To musiało się stać: najsłynniejsza drużyna antybohaterów Marvela, w której każdy ma inne zdanie i inny sposób na życie, w końcu się rozpadła. Frank Castle postanowił wyeliminować dawnych towarzyszy, ale Elektra, Ghost Rider i Czerwony Hulk nie zamierzają składać broni. Tymczasem ich dawny sprzymierzeniec realizuje własny plan... Czy w tym finałowym tomie serii Thunderbolts zdołają zjednoczyć się ostatni raz, by pokonać grożące światu zło?
Premiera (Świat)
26 lipca 2017Premiera (Polska)
26 lipca 2017Polskie tłumaczenie
Paulina BraiterLiczba stron
168Autor:
Carlo Barberi, Ben Blacker (5) więcejKraj produkcji:
PolskaGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Egmont
Najnowsza recenzja redakcji
Thunderbolts wydają się być idealnym materiałem na komiksową ekipę. Zebrana przez generała Rossa drużyna antybohaterów starających się o odkupienie, to prawdziwy dream team wśród herosów z mroczną stroną. W skład oddziału wchodzą sam Red Hulk, wspomniany wcześniej Punisher, Elektra, Ghost Rider, Red Leader i ulubieniec publiczności, Deadpool. Wojna Punishera przeciwko pozostałej piątce powinna przejść do historii uniwersum Marvela. Niestety, ostatni tom Thunderbolts mógłby nosić tytuł Punisher kontra zmarnowany potencjał.
Wszystko, co powinno grać, nie gra. Sam początek jest jeszcze niezły. Thunderbolts wpadają na trop spisku, którego celem jest porwanie jednego z Avengersów. Podczas śledztwa, Punisher krytykuje niechęć generała do zabijania złoczyńców i postanawia opuścić drużynę. Krótko po tych wydarzeniach, Castle cudem przeżywa zamach na swoje życie. Podejrzewając Rossa, Punisher rozpoczyna krwawą wendettę. W tym momencie kończy się interesująca część opowieści. Duet nie wyróżniających się niczym autorów, Acker i Blacker, stworzył niespójną fabularnie serię lepszych i gorszych bitew przeplecionych wymuszonymi chwilami oddechu, podczas których odkrywana zostaje nieciekawa intryga. Kolejne sceny następują po sobie bez wyraźnej przyczyny, a decyzje bohaterów można uzasadnić jedynie zdaniem „autor tak chciał”. Zresztą, autorzy sami nawet nie starają się udawać. W pewnym momencie jeden z bohaterów zapytany o przyczynę swoich nieracjonalnych działań odpowiada: „Nie muszę się wam tłumaczyć”.
Nieciekawe, karykaturalne przedstawienie centralnych postaci Red Hulka i Punishera jednocześnie smuci i denerwuje. Generał Ross wydaje się głupi i naiwny. I chociaż jego naiwność jest ważnym elementem fabularnym, motyw ten nie wykracza nigdy poza banalne dylematy pomiędzy zabijaniem a odkupieniem złoczyńców. Romans Punishera z Elektrą miał chyba dodać głębi tytułowemu konfliktowi, ale absurdalność ich rozmów i interakcji nie pozwala potraktować tego związku poważnie.
Trochę lepiej prezentuje sie akcja. Starcia Punishera z Red Hulkiem i Ghost Riderem prezentują się bardzo dobrze. Do tego stopnia, że można wybaczyć autorom fakt, że Frank Castle stał się nagle Tonym Starkiem z wyciągniętą znikąd własną zbroją Hulkbustera. Zderzenie siły stalowego pancerza z furią czerwonego olbrzyma robi wielkie wrażenie. Efektowność starcia z Johnnym Blazem jest najjaśniejszym punktem tomu. Szkoda tylko, że jak większość wydarzeń w nim, jest zupełnie pozbawiona trwałych konsekwencji. Pojedynek Castle’a i Elektry oraz końcowa walka z gościnnym udziałem Avengers są za to okropnie nudne i brzydkie. Nie wspominając nawet o tym, że finał rozstrzyga się na zasadzie deus ex machina. „A co z Deadpoolem?” - spyta zapewne czytelnik recenzji. Otóż, Acker i Blacker nie mieli widocznie pomysłu, jak Punisher miałby poradzić sobie z pokonaniem najemnika i do ich walki dochodzi za kulisami, a na kartach komiksu pozostała tylko rozmowa przeciwników po fakcie.
Ostatnim gwoździem do trumny Thunderbolts jest styl graficzny. Na stronie tytułowej wymieniono całą armię rysowników pracujących nad tytułem, co zaowocowało kompletną nijakością kadrów. Zestawienie Punishera, Deadpoola i Elektry w jednej serii aż prosi się o brudne i krwawe ilustracje. Tymczasem oprawa jest łagodna, przystosowana do młodszych czytelników, a bohaterowie znani ze swojej skłonności do przemocy wydają się wykastrowani. Trudno wskazać chociaż jeden wyróżniający się kadr.
Thunderbolts #05: Punisher kontra Thunderbolts to jednak nie same wady. Chociaż Marvel ma tendencję do nadużywania humoru Deadpoola, tutaj wygadany najemnik zapewnia sporą dawkę udanych dowcipów („Et tu, panda?”). Zresztą nie tylko on jest zabawny. Scenarzyści mają talent do komedii i nie boją się z niego korzystać. Dobrze wypadają też epizodyczne występy Avengers. Najpotężniejsi bohaterowie świata swoją solidarnością i honorem tworzą ciekawy kontrast dla drużyny Rossa.
Dodatkiem do konfliktu Punishera z drużyną jest album Thunderbolts Annual #1. Zwariowana historia przygotowań drużyny na walkę z Doktorem Strange’em, który oszalał i sprawia, że ludzie stają się mili, podziela niespójność fabularną głównego komiksu. Nie jest to jednak problemem, gdyż w przeciwieństwie do niego, Annual od początku nie udaje, że ma być poważną opowieścią. Absurd goni absurd, a na kilkudziesięciu stronach pojawia się więcej gości specjalnych niż w sezonie Friends. Taka forma działa zdecydowanie na plus. I chociaż nie chciałbym czytać całej serii w tym stylu, to przy tym albumie nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.
Niestety, ten epizod nie ratuje reszty. Punisher kontra Thunderbolts to tytuł o wielkim potencjale, który został zmarnowany przez zbyt dużą liczbę zaangażowanych w niego twórców i nazbyt łagodne potraktowanie tematu. Szkoda tego, że pomysł na fabułę został zmarnowany przez nieumiejętne jej prowadzenie. To ostatni tom serii Thunderbolts. Jeśli miałaby ona powstawać dalej, napisana i narysowana tak jak piąty tom, to może lepiej, że zostaje właśnie zakończona. Te postacie zasługują na dużo więcej.