Z pewną dozą niepewności podszedłem do The Last Guardian. Lata wyczekiwania na produkcję swoje zrobiły. Byłem pełen obaw, wątpliwości. Przecież taki długi czas dewelopingu musiał odcisnąć negatywne piętno na grze. Jakże się myliłem.
The Last Guardian to niesamowita przygoda, którą przeżywamy wspólnie z parą bohaterów: bezimiennym chłopcem i Trico – stworem przypominającym krzyżówkę kota i gryfa. Gra legendarnego twórcy Fumito Uedy zachwyca i urzeka, ale jest również irytująca i pełna niedoróbek technicznych. To chyba cena, jaką twórcy musieli ponieść za ciągłe opóźnienia produkcji i zmianę generacji na kolejną. Bo jak doskonale pamiętamy,
The Last Guardian miało być jedną z tych gier, która kończyć miała żywot konsoli PlayStation 3.
Czytaj także: TOP 10: Najlepsze gry z uniwersum Gwiezdnych Wojen
Grę cechuje wyjątkowy klimat tajemniczości, który daje się nam poznać już od pierwszych minut spędzonych z produkcją. Przygodę rozpoczynamy w jaskini, gdzie chłopiec – główny bohater
The Last Guardian – budzi się obok wielkiego zwierza, które cierpi. W dalszej części gry poznamy odpowiedź na pytanie, co tak właściwie się stało i dlaczego para znajduje się w tym miejscu. Ale jeszcze nie teraz. Nie dowiecie się także o tym z tego tekstu. Odsyłam Was do gry, bo tę opowieść warto przeżyć samemu.
Stwór jest nieufny wobec swego dwunożnego kompana. Szybko diagnozujemy, że problemem Trico są włócznie, które sterczą jak pale wbite w jego ciało. Jednak jak zbliżyć się do stwora, kiedy ten nam na to nie pozwala? Tutaj pojawia się pierwsza z licznych łamigłówek, które przyjdzie nam rozwiązać na przestrzeni kilkunastogodzinnej rozgrywki.
Cała gra w zasadzie skupia się na staroszkolnym pokonywaniu kolejnych lokacji, gdzie trzeba pogłówkować nad znalezieniem wyjścia. W
The Last Guardian postawiono nacisk na logiczne podejście do zabawy pozostawiając gdzieś w tyle akcję i walkę z przeciwnikami. Coś, jak za starych dobrych czasów pierwszych tytułów z serii
Tomb Raider, gdzie walka ustępowała miejsca eksploracji i szukaniu rozwiązań. Tutaj jest dokładnie tak samo. Również tak samo zachowano się w przypadku kontrolowania postaci. W grze Uedy próżno szukać tutoriali, podpowiedzi, czy wręcz odpowiedzi podanych na tacy. Sami musimy do wszystkiego dojść. Odkryć co, jak i gdzie. Niekiedy pojawiają się subtelne wskazówki, co dalej uczynić, ale nigdy nie jest to jednoznaczna podpowiedź. Narrator, którym jest dorosły już bohater gry, opowiadający po latach swą przygodę, przekazuje nam te informacje. Stąd też wiemy, że wydarzenia przedstawione w
The Last Guardian pokazane są z perspektywy przeszłości, a bohater – tutaj jako chłopiec – przekazuje historię innym postaciom, już jako dorosły mężczyzna.
Założenia gry są jasne. Musimy wydostać się z ruin. Samemu, bez pomocy Trico, będzie to niemożliwe. Najpierw jednak trzeba sobie zaskarbić sympatię zwierzęcia, która z czasem przerodzi się w prawdziwą przyjaźń.
Czytaj także: Enlisted – nowa strzelanka w realiach II wojny światowej
Trico jest jak prawdziwe zwierzę. Czasami posłuszny, czasami kapryśny, a innym razem zmęczony czy niechętny do wykonywania zadań. Momentami powoduje to olbrzymią frustrację, bo Trico nie chce bądź też nie potrafi wykonać danej komendy. Można starać się temu zaradzić np. głaszcząc zwierzę, czy się do niego tuląc i tym samym pokazując uczucia chłopca, jakim ten darzy swego kompana wojaży. Nie zawsze to pomoże, ale jest na to szansa. Osobiście sen z powiek spędziło mi nauczenie stwora nurkowania. Jest w grze sekwencja, gdzie tę czynność należy powtórzyć dwukrotnie. Spędziłem w tej lokacji dobre kilkadziesiąt minut, bo Trico nie potrafił poprawnie wykonać polecenia wydanego przez chłopca. Inni gracze narzekali, że dotykają ich kłopoty z wykonaniem przez stwora odpowiednich skoków. Tak więc każdy z Was ogrywając
The Last Guardian może na swej drodze napotkać inną przeszkodę związaną z instynktami drzemiącymi w zwierzęciu.
The Last Guardian ma jeszcze jeden problem i jest to chyba najpoważniejszy zarzut wobec tej gry - olbrzymi kłopot z pracą kamery. Niby jest dowolność w sterowaniu nią, ale po kilku chwilach automatycznie wraca ona na chłopca umiejscawiając go centralnie na ekranie. W trakcie poruszania czy wydawania komend Trico będąc na jego grzebiecie zderzamy się z tym technicznym bublem, który odbiera przyjemność płynącą z rozgrywki.
Oprawa graficzna
The Last Guardian jest specyficzna. Znacząco gra nie zmieniła się względem tego, co pokazywano w przeszłości, a że nie pokazywano wiele, to twórcy mogli skupić się na dopracowywaniu detali. Nie oszukujmy się, to nie jest pokaz szczytu możliwości PlayStation 4. Gdybym miał oceniać grę pod względem grafiki to umieściłbym ją w klasie średniej. Niemniej projekty lokacji budzą ogromne wrażenie. Otwarte połacie przestrzeni połączone z zamkniętymi lokacjami potrafią się podobać.
Na szczególną uwagę zasługuje fenomenalna zastosowanie muzyki w grze. Tej jako tako zbyt wiele nie usłyszymy, bo pojawia się ona wyłącznie w kluczowych dla produkcji scenach, ale to w połączeniu z beztroską ciszą otaczającego bohaterów fantastycznego świata, stanowią idealnie zgrane połączenie. Muzykę do gry skomponował Takeshi Furukawa, a wykonała ją Londyńska Orkiestra Symfoniczna.
Lata oczekiwania na premierę zostały zrekompensowane.
The Last Guardian, pomimo upływu czasu od dnia jej zapowiedzi do permeiery, jest dokładnie tym, czym miał być. To epicka opowieść, która może stanąć na równi w szeregu z innymi wybitnymi dziełami Fumito Uedy jak
ICO i
Shadow of the Colossus. Gra ma świetną ujmującą historię, o której jeszcze długo po premierze będzie się mówiło.
PLUSY:
+ bardzo klimatyczna,
+ doskonała gra muzyki i ciszy,
+ realistyczna sztuczna inteligencja Trico,
+ projekty lokacji,
+ fascynująca opowieść.
MINUSY:
– fatalna praca kamery,
– grafika klasy średniej,
– archaiczna mechanika, która nie każdemu podejdzie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h