Gwiezdne Wojny: Andor zachwyca wielu widzów tym, jak świetną historię przygotował Tony Girloy. Reżyser Toby Haynes wypowiedział się na temat swojej pracy nad produkcją.
Gwiezdne Wojny: Andor to serial nietypowy dla uniwersum Gwiezdnych Wojen. Nie tylko przedstawia dojrzalszą i poważniejsza historię, ale też nie bazuje na ciągłym podrzucaniu fanom easter eggów i gościnnych występów. Dla twórcy serialu, Tony'ego Gilroya niezwykle ważne było, by jego serial był wierny opowieści, a to oznaczało rezygnację z podobnych zabiegów. Gilroy zachęcał nawet swoich współpracowników do tworzenia serialu, który nie będzie mocno świadomy tego, że rozgrywa się w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Toby Haynes, jeden z reżyserów produkcji wspomina, że były pewne obawy związane z tym podejściem, ale ostatecznie zaufano twórcy i skupiono się przede wszystkim na opowieści, co zaprocentowało.
Sam Haynes wspomina, że jest ogromnym fanem Gwiezdnych Wojen, ale na pierwszym miejscu jest fanem dramatów i dzięki temu znalazł wspólny język z głównym scenarzystą. W rozmowie z The Hollywood Reporter, Haynes wspomina pracę nad 8. odcinkiem serialu, w którym pojawia się między innymi Forest Whitaker. Reżyser zdradza, że spotkanie jego postaci Saw Gerrery z Luthenem granym przez Stellana Skarsgarda, to było coś wyjątkowego. Haynes przekonuje, że nigdy nie zapomni tego dnia na planie.
Oni naprawdę starli się w tej scenie, towarzyszyło temu niesamowite napięcie, gdy obaj czytali tę scenę. Widzieć [Foresta Whitakera] w tej roli było po prostu absolutnie magiczne, a to, że zagrał naprzeciwko zawodnika ciężkiej wagi, jakim jest Stellan, było szczytem aktorskich możliwości.
W tym samym odcinku pojawił się też niespodziewanie Andy Serkis, który w uniwersum Gwiezdnych Wojen grał Snoke'a. Nie miał tam jednak dużej roli, a też przykrywały go efekty CGI, więc była możliwość, by mógł jeszcze w swoim własnym ciele pojawić się na ekranie. Haynes wspomina, że zagranie postaci Kino było dla niego dużą szansą i był bardzo podekscytowany swoją postacią.