczych absurdów oraz niepoprawnych politycznie smaczków. Stanowiły też swoistą kopalnię nawiązań do popkultury. Seria filmów o ciapowatym policjancie była jednym wielkim odniesieniem do tego, czym żyło ówczesne społeczeństwo. Co prawda nie mieliśmy tu do czynienia z hołdem, a raczej zmyślną parodią i satyrą, ale i tak Naga broń zajmuje należyte jej miejsce w historii sztuki, jako marka czerpiąca garściami z dobrodziejstw popkultury. W 1987 roku, w podobnym stylu Mel Brooks zrealizował swoje dzieło pod tytułem Spaceballs, będące prawie w całości parodią Star Wars: Episode IV - A New Hope. Nie obyło się jednak tutaj bez nawiązań do innych kultowych produkcji, takich jak Alien czy Planet of the Apes. Później Abrahams i Zucker komentowali rzeczywistość w kolejnych absurdalnych dziełach (Hot Shots!, Hot Shots! Part Deux), ale nikt nie jest w stanie odebrać Nagiej broni palmy pierwszeństwa wśród produkcji wykorzystujących popkulturę w zmyślnej grze z widzem.
Najodważniej z kulturą masową poczynają sobie komedie oraz produkcje zabarwione humorem. To w takich filmach i serialach najłatwiej jest przemycić smaczki i odniesienia, mrugając przy tym znacząco do widza. Weźmy przykładowo kultowy w pewnych kręgach sitcom pod tytułem The Big Bang Theory. Założeniem tego serialu było zdobycie sympatii miłośników popkultury, więc nic dziwnego, że na każdym kroku i w co drugim zdaniu pojawiają się tutaj większe lub mniejsze aluzje czy nawiązania. W produkcji tej jest wszystko co najważniejsze w świecie geeków i nerdów. Od konfliktów między fanami Gwiezdnych wojen i Star Trek czy DC oraz Marvela, po najbardziej popularne seriale typu Game of Thrones lub Doctor Who. Teoria wielkiego podrywu, w odróżnieniu od wariacji Abrahamsa i Zuckera, nie stawia jedynie na absurdalną zabawę formą i treścią, a podchodzi z olbrzymim szacunkiem do dobrodziejstw popkultury. Dzięki temu miłośnicy sztuki masowej mogą poczuć się bardzo swojsko wśród Sheldona i pozostałych. Wizyty w ich mieszkaniu są dla wielu, jak impreza z kumplami, którzy nadają na tych samych falach. Dzięki temu, widzowie utożsamiają się z bohaterami, nawiązując z nimi pewien rodzaj relacji emocjonalnej. W ten sposób Teoria wielkiego podrywu wypracowała sobie rzeszę wiernych fanów, co jest wielkim sukcesem dla serialu telewizyjnego.
W podobnym stylu z popkulturą poczynał sobie amerykański serial The Office (US), będący remakiem brytyjskiego formatu pod tym samym tytułem. Po raz kolejny twórcy przy pomocy mniej lub bardziej dziwacznych postaci grali z nami w piłkę kulturą masową. Jeden z najbardziej charakterystycznych bohaterów Dwight Schrute idealnie wpasowałby się do ekipy Teorii wielkiego podrywu (gdyby tylko nie miał takiego parszywego charakteru). Co ciekawe, postać ta sama stała się ikoną popkultury, otrzymując swojego własnego mema.
Sytuacja, w której mrugnięcie do widza przestaje być jednorazowym gestem, a staje się cyklicznym tikiem zdarza się w wielu filmach i serialach pokroju Biura czy Teorii wielkiego podrywu. Konwencja, w której twórcy dają możliwość utożsamiania się widzom z poszczególnymi bohaterami działa jak należy, jeśli tylko artyści są szczerzy w tym, co robią. Zdarza się tak, że dana produkcja, mając świadomość, jaką mocą jest nostalgia, cynicznie żeruje na klasykach popkultury. Całe szczęście, przysłowiowy geek i nerd jest przebiegłą bestią, która bez problemu wyczuwa fałsz. Dlatego też tak wiele produkcji spala na panewce. Bez emocjonalnego stosunku do popkultury ani rusz.
Wiedzą o tym dobrze twórcy Disneya/Pixara oraz inni mainstreamowi specjaliści od animacji, którym już od lat udaje połączyć się przesłanie dla dzieci z konwencją dla dorosłych. Jak to czynią? Otóż wplątują gdzie tylko się da aluzje, smaczki i nawiązania, zauważalne jedynie dla widza, który ma co najmniej kilkanaście lat na karku. Bardzo często owe motywy niebezpiecznie balansują na granicy poprawności politycznej lub dobrego smaku. Mistrzostwem świata pod tym względem jest oczywiście seria filmów o Shrek, na których równie dobrze bawią się dzieci, jak i dorośli. Kolejna animacja godna wyróżnienia to Toy Story. Wszystkie trzy części przygód Chudego i Buzza, przepełnione są elementami, przy których każdy szanujący się nerd nie może wytrzymać ze śmiechu. Podobnych produkcji jest oczywiście dużo więcej. Nawet krótkometrażówki Pixara, poprzedzające każdy kinowy seans filmu tej wytwórni, zawierają popkulturowe smaczki. Disney już dawno znalazł sposób na zadowolenie dzieci i dorosłych podczas wspólnego oglądania filmu.
Nawiązania do popkultury są obecne oczywiście nie tylko w animacjach i serialach komediowych. W dzisiejszych czasach, praktycznie każdy większy kinowy blockbuster musi mrugać do widza, aby nie zostać odebranym zbyt poważnie. Ostatnimi czasy w tym temacie rządzi Marvel, wkładający swoim bohaterom w usta dziesiątki ciętych ripost i one linerów, czerpiących garściami z popkultury. Wystarczy przypomnieć sobie ostatnich Avengers: Infinity War i Spider-Mana, który za każdym razem bryluje pod tym względem. Jego pamięć do „bardzo starych filmów” to perełka, mająca szansę stać się niedługo właśnie takim motywem, powielanym przez kolejne dzieła kina masowego.
Podczas gdy większość produkcji śmieszkuje z popkultury, część filmów i seriali podchodzi do schedy po klasykach niezwykle poważnie. Niektórzy robią to lepiej, inni nieco gorzej. Bez odpowiedniego dystansu, bardzo łatwo popaść w pompatyczność, a stąd już prosta droga do niezamierzonego kiczu. Całe szczęście ostatnimi czasy mieliśmy kilka popkulturowych perełek. Doskonałym przykładem jest tutaj obraz Ready Player One. Przykład ten jest wyjątkowy, ponieważ chyba pierwszy raz w historii kina, reżyser, nawiązując do kultowych klasyków z przeszłości, oddaje hołd samemu sobie. Steven Spielberg w swoim nowym obrazie umieszcza oczywiście dziesiątki smaczków niezwiązanych z jego filmografią, ale nie da się ukryć, że to ten artysta nadawał ton w sztuce popularnej w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nikt nie ma więc nic przeciwko, aby Steven Spielberg w swoim najnowszym dziele podsumował w tak widowiskowy sposób to, co robił przez ostatnie dziesięciolecia.
Drugim tak znaczącym przypadkiem, gdzie nawiązania do popkultury nie są jedynie dowcipną aluzją, a esencją opowieści jest oczywiście Stranger Things od Netflixa. Przed pierwszym sezonem nikt nie spodziewał się takiego sukcesu tej produkcji. Serial jednak zaskoczył i to właśnie dzięki dużej liczbie smaczków i odniesień, które sprawiły, że nostalgia za latami osiemdziesiątymi stała się nagle tak odczuwalna. Miłośnicy kina i telewizji jeszcze długo po premierze pierwszego sezonu bawili się w odnajdywanie nawiązań do klasyki. Pojawiały się one nie tylko w treści. Twórcy skrzętnie poupychali smaczki również w oprawie audiowizualnej czy konstrukcji poszczególnych odcinków. Dla wielu Stranger Things jest wciąż niedościgniętym przykładem, jak powinno się korzystać z dobrodziejstw popkultury.
Na koniec warto zastanowić się jeszcze jakie produkcje charakteryzują się największą „miodnością” i „kultowością” dla zakochanych w popkulturze twórców i fanów. Oczywiście lider od lat jest tylko jeden. Dla nikogo nie będzie chyba niespodzianką, że najbardziej rozpoznawalną marką we współczesnej sztuce masowej są Gwiezdne wojny. Dzięki temu, że opowieść z najdalszych zakątków galaktyki wciąż żyje własnym życiem, jest ona tak smakowitym kąskiem dla każdego kto kocha popkulturę. Scenografie, kostiumy, charakteryzacje z filmu znane są chyba każdemu, wiec nic dziwnego, że twórcy, pragnący wprowadzić popkulturowy akcent do swojego dzieła, przy każdej okazji nawiązują do Gwiezdnych wojen. Oczywiście zachodzi zagrożenie, że temat spowszednieje i widzowie będą mieli dość Dartha Vadera, Yody czy Hana Solo, jednak sposób w jaki Disney i Lucasarts zajmują się marką, gwarantuje jej jeszcze długie życie.
Konkurent w postaci Star Treka jest daleko w tyle, jeśli chodzi o rozpoznawalność, ale i motywy charakterystyczne dla Enterprise pojawiają się w popkulturze tu i ówdzie. Dużo bardziej popularne są elementy żywcem wyjęte z komiksów, a teraz i filmów Marvela oraz DC. W cenie jest również agent 007, Władca Pierścieni czy bohaterowie najbardziej znanych gier komputerowych. Dzięki sile internetu, w dużej mierze to fani ustalają tendencje, kreują mody i samodzielnie wprowadzają do kanonu popkultury kolejne marki. Wizerunek geeka z załzawionymi oczami, dziwaczną fryzurą i wsuniętymi pod szyję spodniami jest już nieaktualny. Teraz to on ma największy wpływ na to, w którym kierunku rozwija się sztuka popularna. Dzięki nowym możliwościom każdy z nas w pewien sposób wpływa na trendy.
Jak opisać swoje odczucia, gdy podczas seansu nowych Avengersów, Peter Parker strzela jak z karabinu tekstami o starych filmach, a my w głowie mamy jedynie „Ten gość myśli zupełnie jak ja!!!”. W jaki sposób zdefiniować dreszcz emocji podczas sekwencji w Ready Player One, kiedy to bohaterowie odwiedzają hotel z horroru, który wywarł na nas tak wielkie wrażenie, gdy byliśmy młodzi? Co myśleć, gdy znienawidzony Dwight Schrute z serialu Biuro, okazuje się wielkim fanem produkcji Battlestar Galactica, będącej dla nas opus magnum science fiction? Żyjemy w pięknych czasach dla sztuki masowej. Popkulturowa rzeczywistość nigdy wcześniej nie była tak nieskrępowana i swobodna. Bierzmy i jedzmy z tego wszyscy.
Źródło: zdjęcie główne: CBS