Sezon 14. w swoich pierwszych pięciu odcinkach utrzymuje równy i wysoki poziom, do jakiego serial przyzwyczaił nas za kadencji Teda Dansona. Trzy epizody, jakie nastąpiły po piekielnej premierze, dostarczały bardzo solidnej porcji rozrywki. Mieliśmy skomplikowany napad na kasyno, tajemniczy pożar w klubie muzycznym i morderstwo za kulisami hitowego programu kulinarnego. Jasne, wszystko to już kiedyś widzieliśmy. Tym w końcu charakteryzuje się postmodernizm – mieszamy style i bawimy się konwencjami. Czasem wychodzi z tego wtórny i chaotyczny miszmasz, ale scenarzyści CSI elegancko lawirują pomiędzy szeregiem klisz i podają je w jak najbardziej strawnej formie fabularnej z domieszką fantastycznego klimatu i świetnego soundtracku.

Fabuła 300. odcinka skupia się na sprawie sprzed lat, która kryła w sobie więcej niewiadomych, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Jason Priestley (Beverly Hills, 90210) wciela się w rolę milionera, który znajduje w swojej willi ciało młodej kobiety. Od razu wzbudza to podejrzenia Sary, której pierwszą dużą sprawą było niemal identyczne morderstwo, popełnione w tym samym domu kilkanaście lat wcześniej. I choć wtedy brak obciążających dowodów uratował bogacza przed poniesieniem odpowiedzialności, tym razem bohaterowie nie spoczną, dopóki nie znajdą winnego.

Powyższy opis niczym nie zaskakuje i pewnie wszyscy z Was wielokrotnie byli świadkami podobnego zawiązania akcji. Nic oryginalnego, prawda? A jednak, ponieważ twistów tutaj jest co najmniej kilka i gwarantuję, że mało kto zdołałby je przewidzieć. Powrót do przeszłości był także dość mocno zaakcentowany w samej historii. Tajemniczy milioner jest miłośnikiem klasycznego kina noir, a kluczowa dla rozwiązania sprawy okazała się analogowa technologia – film nakręcony na taśmie celuloidowej. To miła odskocznia od wyścigu, jaki obserwujemy obecnie w telewizji, gdzie scenarzyści niemal każdego serialu proceduralnego (i nie tylko) usilnie próbują inkorporować w scenopisy najnowsze wynalazki ery cyfrowej.  

[video-browser playlist="634337" suggest=""]

Jak można się domyślić, fabuła, z którą mamy do czynienia w tym epizodzie, wymagała wykorzystania zabiegu retrospekcji. Dzięki nim małymi kroczkami odkrywaliśmy kolejne tajemnice śledztwa dotyczącego morderstwa sprzed lat, ale również byliśmy raczeni wieloma soczystymi smaczkami. Marg Helgenberger zgodziła się na gościnny występ i powrót do roli Catherine Willows – szkoda, że tylko we flashbackach. Miło było za to zobaczyć w nich Ecklie'ego, który - jak doskonale pamiętamy - w pierwszych sezonach serialu był postacią, która rzucała kłody pod nogi protagonistom, kiedy tylko nadarzała się okazja. Rywalizacja między dzienną a nocną zmianą była jednym z lepszych ciągłych wątków w całej historii CSI: LV. Greg jako lab rat oraz dwukrotne wspomnienie Grissoma to sceny, które również mogły wywołać uśmiech na twarzy fana serii.  

Szkoda, że również William Petersen nie zdecydował się na specjalny występ w jubileuszowym odcinku. Zapewne wtedy byłoby to wydarzenie jeszcze bardziej udane. Zakulisowe perturbacje wymusiły też wypisanie ze scenariusza postaci Nicka Stokesa. Postać to związana z CSI od samego początku, więc mimo wszystko powinno znaleźć się dla niej miejsce. Mocną stroną tego serialu jest jednak dość liczna obsada, a bohaterami można z powodzeniem rotować. Dodatkowo "Frame by Frame" miało na szczęście tyle zalet, że o nielicznych brakach i wadach pomyślałem dopiero po seansie. A warto obejrzeć ten odcinek choćby dla finałowej sekwencji, która jest prawdziwym rarytasem dla każdego miłośnika Kryminalnych zagadek Las Vegas oraz tylko utwierdza w przekonaniu, że weteran CBS ma się dobrze i na emeryturę się nie wybiera… ba, dopiero się rozkręca.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj