Ten gatunek kiedyś podbijał serca widzów. Czy dla westernu jest jeszcze ratunek?
Filmy o Dzikim Zachodzie – kiedyś kultowe i produkowane na potęgę, dzisiaj nieco zakurzony gatunek, w którym sporadycznie pojawiają się warte obejrzenia nowości. Czy westerny mają szansę wrócić do mainstreamu?
Na początek parę słów o historii westernu. Gatunek ten zaczynał jako rodzaj literatury przygodowej, luźno powiązanej z twórczością Jamesa Coopera. Początkowo były to tanie opowieści dla masowego odbiorcy bez większych literackich wartości. Bohaterami, tak jak w późniejszych westernach, byli traperzy, kowboje, rewolwerowcy, szeryfowie itd. Często też opisywane postacie – takie jak Buffalo Bill, Jesse James, Wyatt Earp – rzeczywiście żyły w przeszłości na Dzikim Zachodzie. Gatunek zyskiwał na popularności, aż stał się odrębnym rodzajem literatury, uprawianym nie tylko przez autorów amerykańskich.
Jako pierwszy film o tematyce westernu uznaje się Napad na ekspres z 1903 roku, oparty na brytyjskiej powieści A Daring Daylight Burglary. Ta produkcja w reżyserii Edwina S. Portera wyróżniała się jak na ten czas zawrotną szybkością akcji oraz budowaniem napięcia. Zastosowano montaż równoległy, ruch kamery oraz zdjęcia plenerowe. Największą sensacją była jednak scena, w której jeden z bandytów celuje w publiczność – wywołała ona duże zamieszanie wśród ówczesnych widzów. Tak zaczęła się popularność westernu jako pełnoprawnego gatunku filmowego.
W 1928 roku pojawił się pierwszy w pełni udźwiękowiony film z tego gatunku. W starej Arizonie, bo taki miał tytuł, zdobył nawet Oscara za najlepszy film. Przez następne lata westerny tylko zyskiwały na popularności, stając się najbardziej popularnym gatunkiem z charakterystycznymi, znanymi wszystkim aktorami.
Lata sześćdziesiąte są uznawane za złoty okres w historii westernów. To wtedy produkowano ich najwięcej. I to zarówno do kin, jak i do telewizji. Najlepsi aktorzy i reżyserzy – wszyscy w jakiś sposób byli powiązani z westernem. Z tego okresu pochodzą najbardziej ikoniczne produkcje tego gatunku: Dobry, zły i brzydki, Jak zdobyto Dziki Zachód, Siedmiu wspaniałych. To właśnie takie dzieła stworzyły wiele gwiazd na zawsze kojarzących się z tą erą: Clinta Eastwooda, Johna Wayne'a, Henry'ego Fondę, Kirka Douglasa. Warto też wspomnieć o spaghetti westernach, czyli podgatunku, którego twórcami są m.in Sergio Leone czy Sergio Corbucci. Były one w porównaniu z klasycznymi produkcjami amerykańskimi bardziej brutalne, cyniczne, z większą liczbą antybohaterów i muzyką Ennia Morriconego.

Kiedy Western się zepsuł?
Początkiem końca popularności historii o Dzikim Zachodzie była końcówka lat sześćdziesiątych. Przyczyn upadku tego gatunku filmowego jest wiele. Pierwszą jest na pewno zmiana gustu wśród widowni, szczególnie tej młodszej. Coraz więcej pojawiało się filmów o tematyce mafijnej, thrillerów, horrorów, później też science fiction. Westerny opowiadały wciąż podobne historie z podobnymi bohaterami. Nie wnosiły nic nowego w porównaniu do innych gatunków, które zaczęły zyskiwać na popularności. Do spadku zainteresowania westernami przyczyniła się również sytuacja polityczna w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat 60. Wojna w Wietnamie, ruchy praw obywatelskich oraz ogólna niechęć do instytucji publicznych sprawiły, że ukazywane w filmach postacie odważnych szeryfów i bohaterskich kowbojów stały się dość naiwne i nieaktualne. Również stereotypowe podejście do rdzennych mieszkańców Ameryki nie przyciągało przed ekrany nowych widzów. Nic nie dały też próby wymyślenia westernu na nowo. Takie filmy jak Butch Cassidy i Sundance Kid oraz McCabe i Pani Miller, choć popularne, nie zdołały przełamać złej passy.
Co było dalej?
W latach osiemdziesiątych frekwencja w kinach na produkcjach o Dzikim Zachodzie była słaba i ten okres nie jest najlepiej wspominany przez fanów gatunku. Można uznać, że w tym czasie western prawie nie istniał. Nie oznacza to, że nie powstały dzieła godne polecenia. Wyróżnić można na pewno Silverado Lawrenca Kasdana, nominowane do Oscara w dwóch kategoriach, oraz film Clinta Eastwooda Niesamowity jeździec, który swoim klimatem może przypominać wcześniejsze produkcje z udziałem tego aktora.
Lata dziewięćdziesiąte to małe odrodzenie gatunku – stał się dość prestiżowy i elitarny, ale na pewno doceniany. Przyczyniły się do tego takie produkcje jak Bez przebaczenia Clinta Eastwooda, które zdobyło aż cztery Oscary, w tym za najlepszy film, następnie z siedmioma statuetkami Tańczący z Wilkami, chwalony również za nowe podejście ukazywania Dzikiego Zachodu. Warto wspomnieć o Tombstone, mniej docenionej produkcji, ale chwalonej za powrót do klasycznych historii westernowych.

Jak to wygląda obecnie?
W XXI wieku coraz więcej eksperymentowano z formą. Pojawiły się seriale oparte na tematyce Dzikiego Zachodu, takie jak Deadwood, Yellowstone wraz z kontynuacjami czy też udany remake jak 3:10 do Yumy z Christianem Balem i Russelem Crowe'em. Zaczęto też eksperymentować z gatunkiem, mieszano go z innymi i dodawano elementy wcześniej niewidziane w westernach. Takie produkcje jednak nie przypadły do gustu publiczności i filmy jak Kowboje i Obcy lub Jonah Hex nie zyskały uznania. Warto wspomnieć o dwóch produkcjach Quentina Tarantino, czyli Django i Nienawistnej ósemce. Oba tytuły łączą w sobie elementy westernu, ale fabularnie i produkcyjnie odchodzą od utartych w tym gatunku ścieżek. Widać też kierunek, by w filmach pokazywać motywy mocno pomijane we wcześniejszych latach. Wątki homoseksualizmu, roli kobiet, osób czarnoskórych pojawiają się w takich produkcjach jak Psie pazury, Eskorta czy Zemsta rewolwerowca.
Ostatnie lata pokazują, że western przeszedł dużą metamorfozę. Historie, które widzimy na ekranie, nie są takie same jak te sprzed ponad pół wieku. Warto zaznaczyć, że ostatnie filmy z tego gatunku, nawiązujące do klasyki produkcji o Dzikim Zachodzie nominowane do Oscara pochodzą z 2007 roku. W kategorii najlepszy film musielibyśmy cofnąć się do lat 90.
Potencjał jest na pewno
Western to wciąż może być kopalnia świetnych historii do zrealizowania. Jest wiele starszych produkcji, które poddane remake’owi mogłyby zyskać nowe życie jako świeże filmy z lepiej napisanymi postaciami, bez niepotrzebnych wątków i oczywiście z lepszą realizacją. Choć "nowe" 3:10 do Yumy ma już osiemnaście lat, wciąż może być przykładem, jak odnowić stary klasyk.
Dalej, potencjał jest widoczny w tematach często omijanych lub mocno stereotypizowanych, takich jak: rdzenni mieszkańcy Ameryki, osoby czarnoskóre na Dzikim Zachodzie czy rola kobiet w tamtych czasach. Wszystkie te aspekty mogą dobrze wpisywać w obecną narrację często pojawiającą się w dzisiejszym kinie.
Kolejną nadzieją mogą być po prostu dobrze napisane historie, które czerpią z klasycznych westernowych opowieści, ale starają się zmienić nieco skostniałe elementy, jak typowa gra aktorska dla ról kowboi czy szeryfów lub klasyczna walka zła z dobrem. Bez chociażby minimalnego wyjścia poza schemat, western wciąż skazany jest na pożarcie w starciu z innymi gatunkami.
Patrząc też na produkcje z ostatnich trzydziestu lat, możemy wyciągnąć masę świetnych aktorów, którzy już grali w westernach. Leonardo DiCaprio w Szybcy i martwi, Joaquin Phoenix w Bracia Sisters, Denzel Washington w Siedmiu wspaniałych, Matt Damon w Prawdziwym męstwie czy Matthew McConaughey w Rebeliancie. To oczywiście nie wszyscy z długiej listy aktorów, mających doświadczenie w tych produkcjach. Jednak warunkiem do tego, by wrócili do westernu, jest dobrze napisany scenariusz oraz uznany reżyser za sterami.
Można powiedzieć, że western jeszcze nie odszedł w zapomnienie jako relikt filmowej historii, ale jest dość wymagającym gatunkiem, do którego niewielu chce się zabierać. Szkoda, bo jako fan historii o Dzikim Zachodzie jestem głodny współczesnych produkcji o dużym rozmachu z zaskakującą opowieścią.


