Dwie łączące się historie Cyrrus i Mil uznane zostały za krytykę francuską za jedno z największych formalnych osiągnięć komiksu wszech czasów. W zamierzeniu autora miały zostać dopełnione częścią trzecią, Dian, która jednak nigdy nie powstała - i już nie powstanie. Oba przedstawione w tym zbiorczym tomie epizody ukazują kwestię przemijalności czasu, którego płynność została przedstawiona nie tylko w warstwie tekstowej opowieści, ale przede wszystkim w jej nietypowej konstrukcji i kompozycji. Urodzony w 1951 roku w Niemczech Andreas (właść. Andreas Martens) jest wybitnym twórcą komiksu frankofońskiego, którego polscy czytelnicy znają z takich dzieł, jak Cromwell Stone czy Rork.
Najnowsza recenzja redakcji
Niemiecki scenarzysta i rysownik kryjący się pod pseudonimem Andreas jest jednym z bardziej charakterystycznych komiksowych twórców. Jego dzieła wyróżniają się zarówno stroną graficzną, jak i specyficzną formą budowania narracji połączoną z niebanalnymi rozwiązaniami fabularnymi. Nie inaczej jest w komiksie "Cyrrus Mil".
Na album składają się dwie powiązane – chociaż dość luźno – historie. O czym one opowiadają? Tutaj zaczynają się schody, bo nieliniowy, achronologiczny sposób opowiadania prezentowany przez Andreasa nie ułatwia nawet najogólniejszego przybliżenia treści, a pogłębia to jeszcze pełna niedomówień i zaskakujących rozwiązań fabuła. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że „Cyrrus” jest opowieścią o archeologu, który natrafia na starożytną świątynię, a w jego życiu zaczynają się dziać niesamowite wydarzenia. Dodatkowo całość toczy się na kilku płaszczyznach, pojawiają się tajemnicze postaci, a narracja skacze w różne momenty na osi czasowej.
„Mil” dzieje się w zupełnie innych realiach, ale będących bezpośrednią konsekwencją wydarzeń z pierwszej historii. Jest to opowieść znacznie prostsza i kameralna w nastroju, wręcz zupełnie nie w stylu Andreasa. Rzuca jednak sporo światła na wydarzenia z „Cyrrusa”, ale jednocześnie traci nastrój pierwszej części.
W zorientowaniu się w różnych płaszczyznach narracyjnych z pomocą przychodzi strona graficzna albumu. Andreas słynie z ostrej kreski, precyzyjnych szrafów i nietypowego układu kadrów. Tym razem jednak dochodzi także inny, bardziej miękki rysunek. W połączeniu ze stosowaniem plansz czarnobiałych i kolorowych, rozwiązania te od razu sugerują gdzie i kiedy w danym momencie toczy się akcja. A pomijając tę czysto użytkową cechę, to po prostu są świetnie narysowane, mistrzowskie rozwiązania graficzne. Gdybym miał wybierać czy wolę niemieckiego artystę w roli scenarzysty czy rysownika, to zdecydowanie stawiam na to drugie; chociaż i w pierwszej roli jest twórcą się wyróżniającym.
Czytając komiksy Andreasa trzeba przywiązywać – tak samo, jak to robi autor – niesamowitą uwagę do detali. Często to właśnie w nich: niewielkim rysunku, pozornie niepasującym elemencie, ułożeniu kadrów czy mimochodem rzuconym zdaniu, kryją się kluczowe wskazówki do zrozumienia przedstawianych wydarzeń. Komiks dostarcza więc nie tylko wrażeń natury estetycznej, ale także wymaga solidnej koncentracji i ruszenia głową w celu połączenia rozrzuconych tropów.
Już najsłynniejsze dzieło Andreasa, czyli „Rork”, miał wszelkie znamiona komiksu dla zaawansowanych, ale „Cyrrus. Mil” jeszcze wyżej (być może nieco za wysoko?) stawia poprzeczkę dla czytelników; poniekąd także za sprawą otwartego zakończenia „Mila”, co jest o tyle kłopotliwe, że domknięcie trylogii – „Dian” – raczej nie ujrzy światła dziennego. Sprawia to, że jednak nie można w pełni delektować się lekturą albumu i po jej przeczytaniu pozostaje niewielki niedosyt. Niemniej jest to dość klasyczne dla niemieckiego komiksiarza dzieło: misternie skonstruowane, zakręcone, ze świetnymi grafikami, miejscami jednak odrobinę przekombinowane.