Najgorsza kontynuacja to taka, w której twórca wszelkimi sposobami próbuje ukryć fakt, iż nie ma na nią pomysłu. Zaraz za nią zaś znajduje się taka, w której postacie nie zmieniają się ani trochę w stosunku do poprzedniej części, mimo iż prawie zginęły/oszalały, ich świat się rozpadł, stały naprzeciw niewyobrażalnego zła, wstaw_pasujące_wydarzenie. W przypadku "Klątwy z przeszłości" na szczęście nie ma mowy o żadnym z tych wariantów: bohaterowie niby wciąż są ci sami, ale świat popędził do przodu, i to całkiem daleko.
"The Spook’s Curse" już na samym wstępie pokazuje, że w tym tomie czekać nas będzie więcej atrakcji: dość powiedzieć, iż spotykamy Thomasa podczas pierwszej próby własnoręcznego uwięzienia niebezpiecznego bogina. Proces kończy się oczywiście sukcesem, lecz szybko okazuje się, że młodego czeladnika czeka zadanie trudniejsze niż uporanie się z rozpruwaczem. Oto bowiem w podziemiach katedry w Priestown rośnie w siłę Mór - potężny zły duch zdolny wpływać na umysły mieszkańców - i jedynie stracharz może go powstrzymać. Problem w tym, że rzeczony Mór już raz omal go nie zabił, teraz zaś Gregory radzić musi sobie nie tylko z osłabieniem i bakiem sił, ale również i Kwizytorem, dla którego czarownica i stracharz są tym samym – materiałem opałowym na stos.
"Klątwa z przeszłości" to powieść niewątpliwie ciekawsza i bardziej dopracowana niż The Spook’s Apprentice. Ponieważ kwestia ekspozycji bohaterów została już rozwiązana w poprzednim tomie, tutaj od samego początku można było skoncentrować się na samej historii, którą charakteryzuje wyczuwalnie większy rozmach. Najłatwiej dostrzec zmianę skali, spoglądając na przestrzeń akcji, znacznie poszerzoną w stosunku do pierwszej części – Thomas będzie miał okazję poznać większy kawałek Hrabstwa, doświadczając na własnej skórze, że podróż nie zawsze jest przyjemna i pożądana. Z drugiej strony kto wyobraża sobie przygodowe fantasy bez motywu wędrówki? Ale nie koniec na tym – wyraźnie wzrosła również stawka rozgrywki, przy której wiedźmy czy złośliwe boginy wydają się betką. Tom stanie naprzeciw zła przybierającego dwa łaknące potęgi oblicza: pradawnego chaosu pod postacią Mora oraz zinstytucjonalizowanego, ludzkiego okrucieństwa uosabianego przez Kwizytora. Paradoksalnie to wcale nie stwór Mroku wydaje się z tej dwójki gorszy – krwiożerczy i bezwzględny Mór wciąż respektuje prawa paktów i umów, czego nie można powiedzieć o przedstawicielach kleru gotowych przekroczyć każdą granicę, by osiągnąć cel. Zresztą ich portret w całości niemal naszkicowany jest grubą kreską i nie każdemu przypadnie do gustu, niemniej jednak całkiem dobrze pasuje do rzeczywistości, jaką kreuje autor.
Nowej dynamiki nabrały również relacje między postaciami, będące – podobnie jak w "Zemście czarownicy" – główną zaletą powieści. Widać, że bohaterowie zmieniają się i rozwijają, co znacząco wpływa na interakcje między nimi: Tom przyzwyczaja się do pracy stracharza, coraz lepiej radząc sobie z obowiązkami i ćwiczeniami, ale również znacznie bardziej polegając na własnej intuicji, co nie zawsze kończy się dobrze – zwłaszcza gdy w grę wchodzi Alice. Dziewczyna również się zmienia - niekoniecznie w sposób, który uszczęśliwiłby Gregory’ego, choć chwilami można się zastanawiać, co jest bardziej kłopotliwe: jej rosnąca moc, stan zawieszenia pomiędzy dobrem i złem czy też przywiązanie do młodego czeladnika… Sporo też dowiedzieć można się o samym Johnie Gregorym, którego udaje się tu nieco odbrązowić. Oczywiście wciąż jawi się jako doświadczony łowca i nauczyciel stojący po stronie rozumu, ale niepozbawiony humanitarnych odruchów, lecz "Klątwa z przeszłości" ukazuje go również z innej strony: człowieka starego, odczuwającego czysto ludzki strach czy gniew, a przy tym znającego smak pragnień oraz popełniającego błędy, niekiedy wcale nie mniejsze niż Tom. Zresztą o niektórych sekretach stracharza miałaby coś do powiedzenia matka Warda, której zaskakujące umiejętności i przenikliwość również zostają wyjaśnione w tym tomie.
Czytaj również: „Nie tylko Wiedźmin”, czyli o historii polskich gier
Mankamenty? W zasadzie dwa. Pierwszy to, podobnie jak w poprzedniej części, mało skomplikowany (czy wręcz przeźroczysty) język, chwilami zahaczający lekko o infantylizm – o dziwo, nie przeszkadza on autorowi w lepszym budowaniu napięcia, co w połączeniu z bardziej przemyślaną konstrukcją dramaturgiczną daje dobre efekty. Ale biorąc pod uwagę to, do kogo kierowana jest powieść, język nie jest aż takim problemem. Jest nim natomiast niewątpliwie niechlujna korekta. O ile w "Zemście czarownicy" błędy nie rzucały się tak bardzo w oczy, o tyle w kontynuacji wręcz się od nich roi: zaginione spacje, literówki, dziwne formatowanie sprawiające, iż dialogi zlewają się z opisami w jedno – nie powiem, aby budowało to dobre wrażenie. A szkoda, bo The Spook’s Curse to ciekawa powieść i bardzo dobra kontynuacja. Widać, że świat się rozrasta, bohaterowie rozwijają i zmieniają, całość nabiera większego tempa i rozmachu. Powieść nie traci nic z tego, co podobało się w "Zemście czarownicy" (postacie, ich relacje), jednocześnie poprawiając część z jej błędów (wspomniana konstrukcja dramaturgiczna i emocjonujący finał). Pieniądze wydane na "Kroniki Wardstone" zdecydowanie nie będą zmarnowane.