O tym już za chwilę w Strefie 11
Zjawiska niewyjaśnione to temat, który od zawsze przyciągał widzów przed telewizory. Kultowe seanse Kaszpirowskiego, horoskopy Davida Harkleya, „Ręce, które leczą” Zbigniewa Nowaka czy programy Przemka Kossakowskiego są tego najlepszym potwierdzeniem. Status kultowego zyskało jednak „Nie do wiary”, które niezwykłe historie serwowało widzom w sposób inny niż podobne produkcje.
Ciemnoniebieskie studio przypominające tajemnicze laboratorium. W nim ludzie siedzący przy komputerach bądź dyżurujący przy telefonach. W centrum zamieszania pojawia się elegancki mężczyzna w garniturze. Ma jasne włosy, okulary i muszkę. Nazywa się Maciej Trojanowski i wprowadza widzów do świata tajemnic. Jego wygląd i sposób bycia lokują go na mapie popkultury gdzieś pomiędzy Jamesem Bondem a Foxem Mulderem. Nie jest jednak tajnym agentem, lecz magistrem inżynierem chemii po Politechnice Warszawskiej, który - zanim został prezenterem telewizyjnym - był przedstawicielem koncernów chemiczno-farmaceutycznych, a nawet dyrektorem dystrybucji w polskiej placówce największego eksportera win kalifornijskich. Co taki człowiek ma zatem wspólnego z kosmitami, duchami i jasnowidzami? Okazuje się, że paradoksalnie posiadacz umysłu ścisłego, któremu bliżej do PR-owca niż do detektywa od teorii spiskowych, może być idealnym przewodnikiem po świecie niematerialnym właśnie dzięki swojemu sceptycyzmowi.
Ta postawa najmocniej przejawiała się we wstępach do odcinków, gdzie pan Maciej filozoficzno-naukowym tonem nawiązywał do historii, którym miała być poświęcona dana relacja. Robił to w sposób niebezpośredni, co jeszcze bardziej intrygowało widza.
Elokwentny prowadzący, którego gest zdejmowania i zakładania okularów stał się równie kultowy, co prowadzony przezeń program, to jednak za mało, by przyciągnąć widownię przed ekrany telewizorów. Charakterystyczna scenografia również. Dodajmy więc motyw muzyczny stworzony przez Szymona Wysockiego. Już pierwsze jego takty sprawiały, że człowiek miał ciarki na plecach, podobnie zresztą jak słuchanie całej oprawy muzycznej Strefy 11. Czołówka stanowiąca sekwencję obrazów odnoszących do tematyki programu, niepodrabiane „O tym już za chwilę w Strefie 11” lektora Jerzego Jankowskiego, wieńczące zajawkę każdego odcinka oraz informacja pana Macieja o czekaniu na telefony i zapewnianiu anonimowości dzwoniącym osobom – twórcy Nie do wiary byli mistrzami budowania napięcia u telewidzów. Nikt nie potrafił tak dodać intelektualnego splendoru opowieściom, które u poniektórych budziły śmieszność. Nikt tak zręcznie nie łączył tematyki historyczno-paranormalno-naukowej, prezentując w jednym odcinku próbę rozwikłania tajemnicy śmierci Kennedy’ego, w innym historię nawiedzonego domu, a w kolejnym operację na ludzkim mózgu.
Od niskich budżetów po dalekie podróże
Pomysłodawcą projektu był znany dziennikarz, twórca audycji Nautilus Radia Zet, Robert Bernatowicz. To on pisał scenariusze do pierwszych odcinków. Sam program debiutował na antenie TV Wisła w 1996 roku. Kiedy doszło do fuzji Wisły z nowo powstałym wówczas TVN-em w 1997 roku, produkcja przeniosła się właśnie tam, do krakowskiego oddziału (TVN Południe, przyp. aut.) mieszczącego się przy ul. płk. Dąbka 2. Jak głosi legenda, kandydatem na prezentera Nie do wiary w TVN miał być ponoć sam Hubert Urbański. W porę jednak udało się znaleźć Macieja Trojanowskiego, który pierwszy odcinek poprowadził w październiku 1997 roku. W trakcie 10 lat istnienia programu kilkakrotnie zmieniały się dni i godziny emisji. Ostatecznie znalazł swoje miejsce w niedzielnym paśmie wieczornym (najczęściej emitowano go ok. 22:30, a później nawet o 23:35).
Najpopularniejszym odcinkiem z tamtego okresu był ten poświęcony Medjugorie. Kiedy okazało się, że oglądalność kolejnych zaczęła spadać, poproszono o jego kontynuacje. Wyniki były dla wszystkich totalnym zaskoczeniem.
Z czasem jednak szefostwo jednej z największych stacji komercyjnych w Polsce musiało dostrzec w Strefie 11 większy potencjał, wszak w latach dwutysięcznych można było zobaczyć odcinki z USA, Hiszpanii, Portugalii, Meksyku, Brazylii, Indii, a nawet Australii. Rosło też grono ekspertów oraz gości, wśród których obok znanego już dobrze fanom Nie do wiary przyszłego twórcy NTV, Janusza Zagórskiego, znaleźli się m.in. szwajcarski pisarz, popularyzator paleoastronautyki, Erich von Däniken, historyk, ufolog i publicysta, Michael Hesemann, a nawet generał Mirosław Hermaszewski oraz autor bestsellera „Życie po życiu”, Raymond Moody. Program stał się jedną z najmocniejszych pozycji ramówki TVN, częścią tzw. niedzielnej wielkiej czwórki wraz z innymi magazynami sensacyjnymi, czyli Pod Napięciem, Superwizjerem oraz Noktowizjerem.
Tajemnicza reporterka
Ci, którzy pamiętają Nie do wiary, z pewnością kojarzą współprowadzącą program oraz reporterkę, Katarzynę Ornatkiewicz. Dziennikarski profesjonalizm, egzotyczna uroda i ciepły głos sprawiły, że idealnie uzupełniała się z Maciejem Trojanowskim. Kiedy absolwentce Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie zaproponowano współpracę przy tworzeniu programu, była bardzo zadowolona, gdyż już wcześniej interesowała się zjawiskami paranormalnymi.
Oprócz przeprowadzania wywiadów ze wszystkimi osobami, które kontaktowały się ze Strefą 11, była również inicjatorką pomysłów na niektóre odcinki, jak np. tego poświęconego rzadkiemu zespołowi chorób porfirii.
Innym razem na potrzeby programu Katarzyna Ornatkiewicz poddała się hipnozie. Pomimo iż podczas seansu hipnotycznego zachowywała świadomość, doświadczyła wizji, które ciężko było jednoznacznie zinterpretować.
Najciekawszym jednak przypadkiem, z którym zetknęła się ówczesna reporterka Strefy 11, był ten związany z telepatią.
Pani Katarzyna przerwała pracę w Nie do wiary na przełomie 2000/2001 roku z powodu zaangażowania w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego do spektaklu Czarownice z Salem w reżyserii Barbary Sass-Zdort oraz innych projektów teatralnych. Jako zawodowa aktorka zdecydowała się oddać cały swój czas teatrowi. Poprzednie zawodowe wcielenie wspomina jednak bardzo dobrze, choć przyznaje, że zdarzały się przypadki, kiedy próbowano oszukać dokumentalistów Strefy 11.
Nie był to jedyny przypadek, kiedy dokumentaliści Nie do wiary zdemaskowali oszustwo. Warto tu wspomnieć o chłopcu, w którego otoczeniu pojawiała się woda. Okazało się, że jej źródłem był zabawkowy pistolet. Podobnie było w przypadku operacji filipińskich, gdzie po przeprowadzanych badaniach wykazano, że uzdrowiciele do swoich zabiegów używali zwierzęcej krwi.
Polski Indiana Jones i jego ekipa
Przyszedł moment, w którym Maciej Trojanowski porzucił garnitur i muszkę na rzecz luźniejszych ubrań, by tropić tajemnice świata w jego najbardziej niezwykłych rejonach. Niczym współczesny Indiana Jones wspinał się na górę Pedra Da Gavea w Brazylii, gdzie ponoć rozgrywają się zjawiska rodem z Trójkąta Bermudzkiego. W Australii tropił tamtejszą wersję „Wielkiej Stopy” zwaną Yowie, a także uczestniczył w nabożeństwie na przedmieściach Perth, podczas którego miała ukazać się Matka Boska, a w powietrzu unosił się zapach różanego olejku. Podróż do Indii, którą określił najbardziej fascynującą podróżą swojego życia, przyniosła widzom wiele materiałów, prezentujących niezwykłe religijne rytuały. Biorąc pod uwagę ich treść merytoryczną i sposób prezentacji, mogłyby być pokazywane jako osobny cykl np. na Travel Channel. Dodajmy do tego jeszcze opowieść o szpitalu psychiatrycznym w meksykańskim miasteczku Chihuahua, gdzie w 1987 roku doszło do krwawej masakry. Skutkiem tej tragedii miały być niewytłumaczalne zdarzenia, występujące zarówno w zgliszczach obiektu, jak i w muzeum Quinta Gameros, gdzie wcześniej mieścił się szpital. Wahania temperatur, zmiany pola elektromagnetycznego, rejestracja głosów pochodzących nie z innego świata – tego świadkiem był pan Trojanowski, a za jego pośrednictwem widzowie. Człowiek miał wrażenie, że zostaje zabrany na plan najlepszego serialu sensacyjno-dokumentalnego, mając jednocześnie gdzieś z tyłu głowy, że to, czego doświadczają reporterzy Strefy 11, do końca prawdą być nie musi. Nikomu to jednak nie przeszkadzało.
Z każdym kolejnym sezonem rósł poziom tej produkcji, a to dzięki prezenterowi, a przede wszystkim ekipie, na którą składali się m.in. Marcin Głowacki, Jakub Karyś, Jarosław Banaszek, Grzegorz Madej, Maciej Znajdek-Znaniewski, Maria Miętus i Eliza Kowalewska (pierwsza lektorka programu, w kolejnych latach zastąpiona przez Elżbietę Mazur). Kilku z nich pracowało później przy produkcji takich programów bądź seriali jak 19 Plus, 1800 gramów, Mój biegun, M jak Miłość, Na Wspólnej czy BrzydUla. Nie do wiary było więc dobrą szkołą robienia telewizji.
Fenomen
Twórcom Nie do wiary często zarzucono, że sprawy tam przedstawiane rzadko wyjaśniali do końca. A może właśnie na tym polegał fenomen tego programu? Może dzięki tym niedomówieniom czekaliśmy z niecierpliwością przez cały tydzień na kolejny odcinek? Strefy 11 wszak nie oglądało się wyłącznie dla tematów, lecz dla formy – i piszę to jako fan produkcji. Gdybyśmy chcieli pogłębić wiedzę na temat poruszanych tam zagadnień, włączylibyśmy sobie Discovery. Komercyjna telewizja skierowana do masowego odbiorcy rządzi się swoimi prawami, dlatego też dziś funkcję Nie do wiary spełniają paradokumenty oraz seriale. Czy zatem nie jest ironią losu, że trzeci sezon Stranger Things reklamował sam Maciej Trojanowski w konwencji dawnego programu jako Strefę Eleven? Jeśli dodatkowo wspomnę o istniejącej krótko Strefie Tajemnic, którą „prezenter w muszce” realizował dla Polsatu oraz średnio-udanej reaktywacji Strefy 11 w telewizji TTV (choć trzecia seria zrobiła na mnie dobre wrażenie, a i w drugiej kilka perełek się znalazło), to odpowiedź nasunie się sama – pewne rzeczy mają po prostu swój czas.
P.S. Może warto pomyśleć nad stworzeniem boxu płyt DVD, zawierających archiwalne odcinki programu? Biorąc pod uwagę listę starych fanów produkcji, myślę, że byłby to dobry pomysł.