[IMG]https://i41.tinypic.com/2whq9hw.jpg[/IMG] Zapewne ciężko w to uwierzyć, ale uważam, że dla sprawnego widza polityka ma ogromny potencjał rozrywkowy – jest to przecież pole bitwy, gdzie toczą się niejawne starcia, gdzie publiczni ludzie wymieniają między sobą uśmiechy i uściski dłoni, z tyłu zaciskając jednak metaforyczny sztylet, którym bezlitośnie przyjdzie zadać cios czyjejś karierze czy wręcz życiu. Ta polska jawi się jednak jako nieporadna i nudna, a nam – postronnym – przychodzi często zadać sobie pytanie, jak to jest, że prawie czterdziestomilionowy naród jest rządzony przez osoby tak... specyficzne. House of Cards – całe szczęście – kreowane jest według zasad, głoszących, że persony niebędące w stanie się podporządkować lub niedysponujące pozycją lub siłą – szybko znikną, drogą selekcji naturalnej. Jednym z tych, na których kończy się łańcuch pokarmowy jest Francis Underwood, pełniący rolę amerykańskiego senatora. Człowiek, który w innych realiach mógłby z powodzeniem stać na czele niejednej organizacji przestępczej, a którego ambicje sprawiają, że ma on zamiar przeprowadzić zamach stanu i pozbawić władzy prezydenta. Aby zrozumieć istotę świata House of Cards, należy przyjrzeć się zawiłości relacji głównego bohatera z poszczególnymi ludźmi. Na dobrą sprawę otwiera się on jedynie przed żoną, z którą dzieli uczucie absolutnie niepowtarzalne: z jednej strony czują się oni od siebie zależni, zdając sobie sprawę, jak doskonale się wzajemnie wypełniają, tak posiadają oni nadspodziewaną dozę swobody i zrozumienia w swoich często gorszących działaniach. Popełnienie błędu nie wywołuje w nich rozczarowania, gdyż jest to okazja, aby w przyszłości być zwyczajnie lepszym. Klarowny staje się więc wniosek: w polityce cel uświęca środki, a kluczowe jest otoczenie się właściwymi ludźmi, uważając przy tym na to, że nawet ci najbardziej zaufani mogą niezauważenie przejść na drugą stronę i osłabić cię. Wśród lojalnych podopiecznych Franka znajdują się dziennikarka Zoe Barnes (wspaniała Kate Mara), niepozorny egzekutor Doug Stamper czy kongresmen Peter Russo. Małżeństwo Underwood jest zrealizowane w każdej kwestii perfekcyjnie, zaczynając na świetnie skonstruowanych wydarzeniach, które testują ich wzajemną wierność, jak i kończąc na grze aktorskiej, bowiem właśnie pod tym nazwiskiem gnieżdżą się dwie największe tuzy House of Cards: Kevin Spacey i Robin Wright. Serial ten jest charakterystyczny również, gdy spojrzy się na niego od strony czysto technicznej – warto zaznaczyć, że część obowiązków nad nim sprawuje David Fincher, znany z takich dzieł jak "Se7en" czy "Podziemny krąg", ale jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że wszystkie trzynaście odcinków zostało wydanych hurtem - 1 lutego bieżącego roku na stronie Netflix, czyli producenta. Po druzgocącym pierwszym sezonie przyjdzie nam poczekać nieco, bo do przyszłego roku, na finalny, drugi rozdział drogi Francisa do władzy absolutnej. House of Cards pokazuje brutalność, nie jawiącą się wyprutymi flakami; dojrzałość, która nie jest kreowana przez nagie torsy; uczy nas, że w świecie polityki nie ma takiego pojęcia jak "przyjaciel", a gdy ktoś robi w stosunku do nas coś miłego, możemy być pewni, że niczym Ojciec Chrzestny wróci on w najmniej spodziewanym momencie, by swój dług wyrównać. Uczymy się, że małe problemy nie są zarezerwowane dla małych ludzi, a ich efekt na personach wysoko-postawionych jest nawet większy niż na zwykłych śmiertelnikach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj