Do wszystkich chłopców: Zawsze i na zawsze – recenzja filmu
Oto już koniec – przynajmniej trylogii jednej z najlepiej ocenianych komedii romantycznych dla młodzieży, stworzonych przez Netflixa. Pytanie tylko - czy był to dobry finał?
Oto już koniec – przynajmniej trylogii jednej z najlepiej ocenianych komedii romantycznych dla młodzieży, stworzonych przez Netflixa. Pytanie tylko - czy był to dobry finał?
Lara Jean i Peter mają plan: pójdą razem na uczelnię, zamieszkają ze sobą, a potem już tylko ślub i dzieci. Wszystko wydawało się iść zgodnie z planem, zwłaszcza że Peter miał już zapewnione stypendium. Niestety, szczęścia nie miała jego dziewczyna, która nie została do niego zakwalifikowana. I mimo że para szybko znalazła na to rozwiązanie, w sercu głównej bohaterki wkrada się coś zupełnie nowego. Co prawda nie jest to tym razem inny chłopak, tylko inna uczelnia, w Nowym Jorku… czyli po drugiej stronie kraju. Jak ten dylemat rozwiążą zakochani?
Problem całej serii Do wszystkich chłopców jest taki, że pierwsza część była naprawdę fajna. Łatwo było zrozumieć bohaterów, ich problemy, sympatycznie oglądało się wszystkich na ekranie. Produkcja była dosyć schematyczna (on wysportowany, niezbyt mądry i ona, kujonka mało popularna w szkole), ale dawała jakiś powiew nowości, głównie przez sam pomysł listów. Również naturalna gra aktorów wzmacniała to, że był to naprawdę sympatyczny film, do którego można było wrócić. Także poprzeczka była zawieszona wysoko. Ci, którzy mieli możliwość przeczytania mojej recenzji drugiej części, doskonale wiedzą, że nie byłam z niej zadowolona. Dlatego zastanawiałam się, czy film spinający całą trylogię będzie lepszy. I niestety, choć gorzej nie jest, zbyt wielu różnić między nim a dwójką nie widzę.
Muszę zaznaczyć, że Do wszystkich chłopców: zawsze i na zawsze jako pierwszy z tej serii obejrzałam bez zapoznania się z książkowym oryginałem. Jestem ciekawa, jak te wszystkie wątki wyglądały (jeśli były) w powieści Jenny Han. Z tego, co pamiętam, w drugiej części książki wszystkie wydarzenia były dosyć logiczne, ale filmowcy zrobili z tego mały koszmarek. Podejrzewam, że tu mogło być podobnie, zwłaszcza że druga część dosyć mocno eksplorowała całą relację pomiędzy Gen a Larą. Miałam więc nadzieję, że będzie to odzwierciedlone w filmie. Niestety, nie doczekałam się tego, a podejrzewam, że cała sprawa w Nowym Jorku mogła w książce być też związana z pogłębieniem kwestii przyjacielsko-rywalizującej między tymi bohaterkami.
Jednak wróćmy do filmu, który cierpi na spory problem większości produkcji tego typu, czyli: irytująca główna bohaterka. Trudno Larę Jean lubić, mimo że w pierwszej części była bardzo fajną dziewczyną. Druga część mocno tę sympatię już zniszczyła, tutaj to zupełnie legło w gruzach. Larę po prostu trudno zrozumieć, a wszyscy mają ją podziwiać i być zadowoleni z jej decyzji. Najbardziej na tym obrywa Peter, który przyjął już rolę świętego i dojrzalszego od swojej dziewczyny. Przez to toksyczność Covey jest jeszcze bardziej widoczna.
Przez cały film oglądamy bohaterkę mającą plan, który jednak nie ziści się tak, jakby chciała. Nie dość, że Lara nie prostuje kłamstwa, które powiedziała Peterowi (jednocześnie wymagając od niego „wielkich gestów”), to jeszcze zamiast dać mu możliwość rozmowy o tym, co zrobią dalej, sama podsuwa nowe rozwiązanie. I powiedzmy sobie szczerze, tak jak to pierwsze rozwiązanie wydaje się świetnym kompromisem, które nie odbiega zbytnio od ich planów, tak drugie woła o pomstę do nieba.
Nie chcę wchodzić w cały filozoficzny dylemat, czy powinniśmy rezygnować z marzeń dla partnera. Ani też w to, na ile możemy szukać kompromisów pomiędzy miłością a własną realizacją. Film to co prawda robi, mówiąc, iż prawdziwa miłość przezwycięży wszystko. Może mają rację – nie będę tego kwestionować. Sam pomysł, by w taki sposób to pokazać, nie jest może nowy, ale nie jest też zły. Gorzej, że samo wykonanie mocno kuleje. Bo jedno to robić film pod tezę „prawdziwa miłość przezwycięży wszystko”, drugie to zręcznie to pokazać. Tu tego po prostu nie ma, a twórcy wskazują jasno, że wszyscy powinniśmy akceptować kaprysy Lary Jean.
Także skoro Lara chce wyjechać do innego miasta, ma do tego prawo, a Peter musi to zaakceptować i cieszyć się z nią. Film pokazuje wprost – jego reakcja na to, że wszystkie plany legły w gruzach przez dziewczynę, jest zła (powtarzam: przez cały film okazał jej zrozumienie i wsparcie!). Peter w tym filmie nie ma prawa do własnych uczuć. Przez co widz się denerwuje - i na fabułę, i na Larę, i na to, do czego zmusza się tego bohatera Zwłaszcza że dosyć mocno jest akcentowane, jak słusznie postępuje Lara Jean. I rozumiem z jednej strony chęć pokazania, że samorealizacja jest istotna, jednak nie jest to takie czarno-białe.
Mam zresztą wrażenie, że w tym filmie było mnóstwo toksycznych zachowań – na przykład w momencie, gdy pojawia się ojciec Petera. Z jednej strony pokazano, że śmierć rodzica a opuszczenie przez rodzica to dwie różne kwestie, z czego Peter zdaje sobie sprawę. Z drugiej – chłopak i tak poszedł na kawę z ojcem i naprawiał tę relację. Filmy z Hollywood wciąż zmuszają nas do udawania, że rodzina jest najważniejsza – tak samo jak wybaczenie – przez co wiele osób może nosić w sobie winę, że nie potrafi przebaczyć toksycznym rodzicom. Szkoda, że spłaszczono ten temat, zamiast pokazać, ile kosztuje zaproszenie takiego rodzica znów do swojego życia – i ile pułapek emocjonalnych, możliwości zranienia może się pojawić. A tu wystarczyła jedna rozmowa. Wołałabym, aby do tego spotkania nie doszło. Albo żeby pokazano, że Peter wybacza ojcu, ale jednocześnie wskazuje mu wprost, że nie ma dla niego miejsca w jego życiu. To byłoby coś nowego. A tak idziemy utartą ścieżką.
Niestety, również wątek Nowego Jorku nie działa dobrze. Trochę śmieszyły mnie te wizje drogiego hotelu w centrum miasta, a męczyła cała deux ex machina. To, że nauczyciele piją tak w barze, że nikt nie zauważy, ile uczniów się urwało z hotelu. A także cała kwestia wynoszenia kanapy przez bohaterki serii i ich koleżanek studentek. Co prawda można by było stwierdzić, że takie prawo tego typu filmów – zgadzam się. Tylko w ogóle ten wątek nic nie wnosi – a wystarczyłoby, by na przykład pokazano, jak Gen i Lara nawiązują nić porozumienia.
Dobrze, że ten film powstał i zakończył całą serię. Szkoda, że zakończył ją w sposób mało jakościowy, ale z drugiej strony – przynajmniej jest koniec. Niestety, tak jak pierwszy film był naprawdę przyjemną komedią romantyczną, reszta nie dorastała mu do pięt. Szkoda, że tak zmarnowano potencjał tej naprawdę dobrze zapowiadającej się serii.
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat