Ostatni taniec: odcinek 3 i 4 - recenzja
Data premiery w Polsce: 20 kwietnia 2020Ostatni taniec pokazał na platformie Netflix swój 3. i 4. odcinek. Michael Jordan ustąpił nieco miejsca Dennisowi Rodmanowi i... No cóż, wióry znów lecą.
Ostatni taniec pokazał na platformie Netflix swój 3. i 4. odcinek. Michael Jordan ustąpił nieco miejsca Dennisowi Rodmanowi i... No cóż, wióry znów lecą.
Jestem absolutnie zbudowany Waszą postawą. Ostatni taniec, dokumentalna perełka od stacji ESPN, przetacza się z niesłychaną mocą nie tylko przez platformę Netflix, ale i przez świadomość Czytelników naszego portalu. Dość powiedzieć, że recenzja pierwszych odsłon serii popularnością bije wśród Was na głowę opinie dotyczące wielu innych, często uznanych już tytułów. Z tym większą ciekawością sięgnąłem po 3. i 4. odcinek, jakby nie do końca wierząc w to, że magia wspomnień i sentymentalna nuta zadziałają raz jeszcze. No cóż, zadziałały... Nie może być inaczej, skoro Michaelowi Jordanowi w sukurs przyszedł najpierw Dennis Rodman, później zaś Phil Jackson. Twórcy produkcji zupełnie niespodziewanie zaczęli też akcentować, że legenda Chicago Bulls lat 90. to nie tyle popisy Jego Powietrznej Wysokości i grupy pomagierów, a nieustanne hartowanie ducha zespołu - cały ten proces jest doprawdy fascynujący. Serial coraz częściej chce zabierać nas na swoiste fronty, przy czym walka tu to boje na śmierć i życie z siepaczami z Detroit Pistons oraz próba zapanowania nad własnymi ułomnościami, tymi cielesnymi i mentalnymi. Każdy z nas skrywa przecież w sobie "heyokę", w wykładni Jacksona "osobę chodzącą do tyłu". Jak sprawić, by ten twór stał się sprawnie działającym trybikiem w maszynie Byków, swoistym brakującym ogniwem? Wystarczy upór, konsekwencja, wsparcie od innych i... jakieś 88 godzin w Las Vegas.
Największą zaletą ostatnich odsłon serii jest sposób, w jaki autorzy chcą podkreślać, że Bullsi to nie tylko Jordan. W tym celu sięgają po rozmaite metody: zapowiadanie powrotu Pippena, roszady trenerskie, odwołania do taktyki, porównanie Byków z lat 80. i 90. Kluczowym elementem układanki okazuje się Rodman, na pierwszy rzut oka wariat parkietu, a jednak w opinii MJ-a "jeden z najmądrzejszych koszykarzy", z którymi przyszło mu grać. Jest coś fascynującego w opowieści o Robaku, który jeszcze za dzieciaka został wyrzucony z domu, by później odkryć swoje sportowe modus operandi w nieustannych bijatykach i pozaboiskowych skandalach. Z Ostatniego tańca raz jeszcze dowiadujemy się, że to tylko fasada; gdy Rodman zaczyna pokazywać, jak ustawiać się do zbiórek przy akcjach poszczególnych zawodników, zdamy sobie sprawę, że mamy tu do czynienia z fachowcem najwyższej klasy. Kapitalnie prezentuje się zwłaszcza parkietowa sekwencja z meczu, w której Robak chwyta piłkę razem z Jordanem - nie chce mu jej oddać, Michael musi go o nią poprosić. Twórcy produkcji dwoją się i troją, by przedstawić Rodmana jako jedynego w swoim rodzaju, boiskowego żołnierza, który po upojnych nocach z cygarami i Madonną czy Carmen Electrą stawia się na trening, wydawałoby się, resztkami sił. Jakimś błogosławionym zrządzeniem losu udaje mu się jednak walczyć do krwi ostatniej - dla drużyny, dla miasta, dla młodego chłopca, który z fascynacją w oczach odbiera od niego parę nowych butów.
Ujarzmienie mentalnych demonów Rodmana to proces, w który była zaangażowana cała drużyna. Jordan sam chodził do jego hotelowych pokojów, by wyciągać go na trening, Jackson dzielił z nim zainteresowanie kulturą rdzennych Amerykanów. Drugi z nich staje się w istocie rzeczy głównym bohaterem 4. odcinka, który ma za zadanie pokazywać Byki z perspektywy trenerskiej i taktycznej. Krok po kroku, od pamiętnych meczów z Pistonsami na przełomie lat 80. i 90. po wprowadzanie boiskowej zasady "trójkąta", przyglądamy się, w jaki sposób Chicago Bulls ewoluowało w najlepszą drużynę wszech czasów. Właściwie każdy, najdrobniejszy nawet fragment tego cyklu zostaje podszyty ogromnym napięciem i ładunkiem emocjonalnym, jakby wydarzenia sprzed 30 lat wciąż owiane były aurą tajemnicy. Sztuczka twórców polega na tym, że nie pozwalają widzowi nawet na chwilę oddechu - sekwencje boiskowe mieszane są z nagraniami zza kulis i wywiadami z ostatnich lat; jeśli łezka zakręci się w oku Jordana czy Pippena, to tym łatwiej będzie odwołać się do emocji odbiorcy. Największe znaczenie ma tu jednak pieczołowicie pielęgnowana warstwa psychologiczna, rozłożona na dwóch fundamentach. Z jednej więc strony idzie o poszukiwanie swojej roli w grupie, z drugiej zaś o odnajdywanie się na osi prywatne-publiczne. Zwróćcie uwagę, że eksperymentujący z narkotykami hipis Jackson, okazujący jedynie gniew i frustrację Jordan czy szaleniec Rodman koniec końców pokazują nam w ostatnich odcinkach swoje drugie oblicze - to dobrotliwe, przyjacielskie, czasami nawet kruche. Jestem przekonany, że scenę z płaczącym MJ-em zapamiętacie na długie lata.
Ostatni taniec znów udowodnił, że jest jednym z najlepszych dokumentów sportowych wszech czasów; w kolejnych odsłonach serii widać, jak bardzo pomysłodawcom projektu zależy na stawianiu pytań o istotę międzyludzkiej rywalizacji. Dowodzi tego choćby boiskowa postawa Detroit Pistons, którzy pokonani zeszli z parkietu jeszcze przed końcowym gwizdkiem - nawet po latach tamta chwila rozpala w Jego Powietrznej Wysokości emocje. Architekci legendy Byków zdają się uczyć, że zwycięstwo i porażka to po prostu dwie perspektywy w ramach tej samej opowieści. Trzeba przyjąć jedną, by poznać smak drugiej i odwrotnie. W tym świecie rozwój fizyczny ma takie samo znaczenie, jak pielęgnacja nerwów ze stali. Ta konstatacja trafi nas ze zdwojoną mocą w finale 4. odcinka, gdy wydawałoby się nabierający wiatru w żagle Bullsi zostają spacyfikowani przez siłę uderzeniową Karla Malone'a, Johna Stocktona i innych wyjadaczy z Utah Jazz. Jordan, Pippen i spółka muszą przełknąć gorycz porażki - ta przecież wiele ich nauczyła. O sporcie, ale i o samych sobie.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 2006, kończy 18 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
Co o tym sądzisz?