The Week Of opowiada o dwóch ojcach, którzy całkowicie się od siebie różnią. Muszą przygotować ślub swoich dzieci. Kiedy tydzień przed wydarzeniem rodzina decyduje się spędzić ten czas razem, sprawy wymykają się spod kontroli.
Aktorzy:
Adam Sandler, Chris RockReżyserzy:
Robert SmigelPremiera (Świat):
27 kwietnia 2018Kraj produkcji:
USADystrybutor:
NetflixCzas trwania:
116 min.Gatunek:
Komedia
Trailery i materiały wideo
The Week Of | Official Trailer
Najnowsza recenzja redakcji
Jak sam tytuł głosi, The Week Of to nic innego jak kilka ostatnich dni dzielących głównych bohaterów od wielkiego wesela. Ojciec panny młodej, Kenny (Adam Sandler), chodzi na rzęsach, by dopiąć planowaną uroczystość na ostatni guzik, w czym pomaga mu jego najbliższa rodzina. Na przeciwnym biegunie znajduje się natomiast Kirby, ojciec pana młodego (Chris Rock), który jest totalnym przeciwieństwem swojego kolegi – wysoko wykształcony, mieszkający w apartamentowcach, zmieniający kobiety jak rękawiczki… Kirby jest jednak zupełnie odsunięty od przygotowywania uroczystości – Kenny, choć ma znacznie szczuplejszy portfel, poprzysiągł sobie bowiem, że to on wyprawi wielką imprezę swojej ukochanej córeczce i nie może znieść myśli, że wykorzystałby do tego celu choćby centa ze strony zamożniejszego kolegi.
Jak można się spodziewać, każdy z ojców ma zupełnie inną wizję uroczystości, co prowadzi do kilku zgrzytów i sprzeczek. Jednak nie na tym spoczywa główny ciężar fabularny, bo Sandler i Rock, mimo swoich talentów komediowych, w zasadzie wcale nie mają okazji wchodzić ze sobą w interakcje. Kamera skupia się przede wszystkim na Kennym i tym, co dzieje się w jego domu. A – co trzeba podkreślić – dzieje się tam naprawdę dużo: wystarczy wspomnieć najazd natrętnych gości, których trzeba rozlokować w każdej wolnej przestrzeni budynku, czy też samą opiekę nad zgryźliwym niepełnosprawnym dziadkiem bez nóg i wybuchowym agresywnym nastolatkiem. Komedia Netflixa opiera się w głównej mierze na prostych, czasem nawet oklepanych gagach – to ktoś się potknie, to rzuci tłustym żartem… Nie brak tu także wulgarnych dowcipów dotyczących seksu czy fekaliów, jednak na całe szczęście stanowią one zdecydowaną mniejszość i w świetle całości ani razu nie wybijają się na pierwszy plan, co chroni film przed wrażeniem niesmaku. Sandler robi, co może, i jest obecny w zasadzie w każdej ze scen. Gorzej z Rockiem, który tak naprawdę nie ma w tym filmie absolutnie nic do zagrania, co jest zmarnowanym potencjałem.
Twórcy filmu informują widza o postępie prac nad weselem zamieszczonymi na ekranie planszami, które odliczają kolejne dni do wydarzenia. Zaczynamy od poniedziałku, by u schyłku tygodnia zwieńczyć wszystko sobotą. Jak łatwo można się domyślić – im bliżej do finału, tym więcej spraw zaczyna się komplikować. Początkowo Kenny stara się ogarnąć wszystkie przeciwności losu, jednak czasem i jemu brakuje cierpliwości – jego zmagania z przeszkodami ogląda się całkiem przyjemnie, jednak salwy śmiechu pojawiają się w filmie okazjonalnie. W moim przypadku częściej był to uśmiech bezradności – każda kolejna próba opanowania nietoperzy, powodzi, pożarów, czy samego właściciela hotelu i jego dziwnego poczucia humoru sprawia, że Kenny rozkłada ręce, a wraz z nim robią to widzowie. Dopełnieniem nieszczęścia staje się nagły pogrzeb jednego z członków rodziny, który maksymalnie krzyżuje plany ojca panny młodej. Ten jednak, nie tracąc uśmiechu, zawsze znajdzie wyjście z sytuacji i koniec końców prezentuje nam się jako bohater całkiem sympatyczny. Sandler może i nie wybija się na wyżyny aktorstwa i nie pokazuje w pełni na co go stać, ale – co najważniejsze – w tym filmie nie irytuje i nie zniechęca do siebie. Może i jest krzykaczem i w niektórych scenach gada za dużo, by w ogóle mogło być to śmieszne, ale koniec końców widać, że to tylko zestresowany dumny człowiek, który za wszelką cenę pragnie pokazać, że jest niezawodny.
Jeśli odpuścimy sobie traktowanie Weselnego tygodnia jako rasowej komedii, seans może na tym tylko zyskać – śmiechu jest tu bowiem mało, ale za to całokształt emanuje bardzo rodzinną, ludzką energią. Relacje między głównym bohaterem a jego bliskimi są wiarygodne, a same przygotowania do wesela na tyle przerysowane, że powinny wzbudzić uśmiech w tych, którzy mają podobne doświadczenia za sobą. Pewną wadą filmu jest jednak to, że jest dosyć długi – blisko dwie godziny seansu to zbyt wymagający format jak na tego typu lekką komedyjkę, przez co produkcja momentami nieco się dłuży.
Nowy film Netflixa nie jest niczym wyjątkowym i prawdopodobnie wyleci z głowy po pierwszym seansie. Najważniejsze jednak, że jest to seans bezbolesny, a przy dobrym humorze – nawet przyjemny. Tematyka weselna wypada bardzo wdzięcznie, a napięcie i tempo przygotowań jest wyraźnie wyczuwalne z ekranu. Mimo słabszych momentów, oklepanych żartów i kukłowego dziadka, który zdaje się być wprowadzony do filmu tylko po to, by ślinić się na widok striptizerek, całość jest lekkostrawna i może wypełnić wolny czas wszystkim tym, którzy nie mają wobec filmu większych oczekiwań. Ode mnie 5/10.