Kraina snów jako film fantasy ma dobry punkt wyjścia, który stara się nadać snom określony kształt i klimat. Można więc pomyśleć, że produkcję ograniczała tylko wyobraźnia twórców – a tej niestety im brakuje. Świat snów ukazano bardzo powierzchownie. Jest pozbawiony efektu "wow" i kreatywności. Króluje tutaj prostota – nie ma pomysłów, które mogłyby wzbudzić zachwyt. Widzimy sceny, które miały nas wprowadzić w osłupienie tym całym "wow", ale wypada to sztucznie. Przykład: lot na gigantycznej gęsi przez wielkie góry. To powinno wywołać ogromne emocje, a tego nie robi. Incepcja pokazała, jak można oryginalnie i pomysłowo podejść do świata snów i podróżowania w nim. Oczywiście nie oczekuję po produkcji Netflixa wybitnego poziomu Nolana, ale trudno mi wyzbyć się wrażenia, że potencjał został tu zmarnowany. To też sprawia, że cała przygoda w świecie snów nie wywołuje takich wrażeń, jak powinna. Brak wyobraźni twórców sprawia, że staje się to zbyt banalne, za bardzo uproszczone i bez odpowiedniego pogłębienia motywów fabularnych. To powinno nas zachwycać, a wywołuje obojętność. A fakt, że policjantka strzegąca snów poluje na Flipa, kompletnie nic nie wnosi. Tak samo jak pomysł stylizowania tej agencji na lata 70. Ot, coś do odznaczenia z listy, a przecież to nie ma sensu ani nawet wyjaśnienia. Jest, bo jest. Nutkę przygody da się odczuć podczas wspólnej wyprawy Flipa i Nemo, więc trudno narzekać na nudę. Młodszy widz powinien dać się wciągnąć w tę historię. Szkoda tylko, że nawet pod tym względem nic szczególnie nie porywa i nie ma jakości, jakiej moglibyśmy oczekiwać. Widać marnowany potencjał. 
fot. Netflix
+9 więcej
Kraina snów ma jednak serce po właściwej stronie. Szybko okazuje się, że przedstawionych wydarzeń nie powinniśmy traktować dosłownie. Jest to historia z warstwami mającymi sens i gwarantującymi emocje. To opowieść o przeżywaniu żałoby na wielu poziomach. Ucieczka do Krainy snów to tylko pretekst do ukazania tego, co jest w życiu ważne, i tego, jak sobie radzimy ze śmiercią bliskiej osoby. Jest też drugie dno w historii Flipa, która pokazuje pewne powiązania człowieka z  jego wewnętrznym dzieckiem – tym bardziej szalonym i buntowniczym. Gdy się go pozbędziemy, nasze życie utraci cząstkę czegoś naprawdę ważnego. Ukazanie tych motywów, przemyśleń oraz morałów z nich wypływających to rzeczy mądre, dobrze przedstawione i wywołujące pozytywne emocje. To ważne w gatunku familijnym, aby trafiać do widza w każdym wieku. Ten aspekt jest siłą filmu! Produkcja zyskała specyficzny wydźwięk dzięki kreacji Flipa. Jest to prawdopodobnie pierwsza familijna rola Jasona Momoy, w której – mówiąc dość potocznie – pozwolono mu się wydurniać. To daje efekt dość interesujący. Na pewno jest to rola sympatyczna, dopasowana do aktora. Z pewnością trafi do młodych odbiorców. Dzięki temu Momoa udowodni niedowiarkom, że potrafi grać nie tylko twardych barbarzyńców, ale też świetnie czuje się w ciele bawidamka czy głupka z wielkim ego i szalonymi pomysłami. Wizualnie film niestety wpisuje się we wspomniany brak kreatywności, bo choć w większości efekty specjalne są w porządku, nic tutaj nie zachwyca, nie zdumiewa, nie osiąga kinowego poziomu. Produkcja miała budżet 150 mln dolarów, ale w ogóle nie widzę tych pieniędzy na ekranie. Obok ładnych scen mamy sporo tych niedopracowanych, wręcz krzyczących do widza: "patrz, tu jest green screen". Brakuje pomysłów, które potrafiłyby nadać Krainie snów charakter i klimat. Jak na kogoś z takim dorobkiem jak Francis Lawrence, wizualnie jest dość przeciętnie. Kraina snów nie jest złym filmem. Mamy tu do czynienia z festiwalem straconych szans i marnowaniem potencjału. To mogło być coś, co nas porwie, zachwyci, obudzi wewnętrzne dziecko, pobudzi wyobraźnię i poruszy emocje w sposób mocniejszy, niż w istocie to robi. Produkcję ogląda się przyjemnie, ale pozostawia taki niesmak, że nie wiem, czy było warto poświęcić jej czas.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj