„Zuza albo czas oddalenia” to zapis szaleńczej miłości sześćdziesięciolatka do dwudziestokilkuletniej blond piękności, odnaleziony przez Jerzego Pilcha w narciarskim bucie, na schodach jednej z warszawskich kamienic. „Stary satyr i młodziutka nimfa – uparcie eksponujące ten motyw starożytne ludy wiedziały, co czynią”, powiada Jerzy Pilch i zasiada do spisania „summy erotycznej”, brawurowego traktatu miłosnego, w którym splatają się powieść i esej. Za Zuzą, zwaną w pewnych kręgach Zmysłową Żanetą, bohater podąża w ciemne zaułki Warszawy, krainę męskiego pożądania. Jednak zatracenie w ramionach księżniczki solarium i silikonu nie oznacza wcale zatracenia poczucia humoru i ironii, z jaką bohater spogląda na swoje swawole – świadom swej groteskowości i zarazem powagi. Pogoń za Zuzą budzi wspomnienie miłosnych początków: pierwszych młodzieńczych uniesień, pierwszej żony, pierwszej kochanki. Przeczucie końca miesza się z grzeszną, nieustraszoną miłością – do prostytutki o niebieskich oczach i blond włosach, której wierność jest wiernością wyższego rzędu, duchową, bo nie cielesną przecież. „Zuza albo czas oddalenia” przełamuje granicę fikcji i życia relacją z placu boju, na którym miłość wydaje się już być dosłownie – na śmierć i życie. Ściśnięta między chwilą uniesienia a ostatnią kropką.
Premiera (Polska)
4 czerwca 2015Liczba stron
152Autor:
Jerzy PilchKraj produkcji:
PolskaGatunek:
Literatura współczesnaWydawca:
Polska: Wydawnictwo Literackie
Najnowsza recenzja redakcji
"Zuza albo czas oddalenia" Jerzego Pilcha trudno nazwać powieścią z kilku względów. Najbardziej oczywisty to objętość – ledwie sto trzydzieści stron, ale i konstrukcja jest bardzo chaotyczna, w zasadzie jest to zbiór przemyśleń, bardzo długi felieton, bo historii w tym niemalże nie ma żadnej. Mamy tu wątek przewodni, czyli romans bohatera z tytułową Zuzą, panią lekkich obyczajów, młodszą od niego o lat czterdzieści, ale jest to nie tyle książki fundament, co punkt wyjścia dla kolejnych rozważań, motyw, który co jakiś czas powraca, by za chwilę zniknąć, wypchnięty przez następną dygresję.
Bo sercem książki jest Pilch, jego życie, zwłaszcza zaś doświadczenia z chorobą Parkinsona i mierzenie się ze swoją seksualnością na stare lata. To opowieść szczera, przesycona czarnym humorem, napisania niezwykle żywym językiem.
I właśnie ten język jest Zuza albo czas oddalenia największym wyróżnikiem. Książka, napisana przez autora blisko siedemdziesięcioletniego, zmagającego się z chorobą, ma w sobie tyle życia, jakby do klawiatury zasiadł napompowany napojami energetycznymi, napalony nastolatek. Przy tym ma w sobie mnóstwo dyscypliny – zaskakująco mała objętość całości wynika z faktu, że tu nie ma słów zbędnych, że wszystkie myśli są skondensowane do najtrafniejszych określeń. Pilch nie traci energii na nic poza frazami wybitnymi, zachwycającymi konstrukcją, a przede wszystkim treścią. Tyle w nich lekkości, humoru, tyle bezkompromisowości: „w tym, co mówię, a raczej w tym, co zapisuję, albo wszystko jest do zakwestionowania, albo wszystko jest ironiczne. Co robić – pisanie jest ironiczne, starość jest ironiczna, kurestwo jest ironiczne. Nie tak ironiczne jak starość, ale ironiczne. Bo starość to ho, ho! Sam destylat ironii”.
Pilch do tego stopnia jest bezkompromisowy, że igra z nami, pisząc i jednocześnie nie pisząc o sobie (spójrzcie na okładkę, która przecież sugeruje, że sam autor jest tematem książki), bawiąc się w formę znalezionego rękopisu, który on jedynie udostępnia, a który zresztą w pewnym momencie po prostu się urywa, zostawiając czytelnika w lekkim szoku. Widać, że Jerzemu Pilchowi odwagi nie brakuje.