W 2015 roku stacja Amazon zaprezentowała pilot serialu Sneaky Pete (nad którym wcześniej pracowało CBS, porzuciło jednak ten projekt). Zapowiadał się lekki, dość wciągający procedural z lubianymi aktorami. Dzięki niebiosom – reagując na pozytywne przyjęcie, twórcy rozwinęli opowieść, nieco zmienili formę i zapewnili widzom blisko 10 godzin świetnej zabawy.
Tytułowy Pete to żaden Pete – bohater przybrał to imię, kradnąc tożsamość współwięźnia. Marius – tak brzmi jego rzeczywiste miano – jest bowiem świetnym oszustem, szulerem i kłamcą. Chcąc ukryć się przed ścigającym go za długi gangsterem, byłym policjantem (w tej roli Bryan Cranston, ale o nim jeszcze wspomnę), wciela się we wspomnianego kolegę z celi i postanawia się ukryć u jego dziadków, którzy nie widzieli wnuka od przeszło 20 lat. Przy okazji rozgląda się za sposobem na wyłudzenie od nich majątku, by jak najszybciej uzbierać 100 tysięcy dolarów i spłacić swój dług, ratując jednocześnie przetrzymywanego przez gangsterów brata, Eddiego.
Serial jest wspólnym dziełem Davida Shore'a (który później odszedł), Bryana Cranstona (również współtwórcy scenariusza odcinka pilotażowego) i tworzącego swego czasu
Justified Grahama Yosta, który dołączył do ekipy nieco później. Jak wspominałem, epizod otwierający zapowiadał procedural – Pete/Marius rozpoczyna bowiem współpracę z firmą „swojej” rodziny; forma zapowiadała rozwiązywanie przez nich różnych spraw w każdym kolejnym odcinku, wątek główny i wspólny spychając na dalszy plan. Na szczęście Amazon zrobił to po swojemu, co niewątpliwie wyszło
Sneaky Pete na dobre.
Nie zdradzając nic więcej z rozwoju fabuły, wypowiem się w sposób następujący: serial ani razu nie udaje, nie stara się widza oszukać czy zwodzić, nie przybiera masek, nie atakuje przesadnym, wziętym znikąd ciężarem narracji. Ba, pod wieloma względami
Sneaky Pete niebezpiecznie zbliża się do granicy absurdu; każda intryga jest tu nieco naciągana, podobnie bohaterowie i spora część ich działań. Logika nieraz się gubi, zbiegi okoliczności wręcz przeciwnie. Widać jednak, że dokładnie tak ma być – wszystko to jest zamysłem twórców, a głównym ich celem jest sprawienie widzom czystej frajdy z nieco przerysowanego, ale sprawiającego wiele satysfakcji, niezobowiązującego wieczornego seansu (inna sprawa, że przy tym wszystkim serial potrafi tak wciągnąć, że kolejne odcinki odpalają się właściwie same).
Poza gwarantującym emocje i udaną zabawę scenariuszem, to wszystko jest też zasługą aktorów. Odgrywający główną rolę Pete'a/Mariusa Giovanni Ribisi jest tak charyzmatyczny, czasem lekko nieporadny, ale zazwyczaj przekonujący, zabawny i – jakkolwiek to zabrzmi – prawdziwy w swej roli, że sami dalibyście się mu oszukać. A przynajmniej ja bym dał. Wzbudza naprawdę wiele sympatii, radząc sobie aktorsko również w nieco bardziej sensacyjnych czy dramatycznych scenach. Bryan Cranston? Sprawa jest jasna. Ani przez chwilę nie przemawia przez niego Heisenberg – nic z tych rzeczy. Postać Vince'a to całkiem świeża, różna od innych kreacja, którą Cranston w pełni świadomie i sprawnie operuje; zapada w pamięć, choć nigdy nie pojawia się na długo. Można rzec, że właściwie wszyscy aktorzy sprawdzają się w serialu co najmniej nieźle, a wśród bohaterów brak tych nudnych czy irytujących – z czasem niemal każdy okazuje się dość interesującą postacią, żaden z wątków nie nudzi, na każdym kroku pełno jest zwrotów akcji czy choćby rozszerzenia charakterów. Można też tu wspomnieć o występie Karoliny Wydry (w serialu zachowała swe prawdziwe, polskie imię) – choć jej rola nie jest zbyt duża, to zwraca uwagę i utrzymuje równy poziom.
Sneaky Pete wymaga oglądania go z przymrużeniem oka – a to przychodzi samo z siebie. To nie tak, że – jako widz – obserwujesz rażące idiotyzmy i co jakiś czas zmuszasz się, by nie zwracać na nie uwagi. To pewne elementy, które stanowią drobne dziury w całości, ale nie wywołują westchnień; gładko łyka się naciągnięcia fabularne, bo umożliwiają one równy bieg tej nieco szalonej, bezpretensjonalnej, pełnej dystansu, czystej i esencjonalnej rozrywki (choć czasem schematycznej, to w ten akceptowalny sposób). A przy tym wszystkim nie jest ani banalnie, ani zwyczajnie głupio. Wydaje mi się, że zachowano tu złoty środek dla tej formy (i gatunkowe zestawienie, nutka heist-movie, nieco rodzinnego dramatu, trochę sensacyjnej komedii, a choć da się wychwycić więcej, wszystko współgra). Widać, że twórcy i aktorzy bawią się tym serialem i – co pokazują zachodnie recenzje – widzowie z entuzjazmem zareagowali na tę jazdę (zazwyczaj) bez trzymanki. O 2. sezonie na razie nic nie wiadomo, ale przy tak pozytywnym odbiorze można się go spodziewać. Z przyjemnością obejrzę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h