Twórcy Agentów Tarczy zapowiadali, że setny odcinek ich produkcji będzie prawdziwym wulkanem emocji. Czy udało im się spełnić obietnicę? Czy najnowszy epizod rzeczywiście jest taki wyjątkowy? Sprawdźmy.
Na tle tego, co widzieliśmy w 5. serii
Agentów Tarczy, 12. odsłona rzeczywiście posiada wiele oryginalnych elementów. Twórcy fundują widzom wspominkową podróż do przeszłości, cameo komiksowego superherosa, kilka wzruszających chwil z głównymi bohaterami w roli głównej oraz ujawnienie szokującej prawdy o jednej z nowych postaci. Można zaryzykować stwierdzenie, że w najnowszym odcinku dzieje się więcej ciekawych rzeczy, niż w całej 5. serii do tej pory.
Twórcy postarali się o to, aby w tym ważnym dla serialu epizodzie miało miejsce jak najwięcej przełomowych momentów. Stąd wyznanie Coulsona, ślub Fitza i Simmons oraz ujawnienie sekretu Deke. Pojawienie się Deathloka również można zaliczyć do takich spektakularnych chwil. Lash, Hive, Kree, cyborgi sobowtóry – oni również powrócili z niebytu. Aż dziw bierze, że tym razem zabrakło Granta Warda. Do tej pory twórcy ochoczo upychali go, gdzie tylko się dało. Postać ta doskonale pasowałaby do motywu konfrontacji agentów z demonami przeszłości. Przecież jest on jednym z najpotężniejszych łotrów, z którymi przyszło się bohaterom zmierzyć. Poza tym większość z głównych postaci związana z nim była emocjonalnie.
Skąd tak wyjątkowy epizod w połowie przeciętnego sezonu? Tajemnicą poliszynela jest fakt, że
Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. walczą o utrzymanie się w ramówce. Zewsząd docierają do nas sygnały, że szanse na kolejny sezon maleją z dnia na dzień. Setny odcinek z pewnością będzie argumentem działającym na korzyść serialu Marvela. Jest w nim wszystko to, za co widzowie pokochali tę produkcję.
Tym razem CGI działa jak należy. Lash i Hive wyglądają świetnie, robią dużo lepsze wrażenie, niż pomalowani Kree z początku 5. sezonu. Nie można nic również zarzucić scenom akcji. Szczególne wrażenie robi wejście Deathloka i wspólna walka z Coulsonem przeciwko nadpływającym koszmarom. Śmieszą kolejne
one linery, które w 5. sezonie stały się domeną Deke. Wzruszają finałowe sceny, podczas których Fitz i Simmons wyznają sobie miłość w ciekawy, nieoklepany sposób. Tym razem zabrakło miejsca na bezsensowne bieganiny i niewnoszące nic do opowieści okładanie się po twarzach. Każdy motyw fabularny ma pewien ładunek emocjonalny, dzięki któremu naprawdę trudno przejść obok tego epizodu obojętnie.
W odróżnieniu od poprzednich odsłon 5. sezonu, obyło się też bez dłużyzn i przegadanych momentów. Nie oznacza to, że zabrakło miejsca na refleksje. Dostajemy kilka obszernych i dojrzałych dialogów. Poruszająca jest rozmowa Macka i YoYo. Nie przypominam sobie równie dramatycznego, ale też życiowego wątku w poprzednich sezonach
Agentów.
Najważniejsze jednak wydają się segmenty z udziałem Coulsona, będące swoistym podsumowaniem jego działalności jako Agenta Tarczy. Rozmowy z podwładnymi były tak sugestywne, że z pewnością wielu widzów odniosło wrażenie, jakoby serial już na tym etapie żegnał się z postacią przywódcy. Finalnie wszystko dobrze się skończyło, a te refleksyjne chwile można uznać za początek procesu mającego za zadanie przygotować fanów na zamknięcie formatu. Jeśli tak rzeczywiście jest, to chwała twórcom, że podchodzą do tematu z głową. Być może, w odróżnieniu od wielu innych seriali, tym razem uda się zakończyć realizację bez urwanych wątków i nielogicznych rozstrzygnięć.
Najnowszy odcinek
Agentów Tarczy to swoisty prezent dla fanów. Wielki ukłon w stronę miłośników formatu, ludzi, którzy pokochali serial i nie uśmiecha im się z nim rozstawać. Dlatego też osobie zaangażowanej emocjonalnie w przygody Agentów po prostu nie przystoi ocenić tego epizodu niżej niż 9/10. Czy te poruszające momenty okażą się jedynie łabędzim śpiewem, czy może zapowiedzią lepszej jakości w kolejnych epizodach? Odpowiedź już za tydzień.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h