Po wydarzeniach z albumu „Nieskończona granica” rozpoczyna się nowy rozdział w uniwersum DC. Tom „Superman – Ten, który spadł” przygotowuje grunt pod nową erę w dziejach Supermana, która odbije się szerokim echem w uniwersum DC Comics. Twórcami albumu są nominowany do Nagrody Eisnera scenarzysta Phillip Kennedy Johnson („The Last God”) oraz rysownicy Scott Godlewski („The Lost Boys”, „Copperhead”) i Phil Hester („Swamp Thing”, „Green Arrow”). Kiedy Superman odbiera wiadomość od jednego ze starych sprzymierzeńców z odległego świata, Clark i Jon Kentowie ruszają w kosmos. Przyjdzie im stawić czoło pasożytniczej istocie, która potrafi zawładnąć umysłami swoich ofiar. Ojciec i syn muszą stworzyć zgrany duet, by uwolnić mieszkańców planety i wrócić bezpiecznie do domu. Jednak gdy Jon zaczyna objawiać nowe, wyjątkowe zdolności, Clark zaczyna sobie uświadamiać, że jego moce słabną. Czy to koniec Supermana, czy nadejście nowego?
Premiera (Świat)
25 stycznia 2023Premiera (Polska)
25 stycznia 2023Polskie tłumaczenie
Jakub SytyLiczba stron
132Autor:
Phillip Kennedy Johnson, Scott Godlewski (1) więcejGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Egmont
Najnowsza recenzja redakcji
Zagrożenia, z którymi nasi herosi spotykają się w komiksie (w ramach dwóch nowel Złoty wiek oraz tytułowej Ten, który spadł), należą do tych z klasy superciężkich. Może mieć z nimi problem nawet Superman – Senior. Młoda latorośl herosa w niebieskim trykocie nie tylko okaże się (czy tak znów zaskakująco?) godna miana następcy, ale też pokaże, że – być może – już przerasta możliwościami własnego rodziciela. Czy tym razem przetrwają obydwaj? A może tylko jeden wyjdzie cało z tarapatów? Czy mroczne przewidywania młodszego z Supermanów się spełnią? I czy podoła on presji odpowiedzialności, która na nim spoczywa?
Superman, wiadomo, jest super i w ogóle. Ale nawet ktoś taki w końcu musi przejść na emeryturę. A później zestarzeć się i umrzeć. I coś, co zdaje się w pewnym stopniu przeczyć idei nadczłowieka, okazuje się naturalnym elementem ewolucji postaci, która niejako zaczęła we własnej historii dochodzić do ściany… I potrzebna była jej redefinicja.
W końcu już nawet syn Kal-Ela dorasta. A co za tym idzie, rosną wobec niego oczekiwania. Bycie synem Supermana wiąże się z określonymi mocami, ale też – co oczywiste – ze społeczną presją. Skoro ma się supermoce, to należy je wykorzystywać w służbie ludzkości. Tylko co w chwili, kiedy daje się dostrzec, że nasz ojcowski idol, człowiek bez skazy i wad, zaczyna okazywać słabość?
Czy Superman może przeminąć? Czy jego siła zblednie, a on sam stetryczeje? Dla zwykłego człowieka nie jest to niczym niezwykłym, ale dla nadczłowieka?
Cały komiks – złożony z dwóch nowel – to przede wszystkim zgrabnie napisana historia o ojcostwie i dorastaniu do rodzicielskich wyobrażeń i oczekiwań. Ale też o wkraczaniu w dorosłość, o mierzeniu się ze wzorcem własnego rodzica, z uświadamianiem sobie jego nieuchronnej śmiertelności. I choć całość wypada w przekazie nieco tendencyjnie, bo powtarza utarte już schematy, to scenarzyście – Phillipowi Kennedy’emu Johnsonowi – udało się rozpisać wszystko w sposób przystępny i w dużym stopniu... poetycki. I choć nie odkrywa on tu zbyt wiele nowego, to jednak podaje to w sposób całkiem znośny. I dorzuca kolejny kamyczek do spodziewanej zamiany ról na stanowisku największego superherosa w DC. Tak naprawdę kosmiczne potyczki Supermanów są tutaj wciśnięte trochę na siłę. Stanowią pewien wytrych fabularny – bo przecież jakoś trzeba pokazać, że Kal-El traci siły, okazuje słabość względem przeciwnika, a coś w bezmiarze kosmosu zdolne jest mu zagrozić i go zranić. Johnson musiał jakoś zaprezentować supermanową śmiertelność, ukazać starzenie się bohatera, powolne, ale nieuchronne przemijanie. Jak inaczej zrobić miejsce dla następcy? A powiedzmy sobie szczerze – dwóch superherosów to trochę za dużo, nawet jeśli to ojciec i syn. Musi nastąpić – i niechybnie nastąpi – wymiana pokoleń.
Graficznie jest co najmniej poprawnie. I znów – brak tu większych fajerwerków, kreska jest mocno standardowa, nie ma tu „iskry”, która by wyróżniała któregoś z twórców. Jednakże żaden z nich nie wydaje się zostawać w tyle. Scott Godlewski i Phil Hester radzą sobie dobrze. Jeśli miałbym któregoś z nich wybrać, to skłaniałbym się mocniej ku Godlewskiemu – za bardziej dopracowaną linię, zwłaszcza w kadrach o większej dynamice.
Złoty wiek oraz Ten, który spadł to opowieści, które może i nie stanowią przykładu wybitności fabularno-rysunkowej, ale i nie zaniżają przesadnie poziomu. To nie tyle rewolucja w świecie Supermana, ale jego przekształcanie w coś nowego, w kolejną odsłonę sagi. Powolnie, ostrożnie, bez nadmiernego szoku dla odbiorcy. I trochę szkoda – bo nagłe zmiany wprowadziłyby nieco świeżości do borykającego się z coraz większym skostnieniem uniwersum (a ja sam, mający czterdziestkę na karku, z sentymentem wspominam szok po lekturze Doomsday Dana Jurgensa przed laty, choć mam świadomość, że ten tytuł nie przetrwał próby czasu). Ten, który spadł to rzecz, którą można przeczytać. Niekoniecznie zaś – trzeba.