Narcos: Meksyk opowiada o początkach powstania pierwszych karteli narkotykowych, toczących swoje boje z DEA w Meksyku w latach 80. Historię w pierwszym sezonie śledziliśmy oczami Kikiego Camareny (Michael Peña) oraz stopniowo wspinającego się na szczyt narkobiznesu Félixa Gallardo (Diego Luna). Po śmierci tego pierwszego, pojawił się Walt Breslin (Scoot McNairy), agent DEA, który w premierowej serii pełnił rolę narratora. W akcie zemsty za śmierć swojego kolegi z pracy, za punkt honoru obrał sobie oczyszczenie Meksyku z ostatniego grama kokainy. Na koniec 2. sezonu schwytany zostaje Gallardo i mogłoby się wydawać, że powoli cel zostaje osiągnięty. Narkobiznes nie traci jednak na tempie, a zglobalizowany przemyt narkotyków nabiera jeszcze większe rozmiary. Jednym z ważniejszych graczy stał się Amado (José María Yazpik), pamiętający wspólne sukcesy z Felixem i działający teraz nieco inaczej od zepsutego przez interesy byłego szefa. Innym systemem wartości kierują się też Narkojuniorzy, grupa bananowej młodzieży korzystającej z życia. Nowy showrunner, Carlo Bernard, postanowił też oddać głos dziennikarzom, a dokładniej młodej Andrei Nuñez (Luisa Rubino), która stała się przy okazji nową narratorką. Na czele statku znalazł się nowy kapitan i chociaż czuć to w konstrukcji scenariusza, to jednak główna myśl serialu pozostała niezmienna - nie ma tutaj szczęśliwego zakończenia i nielegalny biznes narkotykowy nie kończy się wraz z ostatnim odcinkiem serialu.
Netflix
Zmieniło się coś jeszcze, bo wydaje mi się, że przez dwa poprzednie sezony nie było łącznie tylu strzelanin i starć, co w ostatniej odsłonie. Słowo "finałowy", zostało wzięte do serca i chociaż dalej jest cała masa świetnie napisanych scen rozmów między głównymi bohaterami i różnymi stronami konfliktu, to jednak mamy też do czynienia z położeniem wyraźnego akcentu na strzelaniny. Chociaż zostały dobrze nakręcone, to jednak nie są to moje ulubione sekwencje w tym sezonie. Niekiedy trwa to bardzo długo i przez to ginie gdzieś napięcie, które towarzyszyło podobnym scenom w poprzednich sezonach. Wcześniej moment wyjęcia broni i naciśnięcia za spust był zdecydowanie lepiej podbudowany i kiedy kula wyskakiwała z lufy, było to coś znaczącego i przyciągało mocniej do ekranu. W 3. sezonie minuty uciekają na strzelaniu przez aktorów ślepakami i odbiera to uwagę od ciekawszych elementów. Jednak zarzut o braku akcji w 2. sezonie pojawiał się na tyle często, że teraz widzowie zapewne będą zadowoleni. Poprzednio strzelaniny pojawiały się w odpowiednim momencie, dawały emocje i podbudowane były scenami o wysokim napięciu. Tutaj jest inaczej, ale na pierwszym planie wciąż są polityczne gierki i utarczki słowne, obserwacja ludzi u szczytu i tych, którzy spadli z piedestału. Wydaje się także, że dobrą decyzją było prowadzenie narracji bez wyraźnego podziału na dwa oddzielne od siebie wątki, tutaj wszystko się ze sobą zazębia i każda mniejsza historia ma znaczenie dla większej całości. Dokumentalny charakter i oddanie szacunku faktom oraz bohaterom zasługują na brawa. Zwłaszcza że całość jest spójna - nie tylko w obrębie świata przedstawionego, ale też względem poprzednich sezonów. Z większości udanych wątków mamy też jeden zdecydowanie gorszy. W tym miejscu należy wymienić Victora Tapię (Luis Gerardo Méndez). Rozumiem, że chciano pokazać kolejną stronę Meksyku, wskazując na niesprawiedliwość i brak oparcia ze strony policji, rozdartej między prawem i bezprawiem, ale nie wypadło to ciekawie z perspektywy całego sezonu. Znacznie lepiej robią to inne wątki, dając nam odczuć tę bezradność i dominujące zło u wielu osób. Narcos: Meksyk nie jest tylko historią o zepsutym systemie i narkobiznesie, to w końcu także portret ludzi, goniących za pieniądzem i zatracających powoli swoje wartości. Chciwość i władza prowadzą do chwilowego szczęścia, jednak w końcu dopadnie niektórych poczucie winy i chęć poprawy - ale na to będzie już za późno. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj