Joker - (r)ewolucja kina. Dla gatunku idzie nowe
Joker na Festiwalu Filmowym w Wenecji spotkał się z niezwykle entuzjastycznym przyjęciem. Co ten stan rzeczy mówi nam o przyszłości gatunku superbohaterskiego?
Kończący się powoli 76. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji oprócz sporej dawki ambitnego kina, przyniósł fanom nieco bardziej rozrywkowych filmów nie lada niespodziankę. Choć to dość zaskakujące, krytycy zwariowali na punkcie Jokera, bądź nie bądź, jednak filmu znajdującego się w szufladce gatunkowej o nazwie „komiksy i superbohaterowie”. Ci sami krytycy, którzy zrównali z ziemią DCEU i dawali filmom Marvela pozytywne oceny, tylko dlatego że były lekkie i zabawne, często podkreślając swoje zmęczenie formą komiksowego blockbustera. Mogli potraktować film Todda Phillipsa jak każdy inny tego typu, dać mu ocenę negatywną lub 6/10 dla świętego spokoju. Mogli zrazić się mrokiem, brutalnością, samą postacią komiksowego złoczyńcy – wprost przeciwnie, to co dotychczas krytykowali, teraz stało się źródłem ich zachwytów, w dodatku tak silnych, że pośród ocen na porządku dziennym były dziewiątki i dziesiątki, cytaty o arcydziele, o łamaniu reguł, nowej jakości i przełomie we współczesnym kinie. W szoku byli nawet Ci, którzy spodziewali się dobrych recenzji, ponieważ skala tego krytycznego aplauzu zaskoczyła chyba wszystkich; ostatni raz taki przypadek mieliśmy, gdy Christopher Nolan nakręcił Mrocznego Rycerza, a to było już dobre jedenaście lat temu. Owszem, czas leci tak szybko. Jak widać leczy też rany, które nie tylko wśród krytyków filmowych zabliźniły się i przestały piec i szczypać; masowa publiczność najwyraźniej też jest już gotowa na nowe doznania, takie z nurtu nieco mocniejszego niż to, co serwowało im kino rozrywkowe odkąd MCU odpaliło wszystkie swoje rakiety.
Teoretyzowałem w ostatnim tekście o The Boys, że serial Amazona może być zwiastunem zmiany dla gatunku superbohaterów, a pierwsze reakcje na Jokera zdają się to potwierdzać. Jako odbiorcy jesteśmy gotowi przyswoić nawet dużą dawkę mroku, depresji, ciężkiej tematyki i powagi, a czas wesołych herosów, rzucających co minutę lekkie żarty, być może się właśnie kończy i przemija jak każda moda. Oznacza to, że może nastąpić potrzebna ewolucja, wyjście ze strefy komfortu widzów i twórców, w rejony nieznane i nieodkryte. Być może to początek procesu, dzięki któremu poważne kino będzie zarabiało równie dobrze w box office, jak rozrywkowe i lekkie blockbustery. Nowy wspaniały świat, w którym reżyser znów stanie się ważny i nie będzie tylko nic nie znaczącym nazwiskiem w wielkiej korporacyjnej machinie, w której wszystko jest dziełem komputera. Jaka jest rola reżysera, w filmie który tworzy komitet złożony z producentów i cała armia grafików? Gdzie jest miejsce na jego indywidualny głos, przekaz i styl? W zunifikowanych uniwersach filmowych, w których wszystko musi być połączone i równe, nie odnajdziemy zbyt często tego głosu. A w ukochanym przez tak wielu gatunku superherosów, złotym standardem i wzorem działania powinny być – nomen omen – same komiksy. Wystarczy chwycić do ręki kilka losowych, by zauważyć, że nawet jeśli są to historie tego samego bohatera, różnią się nie tylko fabułą, ale też stylem narracji, stroną graficzną i kolorami. Różnią się podejściem do tych samych postaci, które na przestrzeni lat pojawiały się w przeróżnych interpretacjach. Jak choćby Joker.
Ten klasyczny arcyzłoczyńca i najstarszy wróg Batmana zaczynał jako zwykły gangster, inspirowany takimi filmami jak Człowiek, który się śmieje z 1928 i Człowiek z blizną z 1932 roku. Bardzo długo był psotnikiem, ekscentrycznym kryminalistą i dopiero legendarni twórcy komiksowi Alan Moore i Frank Miller tchnęli w niego nowe życie, przemieniając w psychopatyczne i straszne oblicze zła. Enigmę, której rodowód jest niejasny i zmienny, zależny od stanów psychotycznych lub nastroju. Nie ma jednego definitywnego Jokera. Jest Joker Granta Morrisona, psychotyk z przeciętym na pół językiem, który ciągle dokonuje dekonstrukcji własnej osobowości, jak płyn wlewany w różne formy naczynia. Jest Joker Scotta Snydera, który by udowodnić szaloną tezę, odciął sobie twarz, a scenarzysta przeistoczył go we wciąż powracające zło pierwotne, rodem z horroru To Stephena Kinga. Jest Joker Franka Millera, zimny, stoicki psychopata, mogący bez mrugnięcia okiem zabić salę pełną ludzi. W wersji Alana Moore’a jest rozchwianym showmanem, jednocześnie w pełni świadomym własnej choroby, smutnym klaunem, nieudanym komikiem. Paul Dini przedstawił go jako skrajnie zaburzonego maniaka, działającego pod wpływem dzikich impulsów. Ed Brubaker jako seryjnego mordercę rodem z filmów Siedem czy Piła. W każdej z tych wersji Książę Zbrodni z Gotham był inny pod względem wizualnym i osobowościowym, ale bez wątpienia zawsze był Jokerem.
Nadchodząca filmowa adaptacja jego genezy spotyka się z dziwnym sceptycyzmem niektórych fanów, którzy wciąż nie widząc filmu, odrzucają sposób, w jaki ukazuje on złoczyńcę, lamentując, że Joker nie ma prawdziwej genezy i musi pozostać zagadką, że bez Batmana nie ma racji bytu lub że to nie jest film o Jokerze tylko o facecie przebranym za klauna. Tyle, że na tym właśnie polega artystyczna wolność – nie na religijnym przywiązaniu do jednej, konkretnej wersji komiksowej postaci, tylko na autorskiej interpretacji, która uwzględni głos artysty i uplasuje adaptowaną postać w obecnych czasach. Superman z roku 1978, to Superman na tamten czas, nie mający miejsca w dzisiejszym świecie i każdy racjonalnie myślący widz to dostrzeże. Bohater musiał ewoluować i dostosować się do czasów, w których żyjemy, ich estetyki, reguł i zasad. Latający harcerz z przyklejonym uśmiechem, w czerwonych majtkach nałożonych na niebieskie kalesony to koncepcja, która nie trafiłaby do masowego widza XXI wieku. To samo tyczy się Batmana i jego wroga Jokera - w interpretacji Jacka Nicholsona jest groteskowy i przerysowany, wręcz kreskówkowy i dlatego wielu współczesnych widzów woli bardziej realistyczną wersję Heatha Ledgera. Zmarły przedwcześnie aktor przedstawił go jako figurę znacznie innego kalibru, agenta chaosu, szalonego, niebezpiecznego, ale w pełni kontrolującego otoczenie. Z kolei Jared Leto podszedł do postaci jeszcze bardziej pragmatycznie i na czasie, inspirując się współczesnymi gangsterami ery Instagrama - dlatego na ekranie paraduje obwieszony złotem, ma liczne tatuaże, jest ekscentryczny w ubiorze i zachowaniu. Każdy z tych aktorów portretował Jokera inaczej, po swojemu, ale pomimo nawet dużej niechęci do dowolnej z tych wersji postaci, nie można o żadnej powiedzieć, że nie jest Jokerem. To samo tyczy się Joaquina Phoenixa. Obojętnie jak bardzo złoczyńca w interpretacji aktora odbiegać będzie od pozostałych, jak i od wielu komiksowych inkarnacji, będzie to Joker, w dodatku jeszcze silniej wpasowany we współczesny świat, skupiony na realistycznym ukazaniu choroby psychicznej i popadaniu jednostki w szaleństwo pod wpływem czynników zewnętrznych. W roku 1989 wystarczyło wrzucić bandziora do kadzi pełnej chemikaliów, by stworzyć Jokera, w roku 2019 wrzuca się go pomiędzy społeczeństwo. Już samo to mówi dużo o aktualnym stanie świata. Każdego dnia jesteśmy bombardowani w wiadomościach śmiercią, kataklizmami, korupcją i problemami, dlaczego więc mielibyśmy być zrażeni do mroczniejszego filmu o najbardziej bezlitosnym przeciwniku Batmana?
- 1 (current)
- 2
Źródło: Zdjęcie główne: Warner Bros.