Cromwell Stone: Ukłon w stronę klasyków – recenzja
Data premiery w Polsce: 13 kwietnia 2016Komiks Cromwell Stone to Andreas w najlepszym wydaniu: świetny graficznie, zakręcony fabularnie, nieprzewidywalny na wielu poziomach.
Komiks Cromwell Stone to Andreas w najlepszym wydaniu: świetny graficznie, zakręcony fabularnie, nieprzewidywalny na wielu poziomach.
Wydawnictwo Egmont kontynuuje wydawanie mniej znanych (przynajmniej w porównaniu z Rork. L'intégrale 1 czy Capricorne 1: L'Objet) dzieł niemieckiego grafika kryjącego się pod pseudonimem Andreas. Po albumach Cyrrus Mil czy Coutoo przyszła pora na zbiorczą reedycję trzech historii, które spina wątek tytułowej postaci, czyli Cromwella Stone’a.
Andreas nie słynie z intensywnego tempa pracy, a przynajmniej często zdarza się, że pomiędzy ukazywaniem się kolejnych części jego historii mija szmat czasu; ba – Cyrrus. Mil pokazał, że mimo otwartego zakończenia autor czasem nie decyduje się na napisanie finału opowieści. Trzy historie składające się na album Cromwell Stone stanowią zamknięte historie i ich lektura nie pozostawia poczucia niedosytu (choć nie oznacza to braku znaków zapytania), ale daty publikacji pierwszej i trzeciej dzielą bagatela 22 lata.
Widoczne jest to przede wszystkim w ewolucji stylu graficznego niemieckiego komiksiarza. Wiadomo, jego kreska jest bardzo charakterystyczna, a styl polega przede wszystkim na mocno kontrastowych, szrafowanych i ostrych grafikach. W tym albumie te cechy są jeszcze bardziej wyraziste, gdyż Andreas nie zdecydował się na naniesienie barw i pozostawił plansze utrzymane w czerni i bieli. Jednakże porównując skrajne części Cromwella Stone’a, wyraźnie widać, że niektóre aspekty jego warsztatu uległy zmianie. Trochę inaczej planuje układ kadrów, a kreska zyskała nieco na miękkości – choć nadal dominują ostre kontury. Nie zmienia to jednak niesamowitego efektu, jaki wywołują jego prace: ciarki przechodzą po plecach, obrazy wbijają się w umysł. Złośliwi mówią, że jeśli widziało się jeden komiks Andreasa, to widziało się wszystkie. Jest w tym odrobina prawdy, ale to jednocześnie coś, co chce się oglądać raz po raz.
Być może grafiki Andreasa nie robiłyby takiego wrażenia, gdyby nie szły w parze z niesamowitymi opowieściami. I znów wydaje się, że niemiecki twórca powiela wcześniej wykorzystywane schematy (a w zasadzie później, bo pierwsza część Cromwella Stone’a to jedno z pierwszych jego dzieł). W opowiadanych historiach znów dochodzi do zetknięcia z niewiadomym i niewytłumaczalnym, interwencji nadnaturalnych i pozaziemskich sił czy też wielopoziomowej rozgrywki, w której każdy detal może mieć kluczowe znaczenie: jeśli nie teraz, to w następnej opowieści.
W albumie, jak zresztą w całej twórczości Andreasa, widoczne są nawiązania do klasyków literatury. Pierwszym nasuwającym się skojarzeniem jest H.P. Lovecraft, ale to nie jest jedyny autor, z którego Andreas czerpie pełnymi garściami, przy czym bardziej chodzi o nastrój i rozwiązania fabularne niż bezpośrednie przenoszenie wątków. Duże znaczenie ma też często wykorzystywany w grozie i kryminałach wiktoriański klimat, osamotnione posiadłości czy szargane wiatrem lasy i wrzosowiska.
Czy warto sięgnąć po Cromwella Stone’a? Fanów twórczości Andreasa z pewnością nie trzeba do tego przekonywać, bo album ten potwierdza wszystkie atuty jego twórczości. Jednocześnie wydaje się, że fabuła jest na tyle przystępna (w porównaniu z niektórymi innymi dziełami Niemca), iż może stanowić dobre wprowadzenie dla osób chcących zapoznać się z dorobkiem tego autora. Nie ma chyba drugiego twórcy komiksowego, który byłby tak wyrazisty.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Tymoteusz WronkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat