Najnowsza recenzja redakcji
Nicole Kidman zapowiedziała zawieszenie kariery aktorskiej. Jednak ma jeszcze do wypromowania dwie produkcje, w których wzięła udział, czyli 2. sezon serialu Dziewięcioro nieznajomych oraz film Holland w reżyserii Mimi Cave – twórczyni udanego horroru psychologicznego Fresh z Sebastianem Stanem i Daisy Edgar-Jones w rolach głównych.
Reżyserka tym razem na tapet wzięła motyw utopijnego miasteczka. Beztroski żywot wiedzie w nim Nancy (Nicole Kidman) – typowa gospodyni domowa wyjęta z amerykańskiego snu lat 50., którą zaczynają przytłaczać wszechobecne pola tulipanów. Bohaterka zarzeka się, że mąż Fred (Matthew Macfadyen) uratował jej życie, ale rzeczywistość wydaje się inna. Jak można się domyślić, nie wszystko jest takie idealne. Kobieta pragnie wyrwać się z rutyny, w czym nieoczekiwanie może jej pomóc podejrzewany o romans mąż. Nancy postanawia prześwietlić go z pomocą swojego przyjaciela Grega (Gael García Bernal).

Od pierwszych scen można przewidzieć, że nie wszystko w Holland jest takie, jakie się wydaje – i w tym aspekcie Mimi Cave miała szansę zaskoczyć nas najbardziej. Wielka szkoda, że produkcja z Nicole Kidman nie skupiła się na psychologicznym aspekcie życia w małym miasteczku i trudnościach w utrzymywaniu zdrowych relacji. Reżyserka zdecydowała się za to na zabawę gatunkami. Chociaż z ręką na sercu muszę przyznać, że nie spodziewałem się twistu fabularnego na koniec, to nadal uważam, że był kompletnie niepotrzebny. Paradoksalnie ten film zaskoczyłby najbardziej, gdyby nie miał żadnego zwrotu akcji. Widz od samego początku jest obsypywany wskazówkami i trzymany za rączkę podczas rozwiązywania "śledztwa", które oczywiście wskazuje na jedno, by potem zmylić tropy. To bardzo przewidywalne i mało wciągające. Samego twistu również nie nazwałbym ciekawym. Jest zaskakujący, ale w taki dziwny sposób – gdybym w tym miejscu przerwał recenzję, też byście się zdziwili. Czy byłoby to satysfakcjonujące? Nie. I podobnie jest z Holland.
Kolejnym dużym problemem tego twistu jest to, że następuje dopiero pod koniec filmu. Z tego powodu jesteśmy zmuszeni do oglądania nieangażującego śledztwa. Reżyserka próbuje nam coś wmówić obrazami, choć scenariusz oraz wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jesteśmy bezczelnie oszukiwani i wodzeni za nos. To strata czasu! Zwrot akcji nie jest więc w stanie dobrze wybrzmieć. Skutkuje to bardzo nierównym tempem produkcji, którą można podzielić na "przed twistem" i "po twiście". Ta pierwsza część wlecze się niemiłosiernie, nie angażuje i jest oglądalna wyłącznie dzięki dobrej chemii pomiędzy aktorami. Nie jestem wielkim fanem Nicole Kidman, ale w tym filmie poradziła sobie znakomicie – udźwignęła na swoich barkach wszystkie sceny. Show skradł oczywiście Matthew Macfadyen. Natomiast część "po twiście" porównałbym do lawiny – nie zwalnia nawet na moment, ale wcale nie jest ekscytująca, co dziwi najbardziej. To jak przejażdżka kolejką górską, która jedzie szybko, ale po płaskim terenie, przez co nie czuć żadnej adrenaliny. Holland sprawia wrażenie pospieszonego, ale też niedokończonego lub pociętego filmu, ponieważ akcja urywa się nagle, a finał jest pozbawiony napięcia i odpowiedniego klimatu.

Scenariusz nie porywa. To film z gatunku tych, o których fajnie się dyskutuje na forach, ponieważ reżyserka pod główną warstwą fabularną umieszcza dodatkowe zagadki. Niestety, gdy skupia się na czymkolwiek innym niż wielka tajemnica, to całość zaczyna przypominać domek z kart. Produkcję zbudowano z elementów, które wydają się niedokończone. Chcielibyśmy wiedzieć więcej na temat przeszłości Grega. Na początku pojawia się też opiekunka do dziecka (Rachel Sennott), która później znika. Poza tym film próbował przemycić komentarz społeczny dotyczący sytuacji imigrantów w USA i niechęci do nich ze strony konserwatywnej części społeczeństwa, ale tematy te zostały jedynie muśnięte.
Film Holland można za to docenić za warstwę techniczną. Jest bardzo przyjemny dla oka. Zdjęcia są przemyślane i ładne, a scenografia pomaga w budowaniu tajemnicy wokół miasteczka w Michigan. Reżyserka oferuje wiele ciekawych ujęć, które odwracają uwagę od mało ekscytujących wydarzeń. W ucho wpada muzyka – świetnie buduje klimat i przywodzi na myśl kino z poprzedniego wieku.

Film Holland mógł skupić się na aspekcie psychologicznym. Niestety reżyserka zafiksowała się na przewidywalnej tajemnicy, która wcale nie wybrzmiała, bo historia skończyła się tak nagle. I choć nie miałem ochoty wyłączyć tej produkcji, bo aktorstwo i warstwa techniczna są naprawdę świetne, to podczas seansu poczułem znużenie. Miałkość scenariusza, nierówne tempo i nieciekawie poprowadzona fabuła do momentu zwrotu akcji to największe bolączki tego tytułu.
Pokaż pełną recenzję


