Ród smoka: sezon 2, odcinek 8 (finał sezonu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 5 sierpnia 2024To koniec 2. sezonu Rodu smoka. Czy twórcom udało się zrehabilitować za dotychczasowe przeciętne wrażenia? Oceniam.
To koniec 2. sezonu Rodu smoka. Czy twórcom udało się zrehabilitować za dotychczasowe przeciętne wrażenia? Oceniam.
W życiu pewne są tylko podatki, śmierć i... wyciek finałowego odcinka serialu ze świata Gry o tron! Najnowszy sezon Rodu smoka miał przestoje i gorsze momenty – uważam, że tych słabszych motywów było znacznie więcej niż lepszych. Mimo tego do samego końca wierzyłem, że przekonam się do wizji twórców dzięki finałowi, który pokaże zwieńczenie wszystkich zaplanowanych wątków (nawet jeśli niektóre z nich by mi się nie spodobały). Niestety scenarzyści nawet nie próbowali ich rozwiązać.
To był jeden z najgorszych finałów produkcji ze świata Westeros. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wyglądałby ponadgodzinny zwiastun, to Ryan Condall przychodzi z odpowiedzią. Wcale nie czułem, że to finał! Odcinek zaczął się od Tylanda Lannistera i jego pirackich przygód, które dostały więcej czasu ekranowego niż większość postaci pobocznych w ostatnich epizodach. Rozumiem chęć pokazania tego wątku – to fajne urozmaicenie, ponieważ na kilka chwil przenieśliśmy się do Essos. Problem w tym, że okazało się to nieciekawe, przedłużone, a postać samego Tylanda w ogóle mnie nie poruszyła. Czy ktoś się przejął jego losem? To nijaka postać, która z raz albo dwa posłużyła jako comedic relief. Tym razem też miał rozluźnić atmosferę, ale kompletnie to nie wyszło.
W odcinku pojawiło się kilka dobrych scen. Bardzo podobały mi się uprzejmości Alyna i Corlysa. Abubakar Salim, który wciela się w tego pierwszego, spisał się znakomicie. Czuć było żal oraz frustrację wywołaną przez jego ojca. Trudno go winić za taką oschłość i obojętność w stosunku do Węża Morskiego. Po raz pierwszy w tym sezonie dostaliśmy przebłysk czegoś atrakcyjnego u tej postaci. Ciekawa była również wymiana zdań między Jacem a Baelą. Tego typu scen brakowało mi w tej produkcji – takich, w których dwie postacie mogą porozmawiać o tym, co się dzieje, i wymienić opiniami. W ten sposób najłatwiej zbudować bohaterów i przedstawić ich widzowi. Dzięki temu można ich polubić lub nie. Zgodzić się z nimi lub ich skrytykować. Obawy Jace'a związane z nowymi smoczymi jeźdźcami były słuszne, co udowodnił Ulf swoim zachowaniem i beztroską. Jednak Baela miała rację, że Rhaenyra potrzebowała wsparcia. Urocze było również pojednanie Daemona oraz Rhaenyry. Głównie wynika to ze świetnej chemii pomiędzy Mattem Smithem a Emmą D'Arcy. Znakomite były też sceny z udziałem Aemonda – doskonale pokazały różnice między nim a Daemonem. Obaj pragnęli władzy i w pewien sposób ją otrzymali. Daemon jednak zrozumiał, że nie nadawał się na króla. Aemond nie jest zdolny do takich autorefleksji – w przypływie gniewu spalił miasteczko portowe, uśmiercił setki niewinnych osób, a potem kolejnych skazał na głód. Postępował nierozważnie, bo był zafiksowany na punkcie wojny. Dzięki temu jednak stał się złoczyńcą, obok którego nie można przejść obojętnie. Tym bardziej że aktor dodał mu wrażliwości, co świetnie ukazała scena z Helaeną na balkonie. Aemond poczuł, że jest kompletnie sam. Poza tym Aegon zdał sobie sprawę, że książę regent czyha na jego życie, siostra nie ma zamiaru mu pomóc i otwarcie przepowiada śmierć, a matka woli uciec do Rhaenyry i poddać miasto. Stracił też jedynego sojusznika w Czerwonej Twierdzy, czyli Cristona.
I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o pozytywy. Niestety Rhaenyra przez cały odcinek zachowywała się jak osoba niepoczytalna. Raz mówiła o tym, że trwa wojna i trzeba atakować wrogów, a kilka chwil później wzbraniała się przed tym, bo nie chciała, by ucierpieli postronni. Rozumiem, że twórcom zależało na pokazaniu jej wrażliwości i tego, że ma dobre serce, ale... pod koniec bohaterka zażądała od Alicent głowy Aegona! Syn za syna. A przecież dostała już głowę obcego dziecka. Nie Aegona, nie Aemonda, ale jednak krew niewinnych została przelana. Oczywiście z politycznego punktu widzenia podejście Rhaenyry ma jak najbardziej sens. Problem mam ze scenarzystami, bo nie przemyśleli zachowań tej postaci. Nie mogli się zdecydować, czy kobieta ma dążyć po trupach do celu i kierować się pragmatyzmem, czy może do samego końca walczyć o to, by uniknąć przypadkowych ofiar. Niestety ta różnorodność nie sprawia, że jest ciekawsza. Niezdecydowanie nie jest królewską cnotą.
Mam też żal o Rhaenę. Po pierwsze – z jej powodu usunięto całkowicie postać Nettles, która była bardzo istotna w książce i wyróżniała się na tle innych postaci. Po drugie – nie dostała żadnej ciekawej historii. Od kilku odcinków uganiała się za dzikim smokiem (George R.R. Martin powiedział już, że coś takiego jest wbrew kanonowi!), a kiedy już go spotkała, to... Koniec? Nie dostaliśmy nawet prostego zwieńczenia wątku. Pomijam fakt, że na jej barkach spoczęła odpowiedzialność za synów Rhaenyry, których po prostu zostawiła. Każdy mógł ich porwać lub zrobić z nimi coś jeszcze gorszego. Czy straż nie szukała Rhaeny? Czy nikt nie przejął się jej zniknięciem? Nie zdziwiłoby mnie to, bo mi też jest ona obojętna. Niestety.
Absurdów było więcej – na przykład swobodne wycieczki z /do Królewskiej Przystani. Alicent uciekła z Twierdzy z jednym strażnikiem i popłynęła na Smoczą Skałę do Rhaenyry. Obie powtarzają rozmowę sprzed kilku odcinków, która do niczego nie prowadzi i niczego nie zmienia. Na pochwałę zasługuje jedynie to, jak Rhaenyra bezlitośnie obnażyła hipokryzję Alicent i wypunktowała jej słabości.
Harrenhal to jeden z najbardziej przeciągniętych wątków w historii seriali ze świata Westeros. A jego zwieńczenie wcale nie jest lepsze. Miałem nadzieję, że to już koniec bzdurnych snów Daemona, ale nie... Twórcy poszli o krok dalej. Może pozazdrościli innym zabaw z cameo, bo dostaliśmy Trójoką Wronę oraz Daenerys Targaryen. Emilia Clarke raczej nie powróciła do tej roli (widać było tylko plecy kobiety). Scena wyglądała okropnie sztucznie. Rozwój postaci Daemona sprowadził się do tego, że trzeba było mu łopatologicznie pokazać przyszłość, aby ostatecznie zdecydował się na oddanie hołdu Rhaenyrze. To oczywiste żerowanie na nostalgii fanów. I niestety przypomina o tym, jak bardzo zmarnowano potencjał Gry o tron. Ciągłe nawiązywanie do niej i ikoniczne "Zima nadchodzi" to jedynie rozdrapywanie starych ran. Biały wędrowiec też prezentował się paskudnie. Owszem, w Grze o tron ci bohaterowie nie byli przystojniakami, ale w Rodzie smoka wygląda to wręcz szkaradnie.
Odcinek nie powalał pod względem wizualnym. Od początku miałem problem z brakiem kolorów, kontrastu i ciekawych wizualiów w tej produkcji, ale tym razem było gorzej niż zwykle. Nawet smoki, które dotychczas trzymały poziom, prezentowały się co najwyżej przeciętnie. Ciekawi mnie natomiast, co to w ogóle znaczyło? Helaena zsyłała te wizje na Daemona? A może za sprawą swoich umiejętności tylko oglądała jego sny? Czy jej moce są podobne do tych Trójokiej Wrony? Wiemy o darze przewidywania przyszłości, ale po raz pierwszy widzimy, żeby się z kimś tak komunikowała. Wizja Daemona zdaje się potwierdzać, że to Daenerys była Księciem, Którego Obiecano, choć – jak wiemy z 8. sezonu Gry o tron – nie ma to sensu, bo ten wątek został zaprzepaszczony.
Co jest najgorsze w tym finale? To, że niczego nie rozwiązuje. Szumnie zapowiadano, że czeka nas wojna. Jazda na całego! Chcieliśmy zapiąć pasy i lecieć z Tańcem Smoków. A ostatecznie dostaliśmy wyścig ślimaków po nawiedzonym zamku. Poza Daemonem niewiele postaci się rozwinęło, a i on potrzebował do tego całego sezonu z przewleczonym do bólu wątkiem. Bohaterowie są nieciekawi i brakuje im charyzmy. W ogóle nie czuć, że trwa wojna. Nikt jej nie chce – co jest zrozumiałe – ale jak to ma wyglądać w przyszłości? Liczyłem, że po Blood & Cheese ruszymy z kopyta. Po Gawronim Gnieździe mówiłem sobie: "Teraz to już na pewno". Ostatecznie dotarliśmy do finału i... nadal szykujemy się na wojnę. A ta będzie miała miejsce dopiero za jakieś dwa lata. Prędzej zastanie nas zima.
2. sezon Rodu smoka to strata czasu i zawód na całej linii. W ciągu tych ośmiu odcinków nie stało się praktycznie nic ciekawego, a akcja została ledwie pchnięta do przodu. Doszło do iluzorycznych roszad i strat po obu stronach, ale wcale nie czuć, że wojna trwa. Gra o tron ze znacznie mniejszym budżetem w pierwszych dwóch sezonach potrafiła zbudować wrażenie ogromnego konfliktu, choć na pełnoprawną bitwę trzeba było poczekać do 3. sezonu. Tutaj się to nie udało. Szkoda.
Zobacz także:
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat