Indie to kraj ogromnych rozwarstwień społecznych. Biedota ledwo wiąże koniec z końcem, za to bogaci pławią się w luksusach. Każda z grup społecznych patrzy na siebie wilkiem. Ci z nizin chcą wspiąć się za wszelką cenę na szczyt. Ci, którzy tam są, niechętnie wpuszczają kolejnych. W tym świecie stara się odnaleźć Kid (Dev Patel), chłopak dotknięty ogromna traumą. Nie wiemy na początku, co go spotkało. Dostajemy jedynie strzępki informacji. Wiemy jednak, że nie było to nic dobrego. Od najmłodszych lat słuchał legend o królu małp – mistycznym wojowniku, który stoczył wojnę z demonem Rawaną i ją wygrał. Jest symbolem zwycięstwa. Może dlatego w ringu Kid nosi maskę małpy i nie daje się złamać po porażce. Choć ich doświadcza non stop. W ringu jest chłopcem do bicia. Na ulicach jest zwykłym złodziejem. Ale ma aspiracje, by zostać kimś więcej. Chce dostać się do pracy w jednym z lokalnych klubów, do którego przychodzi bogata klientela. A dokładniej osoby, do których chce się zbliżyć.
Patel w swoim filmie stara się połączyć baśń, brudną rzeczywistość hinduskich ulic z klimatem rodem z filmu o Johnie Wicku. Klasy społeczne, pewien kodeks oraz dużo krwi i przemocy. Wszystko wymieszane w czerni i czerwieni. Muszę przyznać, że aktor w swoim pełnometrażowym debiucie rzucił się od razu na głęboką wodę, obsadzając siebie w głównej roli. I wychodzi z tego obroną ręką. Jego Monkey Man to rasowe kino akcji, które potrafi widza zaintrygować, a później wciągnąć w ten świat. Dość szybko zaczynamy kibicować głównemu bohaterowi, który jest napędzany żądzą zemsty. Nie spocznie, dopóki nie wyrówna rachunków. Nie odstrasza go nawet fakt, że misja, której się podejmuje wydaje się być niewykonalna. Jednak on prze do przodu, napotykając na swojej drodze różnorodne barwne postaci. Jedna bardziej obrzydliwa od poprzedniej. Brak tu stojącej na drodze Kida postaci, której byśmy współczuli. Która nie zasłużyła na los, jaki ją spotkał. Drabina społeczna jest tutaj tak ułożona, że im wyżej jesteś, tym obrzydliwszych rzeczy musiałeś się w swoim życiu podjąć. Na szczycie nie ma uczciwych ludzi. Nie tu.
Money Man to istny popis umiejętności kaskaderskich Patela, który musiał dojść do perfekcji w sztukach walki, by przedstawić widzom wiarygodnie walkę swojego bohatera. Widać też, że w ostatnich latach bardzo się ten rynek filmowy zmienił i teraz większość aktorów chce samemu wykonywać choreografię walk, dając reżyserom więcej możliwości nagrania całych sekwencji bez potrzeby licznych cięć. Świetnie wypada tutaj też połączenie języka hindi z angielskim. Przeplatają się one, dając widzowi wrażenie, jakby wraz z głównym bohaterem przemierzał ciemne, brudne uliczki miasta.
Wykorzystanie legendy, jaką nasz bohater był karmiony od dziecka, do tego, by wokół niej zbudować cały plan zemsty, jest czymś bardzo ciekawym i oryginalnym. Oczywiście cała opowieść oparta na rewanżyzmie jest zgrana jak stara talia kart, ale nawet nią można zagrać ciekawą partię.
Jedyne co mogę zarzucić tej produkcji to to, że jest o jakieś 20 minut za długa. Czuć to zwłaszcza w ostatnim akcie, gdzie nasz bohater szykuje się do finałowego starcia. Patel zbytnio wtedy zanurza się w odmęty religijności. Rozumiem, że chce pokazać przy tym rozwarstwienie społeczne i ukazać widzom, że Indie składają się z różnych wierzeń, plemion, światopoglądów. Jednak wydaje mi się, że zbytnio rozwlekł ten fragment. Akcja wtedy nawet nie zwalnia, tylko po prostu staje, a widz na chwilę traci zainteresowanie.
Niemniej Monkey Man to bardzo ciekawy debiut pokazujący, że Dev Patel jest nie tylko świetnym aktorem, ale także bacznym obserwatorem na planie, który szybko się uczy od ludzi, z którymi pracuje. Widać, że podglądanie przy pracy takich ludzi jak Danny Boyle czy David Lowery nie poszło w las.