W czasie panelu filmu Mortal Engines na New York Comic Con Andy Serkis zaskoczył zgromadzonych w Medison Square Garden, prezentując nam aż 25-minutowy fragment widowiska. Pierwsze doniesienia mówiły o 8 minutach, do czego Serkis nawiązał, po czym zabawił się w mały show, udając, że biega za kulisy by negocjować z Peter Jackson i "wyrywać" od niego zgody na więcej i więcej materiałów. Finałowo stanęło na blisko pół godzinie. Co wydaje się dobrym wyborem, bo też trudno powiedzieć, bym po obejrzeniu tego obszernego fragmentu wiedział więcej o fabule, niż mogłem wywnioskować ze zwiastunów. Zaczynamy więc od narratora, który tłumaczy nam, że w czasie tak zwanej 60-minutowej wojny ludzkość sama się wyniszczyła, w efekcie czego cywilizacja nie tyle upadła, co zmieniła się w coś... dziwnego. Oto jakieś 3000 lat od teraz trwa era wielki drapieżnych miast. Co to znaczy? Tego dowiadujemy się zaraz po prologu, w scenie pościgu, w którym olbrzymi, ruchomy Londyn poluje na małe miasteczko. Poprzez "poluje" mam na myśli, że goni, łapie na haki i wciąga w swe trzewia, gdzie ludzie są przesiedlani, ich rzeczy przebrane w poszukiwaniu czegokolwiek o jakiejkolwiek wartości, a następnie całe miasteczko jest miażdżone i cięte, by ostatecznie stać się paliwem dla ogromnego silnika, który utrzymuje Londyn w ruchu.
Mortal Engines - szkic koncepcyjny / materiały prasowe
Jeżeli chodzi o fabułę, poznajemy część głównych bohaterów. Mamy zamaskowaną Hester (Hera Hilmar), która pała żądzą zemsty do Thaddeusa Valentine (Hugo Weaving), mordercy jej matki. W starcie między nimi wplątuje się młody pracownik Londyńskiego Muzeum, Tom Natsworthy (Robert Sheehan), czyli nasz nieco ślamazarny, ale uroczy i odważny bohater. Ciekawym łącznikiem między tymi dwoma jest natomiast córka Thaddeusa, Katherine Valentine (Leila George), ewidentnie mająca słabość do Toma i jeszcze bardziej ewidentnie nie znająca tak naprawdę swojego ojca. W planie ogólnym nie widziałem więc wiele poza to, czego można się spodziewać po fantastycznym kinowym widowisku. Jakoś okazała się jednak tkwić w szczegółach. Z jednej strony bowiem Christian Rivers wyraźnie bawił się faktem, że akcja osadzona jest tu w dalekiej przyszłości, co daje pole do popisu jeżeli chodzi o humor na naszą współczesność. Z drugiej zaś imponująco zamazana została granica między efektami komputerowymi a praktycznymi, tak że często trudno powiedzieć, co było kręcone na planie i w scenografii, a co Weta Digital upichciła w swoich komputerach. I to drugie cieszy przede wszystkim, ponieważ po King Kong i The Hobbit: An Unexpected Journey miałem obawy, że Jackson i spółka (Rivers jest reżyserem, ale nawet na panelu wyraźnie było widać, kto jest szefem projektu) znów zachłysną się CGI i dadzą nam dużo sztucznie wyglądających obrazków. Tymczasem tu udało im się przekonać mnie do filmu, którym szczególnie zainteresowany nie byłem. Czy mam uwagi? Owszem - choćby Tom wygląda jakby zajął 23. miejsce w konkursie na cosplay Stardust, nie jestem również fanem niezwykle ekscytujących pościgów, w czasie których wokół bohatera wali się cały świat, a on balansuje między przepaścią a rzeką ognia. Ogólne wrażenie było natomiast zaskakująco pozytywne, i aż chcę się wybrać do kina, by przede wszystkim dowiedzieć się więcej o świecie Zabójczych maszyn, który jest niesamowicie pokręcony i oryginalny. Oczywiście, opcją jest, że mógłbym po prostu przeczytać książki Philipa Reeve'a.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj