Świetnie jest przygarnąć do recenzji laptopa wyposażonego w najwydajniejsze podzespoły dostępne na rynku. Nie dość, że przez chwilę masz okazję pobawić się sprzętem za kilkanaście tysięcy złotych, skierowanym do wąskiego grona entuzjastów, to jeszcze masz pewność, że każda, nawet najnowsza gra odpali się w 1080p przy najwyższych ustawieniach graficznych. Co prawda w 4K może czasami niedomagać, ale na małych laptopowych wyświetlaczach granie w FullHD jest wystarczająco satysfakcjonujące. O wiele ciekawiej robi się, kiedy bierzesz do rąk sprzęt tańszy, skrojony pod masowego odbiorcę. Taki jak Dream Machines G1650Ti-15PL56, który trafił do naszej redakcji. Kosztuje mniej niż pecet z dobrym procesorem i porządną kartą graficzną, dlatego już na wstępie wiesz, że na czymś przyoszczędzono. Jest to jednak sprzęt z półki gamingowej, w teorii powinien poradzić sobie z odpaleniem większości najgorętszych gier. Traf chciał, że Dream Machines pojawił się na moim biurku w momencie premiery gry Command & Conquer Remastered. Postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – sprawdzić, jak klasyk sprzed lat wygląda po gruntowym liftingu i jak mój nowy recenzencki laptop poradzi sobie z odpalaniem popularnych strategii. Ale testowanie w 2020 roku komputera gamingowego na podstawie tytułu sprzed ćwierćwiecza byłoby nieporozumieniem. Nawet jeśli producent przystosował ją do współpracy z rozdzielczością 4K i gruntownie odświeżył szatę graficzną. C&C był tylko punktem wyjścia do innych, znacznie bardziej wymagających strategii. Jeśli Dream Machines chciał rozstawić inne komputery po kątach, musiał uwolnić swojego gamingowego generała i udowodnić, że poradzi sobie w skrajnych warunkach: na skutej lodem ziemi, pustyni oraz na obcej planecie.

Niepozorny gamingowiec

Dream Machines G1650Ti-15PL56 na pierwszy rzut oka nie zdradza swojego gamingowego charakteru. Obudowa urządzenia należy do grona tych skromniejszych, dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu można spostrzec, że jej boczną część wykończono delikatnym deseniem. Z tego stonowanego wzornictwa wybijają się jedynie finezyjne perforowania wentylacyjne, które mają za zadanie skutecznie odprowadzać ciepło z wnętrza podczas wzmożonej pracy. Jak przystało na sprzęt z łatką gaming, nie mogło zabraknąć tu podświetlanej klawiatury RGB. Nie daje ona aż takich możliwości konfiguracji jak klawiatury laptopowe opracowane we współpracy z inżynierami SteelSerie, ale możliwość ustalenia koloru podświetlenia zawsze jest w cenie. Na pokładzie znajdziemy także szereg najpotrzebniejszych złącz, które sprawdzą się w rękach wymagających użytkowników: 3 porty USB 3.2 (w tym jeden typu C), USB 2.0, DisplayPort, Mini DisplayPort 1.4, HDMI, złącze Ethernet oraz oddzielne wejścia słuchawkowe i mikrofonowe. Ciekawie robi się, kiedy zajrzymy do środka. Recenzowany model pracuje pod kontrolą 6-rdzeniowego procesora Intel i7-10750H wspartego 16GB pamięci RAM. Do dyspozycji otrzymamy również nośnik SSD o pojemności 500 GB oraz kartę graficzną NVIDIA GeForfe GTX 1650Ti. Nie jest to co prawda przedstawiciel linii RTX, dlatego o graniu z wykorzystaniem technologii śledzenia promieni świetlnych mogłem tylko pomarzyć, ale liczyłem na to, że komputer poradzi sobie z większością tytułów, które dla niego przygotowałem.

Zaskakujący komfort pracy

Zanim przejdę do typowo gamingowych zastosowań, słów kilka o tym, jak Dream Machine wypada pod kątem komfortu pracy. Nie jest to jeden z tych ultracienkich laptopów wyposażonych w karty graficzne z linii Max-Q. I dobrze, gdyż przy swoich 2 kilogramach wagi i dość masywnej obudowie zmieszczono w nim wydajny układ chłodzenia.
Zdjęcie: naEKRANIE
+2 więcej
Kiedy nie obciążasz komputera wymagającymi zadaniami, wentylatory cicho furkoczą w tle, nie rozpraszając cię w trakcie pracy. Odpalenie wymagającej gry szybko da się we znaki – system chłodzenia porządnie się rozkręci, a szum powietrza wytłaczanego z obudowy przybierze na sile. Na szczęście Dream Machine daleko do gamingowych odrzutowców, które przy pełnej wydajności zdają się ryczeć głośno jak smok. O dziwo nawet gdy korzystamy z niego w środku nocy, dźwięki chłodzenia nie irytują i da się w miarę normalnie grać na wbudowanych głośnikach. Te bez problemu przebiją się przez odgłosy wentylatorów. Choć prawdopodobnie i tak zechcesz założyć słuchawki, gdyż brzmienie tego modelu jest co najwyżej przeciętne. Podobnie jak matryca zastosowana w testowanym egzemplarzu. Świetnie, że zdecydowano się na matowy ekran, rozbłyski promieni słońca nie utrudniają odbioru treści odpalanych na Dream Machine. Niestety, sposób montażu matrycy pozostawia sporo do życzenia. Od czasu do czasu na panelu da się dostrzec delikatne, milimetrowe smugi białego światła barwiące górną część matrycy. Zupełnie tak, jakby w obudowie podświetlenia krawędziowego występowały jakieś szczeliny, przez które światło przedostaje się na zewnątrz. Efekt ten udało mi się zaobserwować kilkukrotnie, głównie w momencie wyświetlania bardzo ciemnych, zbliżonych do czerni obrazów. Defekt ten nie od razu rzuca się w oczy, ale kiedy już zwrócisz na niego uwagę, z każdym kolejnym wystąpienie będzie irytować cię coraz bardziej.

Zagraj w to jeszcze raz, Dream Machine

Podczas ujarzmiania gamingowej mocy laptopa na pierwszy ogień, zgodnie z zapowiedzią, wziąłem Command & Conquer: Remastered, odświeżony klasyk sprzed lat. I tu obyło się bez większych zaskoczeń. Procesor przez całą grę odpoczywał, jego obciążenie nie przekroczyło granicy 10%, a karta graficzna pracowała przy 20-30% mocy, okazyjnie zbliżając się do granicy 40% obciążenia. Ten tytuł nie stanowił żadnego wyzwania dla Dream Machine. Gra bez przerwy działała przy 60 klatkach. Szybko przerzuciłem się na kolejne, nieco bardziej wymagające pozycje, a każdą z nich odpalałem przy wysokich ustawieniach graficznych. Na rozgrzewkę poszła turowa strategia Warhammer 40,000: Gladius - Relics of War i tu schemat z C&C powtórzył się. Procesor pracował przy znikomym, kilkuprocentowym obciążeniu, a grafika wykorzystywała 40-50% mocy, zapewniając płynność na poziomie 54-60 klatek. Pierwszym poważnym wyzwaniem okazał się Cities: Skylines, niepozorny symulator budowy miasta, który przy skomplikowanych projektach potrafi porządnie zagrzać gamingowego peceta. Aby sprawdzić, czy Dream Machines podoła tej produkcji, ściągnąłem z Warsztatu Steama mapę wzorowaną na Los Santos. Początki wyglądały obiecująco, pomimo wykorzystania 3/4 mocy obliczeniowej karty graficznej udało mi się wyświetlić w grze 55-60 klatek. Ale wystarczyło przybliżyć widok, aby obniżyć płynność do poziomu 33-40 klatek. Mimo zauważalnego spadku płynności gra nie cięła się i mogłem dość swobodnie przemieszczać kamerę po wirtualnym mieście. W kolejnym kroku postawiłem na gry, które powinny mocniej obciążyć kartę graficzną i przy wysokich ustawieniach jakości grafiki zauważalnie wpłynąć na komfort rozgrywki: naszpikowany efektami cząsteczkowymi Frostpunk oraz czerwcową świeżynkę, Desperados 3. Po odpaleniu gry od 11 bit studio licznik klatek na chwilę zatrzymał się na 60, aby za moment zacząć fluktuować wokół 50 klatek, regularnie spadając poniżej tego poziomu i od czasu do czasu zbliżając się do klatek 40. W tej grze obciążenie karty graficznej oscylowało wokół 100%, Frostpunk w pełni wykorzystał potencjał Dream Machine. Za to turowe Desperados 3 nie było dla laptopa żadnym wyzwaniem. Mimo wysokiego obciążenia karty graficznej licznik klatek nawet nie drgnął i na stałe zatrzymał się na sześćdziesięciu.
Zdjęcie: naEKRANIE
+17 więcej
Na koniec sprawdziłem, jak komputer radzi sobie z bardziej dynamicznymi produkcjami, już spoza gatunku strategii. Okazało się, że Doom Eternal bez przerwy śmigał przy 60 klatkach, a poczciwy Wiedźmin 3: Dziki Gon przy mocnym obciążeniu karty był w stanie wyciągnąć ok. 50 klatek na sekundę. Nieźle.

Dream Machines G1650Ti-15PL56 – podsumowanie

Przy cenie 4699 zł ten model Dream Machines wydaje się łakomym kąskiem dla osób zainteresowanych graniem w 1080p. Być może nie jest najbardziej efektowny wizualnie, jednak ma do zaoferowania układ chłodzenia o dobrej sprawności i zadowalającej kulturze pracy. Dla nowszych i bardziej wymagających tytułów wydajność karty graficznej może okazać się zbyt mała, aby utrzymać stałe 60 klatek na sekundę przy najwyższych ustawieniach jakości grafiki. Ale wystarczy nieznacznie skorygować ustawienia, aby w pełni wykorzystać potencjał 60 hercowej matrycy. Szkoda tylko, że sam panel nie jest najwyższych lotów. Wyciekające światło może irytować, a kolory choć naturalne, nie są zbyt mocno wysycone. Kąty widzenia też nie są perfekcyjne - patrząc na ekran z boku lub od góry gołym okiem dostrzeżemy zanikanie barw. Gdybym miał wskazać najsłabszą stronę tego komputera, postawiłbym na baterię. Ta potrafi rozładować się po godzinie-półtorej intensywnej zabawy, zaś jej naładowanie przy jednoczesnym korzystaniu z Dream Machine może zająć kilka godzin. Trzeba pamiętać również o tym, że w podstawowej wersji komputer sprzedawany jest bez systemu operacyjnego. Za Windowsa 10 zapłacimy ekstra i lepiej kupić go na własną rękę, poza stroną producenta, gdyż zespół Dream Machine zainstaluje system za minimum 620 zł (za nośnik dopłacimy kolejne 50 zł). Kupując go u innego legalnego dystrybutora zaoszczędzimy co najmniej 100 zł.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj