Trwa typowe polskie wesele. Włosy ciotek i babć, potraktowane trwałą ondulacją, ani drgną w trakcie tańca. Czterdziestologiwa kapela masakruje szlagier Krzysztofa Krawczyka. Na długich stołach piętrzą się stosy kotletów de volaille, miski sałatek jarzynowych i główna bohaterka, zawierająca czterdzieści procent alkoholu. Facet, który miał to wszystko rejestrować sfatygowaną kamerą wideo, pijaniutki wylegiwał się w ubikacji. Próby jego wybudzenia spełzły na niczym, a nawet jeżeli kamerzysta zdołałby wziąć się za swoją robotę, młoda para nie życzyłaby sobie, żeby film z najpiękniejszego dnia w ich życiu wyglądał jak sekwencja akcji z Jasona Bourne’a. Weselnicy wiedzieli, że wśród nich jest chłopak, który studiuje w filmówce, więc jakieś tam doświadczenie ma. Wojtek złapał za kamerę i wspomnienie tego wieczoru zostało ocalone od zapomnienia. W polskim kinie rzadko zdarza się sytuacja, gdy samo nazwisko reżysera wystarcza, żeby wypełnić sale kinowe. Wajda, Holland czy Skolimowski to międzynarodowe marki. Funkcjonują jako stara gwardia, która wzbudza raczej powszechną estymę niż ekscytację. Wojciech Smarzowski nie jest posągiem. Odnalazł swój niepodrabialny styl, który spaja wszystkie jego dotychczasowe produkcje. Podoba się krytykom filmowym, ale nie odstrasza przeciętnego widza. Istne kino środka, można byłoby powiedzieć, gdyby ten termin nie był zarezerwowany dla dzieł bezpiecznych i komercyjnych. Wic polega na tym, że są to ostatnie epitety, jakie pasują do produkcji tego reżysera. Wyznaje bowiem zasadę, że film musi wzruszać i prowokować, a w innym wypadku nie warto brać się za robotę. Smarzowski rozpoczynał karierę od reżyserowania reklam i teledysków. Zresztą do dzisiaj można się bawić w zgadywanie, które z obecnie emitowanych reklam reżyserował. Za klip do utworu To nie był film pewnej popularnej kapeli z Mysłowic dostał Fryderyka. Studiował na wydziale operatorskim łódzkiej filmówki oraz skończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach dziewięćdziesiątych miał okazję spojrzeć na realizację filmową z wielu perspektyw. Pomagał Witoldowi Sobocińskiemu w zdjęciach do filmu Skarga, w którym małżeństwo walczy z peerelowskim systemem o godny pochówek syna. Był operatorem w dokumencie Psy totalitaryzmu, a w filmie Bogusława Lindy Sezon na leszcza Smarzowski współtworzył scenariusz.
- Niedługo po szkole filmowej. Wróciłem z „dojczemarkami”, żeby wynająć mieszkanie w nietanim mieście Warszawa. Dałem sobie czas, żeby poszukać pracy. Łatwo nie było, ale w końcu zacząłem się utrzymywać jako operator. Kręciłem teledyski i próbowałem zadebiutować, ale w tamtym czasie cały budżet na kinematografię pochłaniały Gulczasy i Wiedźminy. Zrobiłem Małżowinę Kurację dla Teatru Telewizji, dostałem kilka nagród i przestałem być anonimowy dla decydentów. Zmieniły się też trochę czasy. Ktoś się wreszcie zorientował, że dawanie państwowych pieniędzy wyłącznie na gówniane superprodukcje to ślepa uliczka dla polskiego kina. Pojawiły się pierwsze możliwości - Wojciech Smarzowski w wywiadzie dla magazynu Playboy, 02/2012
Pierwszymi fabularnymi realizacjami Wojtka Smarzowskiego były spektakle w ramach Teatru Telewizji. W Małżowinie pisarz zmaga się z kryzysem twórczym, toteż przeprowadza się do bloku na warszawskiej Pradze. Klucz opowiada o grupce uczniów szantażujących nauczycielkę. W Kuracji, prawdopodobnie najciekawszym krótkim metrażu w jego dorobku, lekarz psychiatrii postanawia wcielić się w rolę pacjenta ze zdiagnozowaną schizofrenią. Oczywiście eksperyment wymyka się spod kontroli… Teatr Telewizji dawał cenną możliwość artystycznego spełnienia, ale nie opłacał rachunków. Mało kto wie, że w trakcie, gdy jego kariera nabrała tempa, Wojciech Smarzowski odpowiadał za reżyserię niektórych odcinków telenowel Na Wspólnej i BrzydUla. Jeśli macie ochotę, obejrzyjcie losowy odcinek telenoweli reżyserowany przez Smarzowskiego. Raczej nie odróżnicie go od reszty. Reżyser nie wstydzi się nieco mniej ambitnego dorobku. Swoją rzemieślniczą pracę na planach telenowel wspomina jako cenne i wymagające doświadczenie, gdzie presja czasu nie pozwalała na osiągnięcie niesamowitych efektów. Serialowe doświadczenia Smarzowskiego nie ograniczają się jednak do telenowel - był jednym z reżyserów nieźle ocenianego serialu TVP Londyńczycy. ‌Wesele z 2004 roku było przełomem. Tym filmem Smarzowski rozbił bank nagród i dzięki niemu zdobył rozgłos. Reżyser długo walczył o możliwość realizacji pełnometrażowego debiutu. Oszacował, że może sobie pozwolić na stworzenie filmu wykorzystującego w dużej mierze zdjęcia z taniej kamery. Ostateczny budżet w wysokości blisko trzech i pół miliona złotych był spory wobec początkowego i pozwolił na swobodną realizację wizji. Tytułowa, na wskroś polska uroczystość stanowiła tło dla zasadniczej akcji, która odbywa się w kuluarach. Członkowie rodziny załatwiają swoje porachunki i usiłują przy tym unikać wszędobylskiej kamery.
 Wołyń do polskich kin trafi już 7 października.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj