Dokument o Boston Celtics, najbardziej utytułowanej drużynie NBA. Opowiada o jej historii, wyzwaniach, triumfach i silnym związku z miastem oraz amerykańską kulturą.
Reżyserzy:
Lauren StowellProducenci:
Dee Wisne, Michelene Starnadori, (4) więcejDystrybutor:
HBO MaxGatunek:
Dokument, Sport
Trailery i materiały wideo
Celtics City - zwiastun
Najnowsza recenzja redakcji
Nie znosiłem ich. Właściwie przez większą część życia było mi bardzo blisko do wyznawanej zwłaszcza na zachodnim wybrzeżu USA filozofii "Piep... Celtów!". I to do tego stopnia, że gdy moi ukochani Chicago Bulls z Michaelem Jordanem na czele wycierali rywalami z Bostonu parkiety, znajdowałem w tym jakąś przedziwną, z perspektywy czasu na pewno niepokojącą satysfakcję. Jestem jednak święcie przekonany, że jeśli ktokolwiek z Was, Drodzy Czytelnicy, podzielał to podejście, będziemy musieli je w najbliższym czasie odszczekać i odpokutować. Wszystko przez rewelacyjny serial dokumentalny Miasto Celtics, którego pierwszy odcinek właśnie zadebiutował na platformie Max. To nie tylko pierwszorzędna przekrojówka, która pokazuje nam legendę i duszę najbardziej utytułowanej drużyny w historii NBA, ale i jedna z niewielu w ostatnim czasie okazji do przypomnienia sobie, czym potrafią być Stany Zjednoczone i co naprawdę możemy uznać za fundament tego państwa. Nie ma więc żadnego przypadku, że premierowy odcinek nosi tytuł Ojcowie założyciele, przy czym tu lekcję z historii prowadzą nie Jerzy Waszyngton i spółka, a Bill Russell i inni tytani, którzy współtworzyli jedną z najwybitniejszych sportowych trup wszech czasów. I robią to tak, że wióry lecą.
Skoro swoje serialowe światy dostali już Los Angeles Lakers (cudownie energetyczna i stanowczo zbyt wcześnie zakończona Dynastia zwycięzców) i Byki (przynoszący nadzieję na otwierającym, arcyponurym odcinku pandemii Ostatni taniec), Boston Celtics nie mogli być gorsi. Mówimy tu w końcu o firmie, która na koszykarskim poletku już dawno zyskała status ikony i systematycznie go podtrzymuje, by wspomnieć choćby zeszłoroczne mistrzostwo NBA. I właśnie o to twórcom serialu Miasto Celtics idzie w pierwszej kolejności: zbudować swoisty pomost między przeszłością a teraźniejszością i umocnić go nieustannymi odwołaniami do unikalnej filozofii gry i podkreśleniami, że żaden człowiek nie znaczy więcej niż drużyna. Odpowiedzialni za produkcję idą nawet dalej, próbując uchwycić coś na kształt "duszy" Bostonu; starannie szkicują społeczno-ekonomiczny kontekst, który doprowadził do powstania Celtics i pozwolił im przetrwać zmieniającą oblicze NBA zawieruchę. Zadanie to jest o tyle ułatwione, że autorzy serialu dotarli do ogromu archiwalnych nagrań i niepublikowanych do tej pory wywiadów, a swoje zakurzone szafy i inne kuferki z pamiątkami otworzyli przed nimi ostatni z tych, którzy na własne oczy widzieli pierwszą świetność Celtów. Na tę wyjątkową celebrację stawił się nawet 96-letni dziś Bob "Pan Koszykówka" Cousy, który po ponad 60 latach stwierdza, że mógł zrobić więcej dla swojej relacji z inną legendą, zmarłym prawie 3 lata temu Russellem. Poczułem jakiś dziwny ścisk w gardle. Niby sportowy dokument, a jednak gdzieś tu odbiło się samo życie.
Od Ojców założycieli dowiadujemy się, w jaki sposób Boston Celtics w ogóle się narodzili. Cygaro od cygara odpala legendarny trener i prezes Red Auerbach (tak, znacie go z Dynastii zwycięzców), który z rozbrajającą szczerością przyznaje, jak manipulował zawodnikami, by wydobyć w pełni ich psychologiczno-sportowy potencjał. W trudnej rzeczywistości Stanów Zjednoczonych lat 50. i 60. zasady funkcjonowania drużyny były dla niego ważniejsze niż społeczne nastroje; najpierw bardzo długo trzymał Cousy'ego w transferowej zamrażarce, najprawdopodobniej uznając jego sztuczki z parkietu za niepotrzebne popisy, później ściągał do składu czarnoskórych, którzy nie mieli szans na przejście do innych zespołów. Tak do Bostonu trafił Bill Russell, tytan, jeden z najlepszych koszykarzy w dziejach. Archiwalne wywiady pozwalają nam spojrzeć za kulisy jego fenomenalnie zarysowanej wojny totalnej z Wiltem Chamberlainem – ich rywalizacja była swego czasu motorem napędowym NBA, może nawet większym niż pojedynki Magica Johnsona i Larry'ego Birda w latach 80. Russell ma nam jednak do powiedzenia dużo więcej o samych Stanach Zjednoczonych: o wielopoziomowej segregacji rasowej, wszędobylskich stereotypach i doskonaleniu wiary we własną moc sprawczą, która z czasem rodzi owoce. Jednostka jest w stanie przetrwać nawet najmroczniejsze czasy, jeśli tylko może znaleźć bezpieczne schronienie – a tym na przełomie lat 50. i 60. z całą pewnością był pozornie konserwatywny, tworzony rękoma głównie irlandzko-katolickich imigrantów Boston.
W tym wehikule czasu, który mają dla nas twórcy Miasta Celtics, równie ważne jest jednak dziejowe postscriptum. Już w pierwszym odcinku dokumentu pojawiają się wywiady z zawodnikami obecnego składu Celtów, którzy starają się uchwycić, w jaki sposób filozofia drużyny odcisnęła piętno na ich podejściu do koszykówki. Dochodzi do tego fenomenalny segment poświęcony finałom NBA z 1962 roku, w których Boston zmierzył się z Lakersami. Nie wchodząc zbytnio na terytorium spoilerów: napisać, że ta rywalizacja była zacięta, to właściwie nic nie napisać. Opowie o niej sam Jerry West, ikona Jeziorowców, człowiek, którego sylwetkę widzicie w słynnym logo NBA. Zmarły w zeszłym roku zawodnik tuż przed śmiercią, ponad 60 lat po rzeczonych finałach, wciąż nie mógł przeżyć jednej rzeczy... Tego typu smaczków jest Mieście Celtics znacznie więcej i gorąco zachęcam Was do ich odkrycia. Pod stopami i w głowach zrobi się Wam zielono, być może usłyszycie nawet ten jedyny w swoim rodzaju tumult hali Boston Garden, którego nie można zapomnieć do końca życia. Celtowie wchodzą na boisko, to ich miasto. Legenda musi trwać.
Pokaż pełną recenzję

