The Man in the High Castle to serial wyjątkowy, którego nie można oceniać inaczej, niż w samych superlatywach. Ta niezwykła epopeja dobiegła właśnie końca, więc czas na recenzję finałowego sezonu.
Jako że na łamach naszego portalu nie było również recenzji trzeciej serii, można uznać obecny tekst za pewnego rodzaju podsumowanie całości.
The Man in the High Castle to serial pod wieloma względami wyjątkowy. Jedna z najbardziej treściwych odcinkowych produkcji niesie ze sobą również wiele widowiskowych scen akcji, które odgrywają istotną rolę szczególnie w trzeciej i czwartej serii. Oprawa audiowizualna powala. Scenografie, kolory, plenery i kostiumy są dowodem na to, że nie zmarnowano tutaj olbrzymiego budżetu przeznaczonego na realizację. Serial porusza wiele ważnych kwestii. Bawiąc się kontekstem historycznym, zadaje ważne pytania i zmusza do refleksji. O ile w dwóch pierwszych sezonach można było mieć wątpliwości co do odpowiedniego balansu pomiędzy treścią a akcją, to finałowe odsłony doskonale łączą motywy bardziej dynamiczne z tymi spokojniejszymi.
W
The Man in the High Castle największe wrażenie robi złożoność i wielowymiarowość opowieści. Jak wiemy, mamy tu do czynienia z alternatywną wersją historii. Niemcy i Japonia wygrały II wojnę światową i podzieliły Amerykę między sobą. Nazizm zapanował na całym globie. W drugim sezonie Adolf Hitler opuścił ziemski padół, a jego miejsce zajął kolejny drugowojenny zbrodniarz: Heinrich Himmler. Ameryka stała się miejscem opresji i nietolerancji. Mniejszości rasowe przestały się całkowicie liczyć, a kluczem do władzy stała się permanentna inwigilacja. Jedyną szansą na lepsze jutro są tajemnicze taśmy pokazujące alternatywną wersję historii. Dowiadujemy się z nich, że nazistów można pokonać i nic nie jest stracone. Nagrania prowadzą do tytułowego Człowieka z Wysokiego Zamku, a następnie do portalu, który pozwala swobodnie podróżować pomiędzy alternatywnymi rzeczywistościami. Ostatni sezon skupia się właśnie na takich motywach, choć nie jest wolny od wątków historycznych, strategicznych i politycznych.
Czwarta seria, ze względu na międzywymiarowe podróże, jest z pewnością bardziej science fiction niż poprzednie odsłony. Motyw alternatywnych światów przywodzi na myśl anulowany nie tak dawno serial
Odpowiednik z
J.K. Simmonsem. Obie produkcje miały pod tym względem wiele punktów wspólnych, choć oczywiście
The Man in the High Castle to dużo bardziej wielowarstwowa opowieść. Główni bohaterowie podróżują pomiędzy światami, spotykają swoich bliskich i poznają życie, które mogliby mieć, gdyby historia potoczyła się inaczej. Ich odyseje każą nam zastanowić się nad ludzką moralnością i złem kryjącym się w każdym z nas. Czy to mroczne wydarzenia generują w ludziach zło? A może towarzyszy ono nam przez cały czas? Leży uśpione i czeka na chwilę, by eksplodować i zniszczyć wszystko wokół siebie.
Przedmiotem tych rozważań jest niekwestionowany główny bohater
The Man in the High Castle: John Smith. Nazista przechodzi długą drogę od szeregowego oficera, aż do roli samego Fühlera. Tragiczna i dramatyczna postać, napisana w szekspirowskim stylu. Smith jest niczym Makbet wiedziony ambicją i szaleństwem. Podszeptami pnie się w górę tylko po to, żeby zobaczyć, że na samym szczycie nic nie ma. W czwartym sezonie bohater poznaje swoje alternatywne życie. Ma kilka szans, żeby zmienić swój los, jednak z tego nie korzysta. Na drodze do władzy absolutnej traci wszystko co ważne i umiera w samotności.
W ostatniej serii John Smith jest dużo ciekawszą postacią niż protagonistka Juliana Crain. Mimo że wciąż jest ona w centrum akcji, wydarzenia z nią związane nie są tak interesujące fabularnie, jak wszystko, co toczy się wokół Smitha. Świetnie wypada żona nazisty – Helen. Tragiczna historia rodziny Wodza została rozpisana w doskonały sposób. Syn ginie ze względu na swoją ułomność. Jedna córka poddaje się indoktrynacji, druga ma na tyle siły, żeby powiedzieć głośne „nie”. Helen natomiast jest zbyt słaba, żeby sprzeciwić się zbrodniom jej męża, jednak w godzinie próby poświęca się dla dobra ludzkości.
Satysfakcjonująco wypada wątek Japonii, która wycofuje się ze Stanów Pacyficznych. Ich pokojowa wolta doskonale koresponduje z filozofią życiową, którą wyznawał Nobusuke Tagomi. Szkoda, że twórcy zrezygnowali z tej postaci w najważniejszym momencie dla japońskiego wątku, bo przecież to od niego rozpoczęły się zmiany w tej części Ameryki. Świetnie za to wypada wątek czarnoskórych komunistycznych bojowników. Historia zatacza koło. Nazizm zostaje pokonany, a w Ameryce rozprzestrzenia się myśl komunistyczna. Piękna w swojej idei, ale jak doświadczenie pokazuje, równie zbrodnicza co hitleryzm. W przyszłości więc nową Amerykę czekają kolejne problemy, ale to już temat na zupełnie inną historię.
Czwarty sezon
The Man in the High Castle, tak jak poprzednie, jest zrealizowany po mistrzowsku. Pod względem scenariuszowym to również majstersztyk. Większość odcinków kończy się zapierającym dech w piersiach cliffhangerem, a motywy akcji doskonale równoważą te bardziej przegadane chwile. Fani pierwszych odcinków, w których fabuła toczyła się miarowo i bardzo nieśpiesznie, mogą poczuć się nieco skołowani natłokiem sensacyjnych rozwiązań, jednak paradoksalnie pasują one tutaj jak ulał. wynikiem tego
The Man in the High Castle przeradza się w pierwszorzędny thriller science fiction. Wcześniej po obejrzeniu jednego epizodu trzeba było zrobić sobie przerwę od natłoku treści. Teraz nie można oprzeć się binge watchingowi. Najważniejsze jednak jest to, że serial kończy się w idealnym momencie i w sposób zadowalający. Niektóre wątki zostają otwarte, inne finalizowane są w bezkompromisowy sposób. Sama konkluzja motywu przewodniego to wielki antywojenny symbol, który może wywołać wzruszenie. Finał
The Man in the High Castle na 9/10 – nie ma innej możliwości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h