W końcu twórcy The Walking Dead pokazują wyraźny wpływ listów Carla na wydarzenia. Nie powiem, nie jestem w ogóle zaskoczony tym, co Carl napisał Rickowi. Jestem jednak pewien, że ta historia będzie tym, co odbije go od moralnego dna, na które spadł. To wydarzenie tego odcinka będzie mieć znaczenie dla rozwoju tej postaci i kształtowania się konfliktu ze Zbawcami. Dobrze ukazano całą scenę czytania listu, gdzie oko kamery skwapliwie przyglądało się emocjom Ricka. Podkreślenie niuansów na twarzy aktora nadało temu sensu. Na drugim biegunie mamy Michonne, która podjęła decyzję o przeczytaniu listu Neganowi. Ton wyidealizowanych mrzonek Carla jest taki sam i można uznać, że nawet twórcy w tym aspekcie mocno przegięli. Czy naprawdę Carl myślał, że to zadziała? Jeffrey Dean Morgan dobrze podkreśla w tej scenie frustrację Negana, smutek spowodowany Carlem i decyzję, którą musi podjąć dla dobra swojej społeczności. Dobrze, że w tym momencie twórcy nie poszli w banał i Negan nie stwierdził ot tak, że będzie pokój. To nie miałoby żadnego sensu, ale nadanie jego decyzji o kontynuacji wojny totalnej takiego znaczenia jest strzałem w dziesiątkę. Stąd dobra droga do satysfakcjonującej kulminacji. Wątek Aaron jest całkowitym nieporozumieniem, który wydaje się naciąganym i kompletnie nieprzemyślanym. Naprawdę twórcy chcą nam wmówić, że on wybrał dziwaczną formą stalkingu, by przekonać Oceanside do walki? Absurd jego zachowania jest ogromny. A do tego dostajemy kiczowatą przemowę, która obawiam się, że trafiła do tych kobiet. Jeden z wielu przykładów nietrafionych pomysłów w tym sezonie. Eugene zawsze był postacią irytującą, ale ten odcinek doskonale podkreślił, jak trudno go znieść. Bynajmniej, nie jest to zarzut ani wada, bo ta postać taka ma być. Jej specyficzność jest sama w sobie denerwująca, a tym samym wzbudzająca antypatię. Zawsze tak było. W tym przypadku twórcy oferują wątek dość dziwaczny. Z jednej strony ważny, bo Eugene wie, że jest już stracony u Ricka i spółki. Ta świadomość musi mieć wpływ na dalszy rozwój tego bohatera. Z drugiej strony dostajemy prawdopodobnie najbardziej kuriozalną scenę ucieczki, gdzie Eugene wymiotuje na Rositę, by odwrócić jej uwagę. To jest tak dziwaczny pomysł, że w tej sekwencji sprawdza się zaskakująco dobrze. Ten odcinek jest o wiele lepszy niż większość 8. sezonu, bo prawie w całości opiera się na Zbawcach. Powrót Negana zwiastował konfrontacje z Simonem. Wszyscy wiedzieliśmy, że musi do tego dojść i ktoś zginie. Udaje się wprowadzić tutaj sporo dobrych scen, w których nie brak napięcia i emocji. Pierwsza rozmowa z Simonem w sali narad buduje atmosferę niepokoju i śmierci wiszącej w powietrzu. Podobnie rozmowy Negana z Dwightem, bo czujemy, że coś w tym wszystkim nie gra. Nawet pojedynek Negana z Simonem jest taką doskonałą wisienką na torcie. Śmierć Simona jest jedną z godniejszych w tym serialu, bo do końca wierzył, że ma szansę i po prostu poniósł porażkę. A to zbudowało wątek rozrywkowy i mający znaczenie. Te wszystkie wydarzenia to swoisty powrót Negana do tego, w czym jest najlepszy i za co widzowie go lubią. Charyzma, bezwzględność i knucie intrygi wypadają świetnie. A do tego wpędzenie Ricka w pułapkę jest niespodzianką, którą trudno można było przewidzieć. Niby powrót Laury był do przewidzenia, ale twórcy dobrze ukryli ten fakt w tym odcinku. Cały motyw jest czymś, co gwarantuje ciekawy finał sezonu. To był naprawdę dobry odcinek The Walking Dead z emocjami, ważnymi rozwojem fabuły i znaczącą śmiercią złoczyńcy. Simon był postacią, której odbiór był mieszany. Czasem przypominał kopię Negana, ale koniec końców był kimś, kto dobrze odegrał swoją rolę. Nawet doczekał się swojej wersji zombie, więc kto wie, może jeszcze się zemści na Neganie?  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj