Najnowsza odsłona kultowych „Kronik Czarnej Kompanii” to znakomita przygoda spod znaku militarnej fantasy. Żołnierze Czarnej Kompanii nie zadają pytań, tylko biorą zapłatę. A jednak to, że są faworytami Pani, oznacza, że ściągają niewłaściwą uwagę, i sprawia, że stają się celem, zwłaszcza Konował, kronikarz Kompanii. Jedyny człowiek, który zostaje osadzony w Wieży Pani i powraca z niej niezmieniony, staje się przedmiotem szczególnego zainteresowania na dworze czarnoksiężników zwanych Dziesięcioma Których Schwytano...
Najnowsza recenzja redakcji
Dobrych kilka lat temu zdarzyło mi się przeczytać pierwszych sześć tomów o przygodach najemników z Czarnej Kompanii i mimo że do dziś uważam, że ta seria ma kilka problemów i niedociągnięć, to jednak z czystym sumieniem mogę ją zaliczyć do kanonu kultowych dzieł fantasy (głównie za sam pomysł, aniżeli za jego wykonanie, ale to tak naprawdę temat na zupełnie osobny wpis i nie mam zamiaru się dziś nad tym pochylać).
Natomiast Port cieni, napisany osiemnaście lat po premierze ostatniego tomu z serii, to niestety tylko dobitny przykład tego, że autorzy popularnych dzieł powinni kilkukrotnie zastanowić się, czy faktycznie dobrym pomysłem jest wskrzeszanie swojego „dziecka” po tak wielu latach, czy nie lepiej by było zabrać się za stworzenie czegoś zupełnie świeżego.
Historia zawarta w Porcie Cieni dzieje się pomiędzy dwoma pierwszymi tomami Czarnej Kompanii. To okres sześciu lat, o którym poprzednio nie było wiadomo za wiele, a podczas którego najemnicy stacjonowali w Aleosie i zwalczali kolejnych buntowników, którzy próbują przywrócić na świat Dominatora za pomocą tytułowego Portu Cieni. W roli narratora po raz kolejny pojawia się Konował. Oprócz niego w książce znajdują się również inni dobrze znani bohaterowie. I o ile powrót do lubianych postaci na pewno rozbudził nadzieje wielu fanów na kolejną epicką przygodę, to niestety sposób, w jaki zostały poprowadzone wątki w Porcie Cieni sprawia, że dostajemy historię z niewykorzystanym potencjałem, którą autor postanowił spłycić do granic możliwości.
Największą bolączką Portu Cieni jest fakt, że moment kulminacji, czyli połączenia wszystkich wątków, które prowadzone były w książce, pojawia się po pierwsze – za późno, a po drugie – trwa zbyt krótko. Daruje sobie w tym momencie spoilerowanie, ale wystarczy, że wyobrazicie sobie, iż każdy rozdział to luźno połączone ze sobą historie, które koniec końców prowadzą do „plot twistu”, mającego zaskoczyć czytelników. Ten owszem może i niektórych faktycznie zaskoczy, ale z racji tego, że pojawia się zbyt późno i do tego trwa zbyt krótko, to zostawia odbiorcę z poczuciem, że czegoś po prostu zabrakło. Nie pomaga również fakt, że ogromna część fabuły jest po prostu nudna i płytka. Na sam koniec dodam, że fakt, iż cała Czarna Kompania magicznie i tak zapomina o tym, co się wydarzyło, a odnalezione później zapiski Konowała mogą (aczkolwiek wcale nie muszą) mijać się z prawdą, co tylko upewnia mnie w przekonaniu, że autor sam nie do końca wiedział o co mu dokładnie chodziło.
Podsumowując – Port Cieni Glena Cooka nie jest udanym powrotem bandy najemników. Fani poczują się zawiedzeni, a ci, którzy z serią nie mieli jeszcze nic wspólnego, lepiej wyjdą zabierając się po prostu za jej poprzednie tomy. Przedstawiona historia ma ogromny potencjał, ale niestety jej zakończenie oraz nudne i płytkie prowadzenie całkowicie psują odbiór. Nie pomagają również słabo przedstawieni bohaterowie drugoplanowi (co w sumie mógłbym zaliczyć do wad całej serii).