Co widać i słychać – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 29 kwietnia 2021Co widać i słychać, produkcja z Amandą Seyfried w roli głównej, to horror, który miał potencjał. Intrygujący koncept mistyczny zginął jednak w złożonej z wielu wątków fabule. Czy mimo to warto sięgnąć po film?
Co widać i słychać, produkcja z Amandą Seyfried w roli głównej, to horror, który miał potencjał. Intrygujący koncept mistyczny zginął jednak w złożonej z wielu wątków fabule. Czy mimo to warto sięgnąć po film?
Co widać i słychać to oparty na motywach powieści Elizabeth Brundage film, który został napisany oraz wyreżyserowany przez małżeństwo Shari Springer Berman i Roberta Pulciniego. Głównymi bohaterami również są małżonkowie – portretowana przez Amandę Seyfried Catherine oraz grany przez Jamesa Nortona George. Dostępna na Netfliksie produkcja nie jest jednak typowym horrorem. Nie ma atakującej zewsząd makabry, a i duchy nie są specjalnie nachalne. Elementy nadnaturalne budują za to koherentną wizję świata duchowego. Niestety, pomimo ciekawej koncepcji duchowości, inspiracji teoriami mistyka Emanuela Swedenborga oraz obrazami zafascynowanego nim malarza George'a Innessa, nie wszystko wyszło tak, jak byśmy sobie tego życzyli.
Catherine, George oraz ich kilkuletnia córka przenoszą się z Manhattanu do niewielkiego miasteczka, w którym mężczyzna, po obronie doktoratu, objął posadę wykładowcy w Saginaw – małej prywatnej uczelni na prowincji. Na początku wszystko układa się dla bohatera doskonale – żona, która porzuciła własną, wymarzoną pracę, by jej mąż mógł się realizować, zajmuje się kupionym domem, odnawia go i doprowadza go do świetności. George cieszy się wśród studentów ogromną sympatią. Małżonkowie świetnie odnajdują się w lokalnej społeczności. Wkrótce okazuje się jednak, że dom, do którego się przeprowadzili, jest nawiedzony i skrywa pewną tajemnicę z przeszłości. Grana przez Amandę Seyfried bohaterka zaczyna zaś dostrzegać, że i o swoim mężu nie wie wszystkiego.
Twórcom w Co widać i słychać udało się stworzyć całkiem ciekawy klimat. Można odnaleźć subtelne nawiązania do takich produkcji jak Mother!, Lśnienie czy Dziecko Rosemary. Sama produkcja rozgrywa się w interesującym środowisku – ludzi związanych naukowo ze sztuką oraz artystów. Do tego bardzo dobrze wypadła też społeczność prowincjonalna, której małżonkowie zaczynają być częścią. Warci poznania są zarówno prości mieszkańcy i nastolatki z prowincji, jak i środowisko profesorskie. Najbardziej intryguje jednak lokalna „sekta” spirytystów. To właśnie mistyczno-duchowe nawiązania są jednocześnie największym plusem i największym problemem tego filmu. Choć są interesujące, nie zostały wyeksponowane w wystarczający sposób.
Twórcy przedstawiają inspirowaną zapatrywaniami Emanuela Swedenborga koncepcję świata duchowego i tego, co dzieje się po śmierci. Atrakcyjne w filmie są również nawiązania do obrazów George’a Innessa, powstałych w okresie jego fascynacji mistycyzmem Swedenborga. To niezwykle ciekawe elementy filmu. Problem jednak w tym, że to, co w zasadzie stanowi jądro całej opowieści, cała teoria mistyczna, momentami ginie w fabule. Nie wszystko przedstawione jest też wystarczająco klarownie. Film ma więc pewien problem z konstrukcją. Najciekawsze motywy giną pomiędzy obyczajowymi sprawami. Co widać i słychać powinno być produkcją mocniej podszytą duchowością, a teorie, o których tylko się wspomina, powinny mocniej spinać fabułę. W innym razie sam sens może być nie do końca czytelny.
Szkoda też, że bardziej nie rozwinięto tematu lokalnej „sekty” spirytualistycznej – to był bardzo interesujący motyw - a przy okazji to właśnie w ten sposób można było dać tematowi mistyki bardziej zaistnieć. Twórcy lepiej zrobiliby, gdyby zrezygnowali z typowych, a nie do końca tu pasujących zagrywek, jak straszenie małej dziewczynki przez duchy, migające lampy czy poruszane przedmioty. Trzeba jednak przyznać, że same wizualizacje duchów wypadły naprawdę przerażająco. Na plus ocenić w tym horrorze można też to, co jest tu dość wyjątkowe – zło w tymże filmie pochodzi nie od demonów, szatana, złej siły zewnętrznej, a od samego człowieka. Ta produkcja opowiadająca o duchach produkcja nie jest więc szczególnie oderwana od realnego świata. Pomimo całej mistyki, zasady, którymi rządzi się filmowy świat, równie dobrze mogłyby panować i w naszym realnym świecie.
Fabuła filmu jako taka jest dość przeciętna i przewidywalna – momentami do bólu. Już niemalże od początku wiemy, kto tutaj jest „tym złym”. Twórcy Co widać i słychać serwują nam jednak sporo wątków. Co ciekawe, czasami to te poboczne wydają się bardziej interesujące niż kwestie małżeńskie głównych bohaterów. Nie jest to film napisany dobrze – widać to i po dialogach, i po oklepanych rozwiązaniach. Dostrzec można zbytnie uproszczenia, banały i nielogiczności. Można w filmie zauważyć złą reżyserską decyzję - czasami coś dzieje się za szybko, czasami stawia się na samą akcję, a gdzieś po drodze gubi się bohaterów. Przed długi czas nie wiemy, co w zasadzie w tym filmie jest najważniejsze, i mamy wrażenie, że fabuła nie zmierza w żadnym kierunku. Wszystko przez to, że klamra duchowości, która spina film, nie jest dostatecznie wyraźna.
Aktorstwo w filmie Co widać i słychać jest na przyzwoitym poziomie, choć sposób gry Jamesa Nortona może drażnić. Taki był jednak pomysł na tę nieskomplikowaną postać. Amanda Sayfield za to bardzo pasuje do swojej roli. Na pewno mocną stroną filmu są role drugoplanowe – pojawiający się w produkcji F. Murray Abraham, Natalia Dyer czy Rhea Seehorn swoją obecnością kolejno fundują pozytywne zaskoczenia.
Co widać i słychać mógł być lepszym filmem. Pomimo jednak scenariuszowych banałów, wciąż jest ciekawą, oryginalną propozycją z okolic horroru, której seans mimo wszystko sprawia przyjemność. Dla klimatu, aktorów i nawiązań intertekstualnych warto tę produkcję obejrzeć.
Poznaj recenzenta
Pamela JakielDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat