„Homeland”, a dokładniej drugą połowę 4. sezonu, ogląda się znakomicie! Na nic było moje obrażalstwo za zrujnowanie świetnych pierwszych 2 serii zeszłoroczną odsłoną i pozbycie się elementu, przez który ten serial tak kochałem, czyli relacji między Carrie a Nicolasem. Okazuje się, że swoisty reboot serialu był nie tylko jedynym dobrym posunięciem, ale także świetnie przemyślanym pomysłem, który daje „Homeland” szanse na drugą młodość.
Okej, może odrobinę się zapędziłem. Charakter 4. sezonu serialu Alexa Gansy dalej nie jest tak dobry jak pierwsze 2 sezony – brakuje mi bohaterów takich prawdziwych, wiarygodnych. Kilka świetnych momentów, owszem, mieliśmy – relacje ambasador Marthy Boyd z mężem zachwycały mnie za każdym razem; podobnie jest z postacią Andrew Lockharta, który wyróżniał się już w poprzedniej serii, a tym razem jest jednym z głównych bohaterów i możemy poznać go bliżej oraz (jeszcze rok temu brzmiało to jak herezja) polubić. A nie dość, że twórcy dają mu spore pole do popisu, to jeszcze jest wybornie zagrany przez Tracy'ego Lettsa – biję pokłony. Co do reszty, no cóż: gonienie, strzelanie, przeklinanie, znów gonienie, płacz co jakiś czas - tak to już wygląda od 2. sezonów. Nie jestem o to bardzo zły, przecież „Homeland” ma aktualnie inny charakter i w tym kluczu serial ogląda się wybornie.
To było jasne, że po wydarzeniach z ostatnich tygodni sytuacja musi się uspokoić, zatem odcinek „Krieg Nicht Lieb” jest o wiele powolniejszy, a i tak dzieje się sporo. Większość scen to dialogi, jednak prawie wszystkie skupiają się na planie Quinna oraz poszukiwaniach Carrie. I to by było na tyle, gdyby nie fakt, jak intrygujący jest to odcinek, jeśli spojrzeć na niego przez pryzmat polityczno-społeczny. Nie tyle zaskakujące, co interesujące jest to, że pakistańska władza porozumiewa się z terrorystami. Tamtejsza wojna trwa już ponad 10 lat, a od pewnego czasu prowadzone są rozmowy o zawieszeniu broni. Na razie skutków pozytywnych nie ma, jednak „Homeland” próbuje jakoś skomentować aktualną sytuację na Bliskim Wschodzie – ryzykownie (i chyba dość stereotypowo) podchodzi do ukazania współpracy rządu z terrorystami… a przynajmniej tak to wyglądało do tej pory.
[video-browser playlist="637078" suggest=""]
Kolejny, pewnie przedostatni w tym sezonie cliffhanger z pewnością zaskakuje i jeśli w finale nie zostanie to umiejętnie wyjaśnione, cała seria może się posypać. Opcje są dwie: albo rządy obu państw – amerykańskiego i pakistańskiego – miały obmyślony cały plan od samego początku, albo jest to tylko i wyłącznie improwizacja. Pierwszy plan brzmi trochę niedorzecznie (co z polityką nienegocjowania z terrorystami?), drugi zaś musiałby być dobrze usprawiedliwiony. Myślę jednak, że warto zaufać scenarzystom, gdyż z 4. serii „Homeland” stworzyli naprawdę świetną całość, w której każdy element ma sens. Co prawda nie do końca rozumiem motywy Carrie w ostatnich sekundach odcinka, przez co pojawił się grymas na mojej twarzy, na szczęście całe rozwiązanie i cliffhanger wyglądają na tyle ciekawie, że z niecierpliwością czekam na finał.
Czytaj również: „Homeland” notuje rekordową oglądalność
Przed premierą 4. sezonu obiecałem sobie, że jeśli pierwsze odcinki mnie nie pochłoną, to już nie powrócę do „Homeland”. A jednak zaufałem twórcom - i całe szczęście, bo inaczej plułbym sobie w brodę, że nie jestem świadkiem tego, jak tydzień po tygodniu rozgrywana jest na naszych oczach świetna i pełna emocji historia. Pozostał już tylko finał i nie mam pojęcia, czego się spodziewać. Bo przecież Ameryka w „Homeland” tylko w 1. sezonie tak naprawdę „zwyciężyła”.