Co z tym Spider-Manem, czyli jak Sony obchodzi się z Pajączkiem?
Raczej nikt nie ma wątpliwości co do tego, że Sony Spider-Man Universe okazało się katastrofalną porażką. Z sześciu filmów sukcesem komercyjnym okazała się jedynie trylogia o Venomie. Ostatnie wyniki finansowe skłaniają do postawienia pytania: co dalej?
To nie tajemnica, że przemysł rozrywkowy obraca się wokół medialnych franczyz – najlepiej, jeśli są one oparte na jakiejś popularnej marce bądź postaci. I tak Disney dysponuje prawami m.in. do Gwiezdnych Wojen, Kinowego Uniwersum Marvela, Indiany Jonesa czy choćby (od 2019 r.) postaci X-Menów. A Warner Bros. ma prawa do wydawnictwa DC Comics i na podstawie wchodzących w jego poczet postaci rozwija własne uniwersum.
Nic więc dziwnego, że szansę na rozwój dostrzegło też studio Sony, dysponujące wyłącznymi prawami autorskimi do Spider-Mana i towarzyszących mu postaci. W teorii stworzenie samodzielnej franczyzy opartej na mitologii jednego z najważniejszych komiksowych superbohaterów jest gotowym przepisem na sukces. Rzeczywistość dość brutalnie zweryfikowała jednak marzenia producentów, gdyż tytuły wchodzące w skład tzw. Sony Spider-Man Universe zostały zmiażdżone przez krytyków, a i widzowie, mimo dość ciepłego przyjęcia pierwszej części Venoma z 2018 r., z filmu na film okazywali coraz mniejsze zainteresowanie. Jakby tego było mało, status Spider-Mana jako postaci jest niejasny. Pajączek ze względu na specyfikę praw autorskich ani nie może zagrzać stałego miejsca w Marvel Cinematic Universe, ani też, choć trzeba tu przede wszystkim winić iście kuriozalne decyzje kreatywne włodarzy Sony, nie pojawił się imiennie w uniwersum sygnowanym swoją własną nazwą. Wszystko to sprawia, że Sony rozważa poważne zmiany strategii. Trudno się dziwić. Co zatem poszło nie tak w „pajączkowym” uniwersum?
Uniwersum Spider-Mana bez Spider-Mana
Postawmy sprawę jasno: kwestia Spider-Mana (w tym kontekście chodzi o iterację Petera Parkera) do dziś jest źródłem debat i przepychanek pomiędzy studiami. Sony dwukrotnie podeszło do tematu Spider-Mana. Mowa o kultowej dziś trylogii Sama Raimiego (2002-2007), a także wydanej dziesięć lat później dylogii z Andrew Garfieldem w roli głównej.
Co ciekawe, obie wyżej wspomniane serie nie doczekały się ani należytego zamknięcia, ani rozszerzenia. W momencie produkcji filmów z serii Niesamowity Spider-Man triumfy święciło ponadto Marvel Cinematic Universe. Próby włączenia Parkera do MCU napotykały jednak na problem z prawami autorskimi. I choć dziś w MCU faktycznie mamy Pajączka granego przez Toma Hollanda, który za pośrednictwem Multiwersum w Spider-Man: Bez drogi do domu połączył dotychczasowe „pajęcze franczyzy”, trudno jednoznacznie uznać Parkera za integralną część MCU. Dzieje się tak z jednej prostej przyczyny: postać ta może pojawić się w ramach Kinowego Uniwersum Marvela za pozwoleniem Sony, bo do tego drugiego studia należą wyłączne prawa do bohaterów związanych z tzw. Spider Family. Nawet dotychczasowo wydane filmy z serii Toma Hollanda, choć należą do MCU, nie są autonomicznymi produkcjami Marvel Studios, a raczej koprodukcją z Columbia Pictures należącym właśnie do koncernu Sony.
Chaos związany z obecnością Parkera w MCU mógł się jeszcze pogłębić w momencie ogłoszenia przez Sony startu ich własnego uniwersum, mającego odwoływać się właśnie do Spider-Mana. Co z tych planów zostało? W sześciu filmach, w większości skoncentrowanych wokół antagonistów Człowieka-Pająka, nie zobaczyliśmy Spider-Mana czy choćby Petera przed transformacją. Dostaliśmy jeden tytuł (Madame Web), w którym Parker faktycznie się pojawił... jako niemowlę. Nie padło nawet jego imię. Podobnie jak nie padło w odniesieniu do pojawiającego się jako postać drugoplanowa Bena Parkera.
Ktoś może zadać zatem rozsądne pytania: o co tak naprawdę twórcom i producentom chodzi? Dlaczego Sony, mając prawa do postaci Petera Parkera i innych Spider-Manów oraz tytułując własne uniwersum „Uniwersum Spider-Mana”, z jakiegoś powodu unika jak ognia bezpośrednich nawiązań do postaci? Odpowiedzi na te pytania udzielił Adam B. Vary z portalu Variety. Według niego zarząd firmy wyszedł z założenia, że widzowie... nie zaakceptują Spider-Mana, jeśli pojawi się poza MCU.
Dodajmy jeszcze, że analityk Jeff Bock jako główne źródło porażki Uniwersum Spider-Mana od Sony wskazuje właśnie brak postaci Spider-Mana. Krytykuje przy tym skoncentrowanie historii na złoczyńcach:
W istocie jest to błąd kardynalny, ale nie tylko z perspektywy konstrukcji fabuły czy historii, lecz także pod kątem najzwyklejszej w świecie uczciwości wobec odbiorców. Skoro studio z irracjonalnych przyczyn spisało na straty Spider-Mana, może w takim razie nie powinno nazywać swojego uniwersum od postaci Spider-Mana? To trochę tak, jakby Warner Bros. tworzyło filmowo-serialowe uniwersum Batmana, a w żadnym projekcie ów Batman by się nie pojawił. Złożono by tym samym widzom obietnicę, której by nie dotrzymano.
Poza tym niechęć do wykorzystywania Pajączka w sytuacji, w której Uniwersum Marvela – i temu komiksowemu, i filmowemu – nieobca jest koncepcja Multiwersum, jest zwyczajnie bezzasadna, bo producenci wcale nie musieliby sięgać ani po postać Petera Parkera, ani po Toma Hollanda. Spider-Manów w komiksach dostatek, a samo Sony stworzyło przecież funkcjonującą „po sąsiedzku” lukratywną serię animacji o Milesie Moralesie. W produkcji jest dodatkowo aktorski serial skoncentrowany wokół Spider-Noira. Argumenty włodarzy są zatem kuriozalne i wręcz obraźliwe dla inteligencji odbiorców.
Chaotyczne produkcje, fatalne recenzje i... fabryka memów
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że dla krytyków wszystkie produkcje wchodzące w skład omawianej franczyzy, jawią się jako jedne z najgorszych filmów dotyczących bohaterów komiksowych. Wskazują na fatalne, niespójne scenariusze, wtórną, generyczną fabułę, marne efekty specjalne, brak logiki, jaką jest sięganie po złoczyńców Spider-Mana bez uwzględniania Spider-Mana, oraz niską kategorię wiekową.
Choć odbiór serii wśród widzów nie jest aż tak negatywny – trylogia Venoma jest nawet dość lubiana – raczej można pokusić się o stwierdzenie, że dla wielu widzów filmy te mają zgoła inną wartość. To guilty pleasure typu: tak niedopracowane i niedorzeczne, że aż śmieszne i w przewrotny sposób przyjemne do oglądania. W końcu Morbius z Jaredem Leto również zyskał niegasnącą sławę po premierze. Największą w środowisku memiarzy i internetowych żartownisiów, dla których fraza „It’s Morbin Time” stała się praktycznie niewysychającym źródłem żartów i znalazła (a nawet wciąż znajduje) zastosowanie przy okazji obśmiewania różnych zjawisk/filmów/seriali w branży. Dość powiedzieć, że popularność tych słów jest tak duża, iż zostały one nawet uznane za kanoniczne w komiksowym materiale źródłowym.
Do samej franczyzy dystans zachowują również aktorzy odgrywający w niej główne role. Venom, mimo niskiej kategorii wiekowej i kiepskich ocen od krytyków, zdobył serca widzów przede wszystkim dzięki specyficznej, przypominającej nieraz czarną komedię relacji Eddiego Brocka i tytułowego symbionta, co nie byłoby możliwe bez gry aktorskiej Toma Hardy’ego. Także Dakota Johnson i Sydney Sweeney udzielają na temat Madame Web wypowiedzi, które nie pozostawiają złudzeń co do ich stosunku do filmu.
Diametralnie inne zdanie ma natomiast prezes Sony Pictures, Tony Vinciquerra, który otwarcie przyznaje, że nie tylko dziwi się negatywnemu przyjęciu tych filmów, ale wręcz uważa, iż nie są to złe produkcje – one zostały jedynie „ukrzyżowane” przez krytyków:
Poglądowi prezesa studia trudno się dziwić, bo niełatwo przyznać się do porażki. Jednak trzeba przyznać, że decydującą ocenę zawsze wystawia odbiorca. Poza tym argument o złym nastawieniu i presji ze strony krytyków traci na znaczeniu, gdy wspomni się niepochlebne słowa padające także z ust wspominanej już Dakoty Johnson:
Co dalej dla Sony i Spider-Mana?
Wciąż dochodzą nowe pogłoski o produkcji Spider-Mana 4 z MCU. Sony musi wyciągnąć lekcję z dość kosztownych porażek i opracować inną strategię. Teoretycznie w MCU otworzono już furtkę pozwalającą na crossovery bądź nawet przeniesienie postaci istniejących dotychczas tylko w SSU. Problem polega jedynie na tym, że Marvel Studios i Sony, wedle nieoficjalnych informacji, nie potrafią dojść do konsensusu, a koncepcja na czwartego Spider-Mana z Tomem Hollandem zmienia się raz za razem.
Byłoby jednak dobrze – i dla dwóch studiów, i dla fanów Pajączka ogółem – żeby do porozumienia doszło, bo choć SSU jest finansową i komercyjną klęską, naprawdę szkoda byłoby niektórych aktorów. Tom Hardy jako Venom, Andy Serkis jako Knull, Aaron Taylor-Johnson jako Kraven – te gwiazdy bardzo dobrze pasują do powierzonych im ról i tkwi w nich dużo większy potencjał na zaprezentowanie owych ikonicznych postaci w nowym rozdaniu. Dla Taylora-Johnsona byłoby to drugie podejście do MCU i trzecie do kina komiksowego w ogóle – mógłby się przy okazji przekonać, ile prawdy jest w powiedzeniu: „do trzech razy sztuka”.
Mówi się, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. W przypadku Sony Spider-Man Universe to powiedzenie się nie sprawdza. Jest wiele przyczyn porażki. Od nietrafionych u samych podstaw decyzji kreatywnych, poprzez warstwę produkcyjną, po brak jakiejkolwiek spójnej wizji artystycznej – mówi się, że kolejne filmy powstawały wyłącznie po to, by Sony nie straciło praw do wykorzystywania postaci. Wszystko to przełożyło się na fatalne oceny krytyków i kompromitujące wyniki w box offisie.
Spider-Man i cała plejada postaci z jego galerii łotrów i sojuszników zasługuje na więcej – przynajmniej w wersji aktorskiej, bo w animacji widzieliśmy już wykorzystanie potencjału w filmach z serii „Spider-Verse”. Mam nadzieję, że perturbacje z prawami autorskimi do Pajączka zostaną zażegnane i wyniknie z tego nowa, bardziej spójna wizja ukazania postaci wchodzących w skład Spider Family w przyszłych projektach.