Aarona Sorkina zawsze pociągały prawdziwe historie. Pisząc scenariusz o osobach, które rzeczywiście istniały, stara się zrozumieć ich motywację i to, co ich pchnęło do działania. Nic więc dziwnego, że po przeczytaniu książki Molly Bloom zdecydował się na jej ekranizację, ale w charakterystyczny dla siebie sposób. Historia narciarki, która po nieszczęśliwym wypadku musiała kompletnie zmienić swoje życie, wciąga od pierwszej minuty. Wszystko dzięki genialnie poprowadzonej narracji. Gdy główna bohaterka z profesorską precyzją i wszystkimi niuansami tłumaczy nam zasady panujące w jeździe szybkiej na nartach, widz siedzi jak zahipnotyzowany. Tak samo dzieje się w momencie, gdy ta sama dziewczyna wprowadza nas w świat pokera, gdzie gra się o najwyższe stawki. Jeśli wierzyć Molly, to jednej nocy przy stole można było przegrać 100.000.000$. Film rozpoczyna się od sceny, w której agenci FBI szturmują pokój hotelowy panny Bloom po to, by ją aresztować. Środki, jakie do tego zostają zaangażowane, sugerują, że mamy do czynienia z przywódczynią jakiegoś kartelu narkotykowego. Jednak nie. Chodzi o kobietę, która organizowała nielegalne… rozgrywki pokerowe. Później następuje krótka retrospekcja przybliżająca nam sylwetkę głównej bohaterki. Molly's Game, jak wszystkie produkcje Sorkina, nie jest kinem akcji. To film, w którym kluczowym elementem są pełne emocji i szybkiego tempa dialogi. Nic więc dziwnego, że w głównej roli reżyser i scenarzysta obsadził Jessica Chastain, która już w filmie Miss Sloane pokazała, że jest w stanie podołać takiemu tempu i nadać postaci zadziornego czy nawet buntowniczego charakteru, który widzowie z miejsca kupią. Naprzeciwko niej postawiono Idris Elba jako człowieka, który ma ją bronić w sądzie. Jednak nim do tego dojdzie, kobieta będzie musiała przekonać go o swojej niewinności, opowiadając dokładnie, co się wydarzyło. Kłótnie i wymiany zdań pomiędzy tą dwójką to istny majstersztyk. Dialogi są intensywne. Wciskają w fotel mocniej niż jakiekolwiek pościgi samochodowe czy wybuchy w innych produkcjach. Zarówno Chastain, jak Elba pokazują aktorstwo na najwyższym poziomie. By utrzymać tempo, Sorkin używa szybkiego montażu i głosu puszczanego z offu, który jako narrator objaśnia nam tajniki tego, co widzimy na ekranie. Wygląda to trochę jak film instruktażowy, co mnie akurat przypadło do gustu. Po seansie wyszedłem z dużo większą wiedzą na temat pokera. W roli drugoplanowej pojawia się Kevin Costner jako ojciec głównej bohaterki. Jest to postać despotyczna, chcąca uczynić swoje dzieci najlepszymi sportowcami na świecie. Jeśli któreś nie jest w stanie spełnić tego wymogu, traci jego zainteresowanie. On zawsze wie najlepiej, co trzeba zrobić i jak. Costner znakomicie odnajduje się w tej roli. A scena w parku, gdzie obnaża swoje słabości przed córką, jest jedną z najlepszych w filmie. Pokazuje tym samym, że Kevin ma jeszcze kilka asów w rękawie i czeka tylko na odpowiedni projekt, by je wyciągnąć. Gra o wszystko to fascynująca opowieść o kobiecie, która w krótkim czasie stała się królową nielegalnych rozgrywek pokerowych.  Udział brali w nich zarówno wielcy aktorzy, majętni biznesmeni, jak i politycy. Każdy, kto liczył się w show biznesie, brał choć raz udział w imprezie organizowanej przez Molly Bloom. Przyjęła ona sobie za cel zdominowanie męskiego świata i poniekąd  jej się to udało. Aaron Sorkin nie sili się w tej produkcji na kreowanie fikcyjnej historii,  opowiada nam o prawdziwych wydarzeniach. Ukrywa przy tym prawdziwe nazwiska graczy, ale puszcza oko do widza, dając mu szansę na odgadnięcie ich tożsamości. Nie dziwie się, że akurat tę historię wybrał sobie jako debiut reżyserski.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj