Najnowsza recenzja redakcji
Filmowe Reisidenty się przejadły, są miałkie, mdłe i z każdą koleją częścią coraz dalej im do oryginału Capcomu. Na szczęście obok tych z Millą Jovovich, za kamerą których stoi mąż aktorki, Paul W.S. Anderson, są jeszcze inne, mniej znane i popularne, ale zdecydowanie warte obejrzenia. To produkcje tworzone w całości animacją komputerową, które pokazują, jak filmowa serii powinna była się rozwijać. Kolejnym dowodem poparcia dla tej tezy jest Resident Evil: Vendetta. Vendetta, jak poprzednie odsłony Resident Evil: Degeneration i Resident Evil: Damnation nie ma nic wspólnego z filmowymi poprzednikami, co jest niewątpliwą zaletą, a zaliczają się do kanonu.
Resident Evil: Vendetta ogląda się jak dobry thriller z akcjami w stylu Johna Wicka. Sama produkcja, za sterami której stoi szerzej nieznany Takanori Tsujimoto, zaskakuje w wielu miejscach i puszcza oko do fanów choćby samą sekwencją otwierającą, która trąca w nostalgiczne klimaty z pierwszego Resident Evil Zero HD z 1996 rok. Widzowie, w szczególności miłośnicy serii, natychmiast zauważą nawiązania do kultowej już gry, która dała początek temu wszystkiemu. Film co prawda podąża własną ścieżką, ale wplecenie weń kilku ciekawych sekwencji z pewnością stanowi zaletę. Tu też poznajemy największe zło tego filmu, a wkrótce potem dowiadujemy się znaczenia tytułu.
Film w ciekawy sposób pokazuje dalsze losy postaci, które niekoniecznie grają pierwsze skrzypce w ostatnich grach z serii. Co się działo z Rebeccą Chambers po wydarzeniach przedstawionych w grach? Jaki los spotkał Leona i dlaczego zdecydował się sięgać coraz głębiej do kieliszka i wreszcie jaka jest rola Chrisa Redfielda? Animacja przynosi odpowiedzi na te pytania, gdyż powyższe trio musi zapomnieć o swych słabościach i zjednoczyć swoje mocne strony w walce z Glennem Ariasem, kimś znacznie gorszym, niż Albert Wesker kiedykolwiek był. Wesker chciał tylko władzy, Arias pragnie zemsty.
Vendetta umiejętnie łączy akcję i klimatyczne sceny z dreszczowca, co może podobać się każdemu widzowi. Produkcja jest wyważona pod tym względem z lekkim jednak przechyłem w kierunku akcji. Ta zresztą jest pierwszorzędna, a to dzięki wykorzystaniu przy kręceniu tych scen, technologii motion capture. Standardowe kino akcji przy tym blednie.
Fabularnie Resident Evil: Vendetta jest przewidywalny od początku do końca. Seria stoi w martwym punkcie już od 21 lat, kiedy to marka istnieje na rynku i scenariusz wałkowany jest przy każdym kolejnym produkcie z cyklu. Motyw przewodni to powstrzymanie wirusa i tym samym powstrzymanie tego złego. Oklepane, ale przy tak dobrym wykonaniu, jak w tym filmie, nawet potrafi się podobać.
Technicznie animacja wygląda pierwszorzędnie. Technologia poszła na przód, to i efekty tego widoczne są na ekranie. Trzeba przyznać, że ekipa odpowiedzialna na animację się bardzo postarała, aby wszystko wyglądało bardzo realistycznie. Film nie jest jednak pozbawiony wad, ku mojemu zaskoczeniu, w kilku scenach zetknąłem się z popsutym lipsynchrem. Drobne niedopatrzenie, które niezbyt wpływa na ostateczny odbiór całości.
Resident Evil: Vendetta daleko do perfekcyjnego filmu, ale aktualnie seria nie ma lepszego na rynku. Żadne produkcje aktorskie z cyklu nie są w stanie konkurować z Vendettą nie tylko na płaszczyźnie opowiedzenia historii ale i wykonania. Vendetta pokazuje kierunek, w którym powinny podążać aktorskie filmy z serii. Może przy zapodawanym reboocie, ktoś się w końcu nad tym pochyli. Na tym filmie doskonale będą bawiły się osoby, które znają serię od podszewki, jak i te, które dopiero się z nią zaznajamiają.