Najnowsza recenzja redakcji
"Nigdy nie wiesz, co czeka za zakrętem" - takie słowa wypowiada główny bohater, Garcia Hotspur, otwierając wrota do krainy demonów. Świetnie pasują one również do charakteru Shadows of the Damned, które doczekało się odświeżonego wydania z podtytułem Hella Remastered. Jeśli nie mieliście do czynienia z oryginałem, to szykujcie się na szaloną jazdę bez trzymanki.
Historia Shadows of the Damned: Hella Remastered brzmi znajomo - i to nie tylko dla osób, które grały w pierwowzór z 2011 roku. Wszystko sprowadza się tu do zemsty motywowanej miłością, a więc motywu obecnego w popkulturze od lat. Dziewczyna Hotspura, Paula, zostaje bowiem porwana przez demonicznego władcę Fleminga. Protagonista postanawia wyruszyć tropem złoczyńcy do zaświatów, a w tej podróży towarzyszy mu Johnson, demon, który przy okazji jest też pochodnią, bronią, a nawet... motocyklem głównego bohatera.
Gra jest cudownie niedzisiejsza. Pod każdym względem. Po grafice, mimo odświeżenia, da się odczuć, że korzenie tej produkcji sięgają wiele lat wstecz. Rozgrywka również wyraźnie trąci myszką. Mamy tutaj kamerę za ramieniem bohatera, specyficzne "tank controls" oraz celownik zawieszony w taki sposób, że trzeba się do tego przyzwyczaić. Wszystko to sprawia, że pierwsza godzina może być sporym wyzwaniem. Trochę czasu zajmie, zanim zaczniemy skutecznie eliminować wrogów, korzystając z dostępnych broni, które możemy ulepszać przy pomocy porozsiewanych po świecie gry czerwonych kryształów. Sama walka, jak już uporamy się ze sterowaniem, jest jednak dość prosta. Zwykli wrogowie giną od kilku celnie wymierzonych strzałów, a starcia z bossami sprowadzają się do unikania ich ataków przy jednoczesnym ostrzeliwaniu wyraźnie zaznaczonych słabych punktów.
To jednak nie tak, że mamy do czynienia wyłącznie ze strzelanką z delikatnym, horrorowym zabarwieniem. Co jakiś czas dostajemy segmenty, które oferują nieco inne podejście do zabawy. Najczęściej są to dość proste zagadki środowiskowe związane z mechaniką ciemności, która powoli zjada pasek zdrowia głównego bohatera. Remedium na takie przypadłości jest znalezienie źródła ciemności lub strzelanie w zawieszone w pewnych miejscach głowy baranów, które rozświetlają okolicę. Nie jest to nic skomplikowanego i z czasem miałem wrażenie, że jest tego nieco zbyt dużo, z drugiej jednak strony mam wrażenie, że postawienie na samo strzelanie byłoby jeszcze gorsze i w ciągu około 8-10 godzin potrzebnych na dotarcie do końca, zdążyłbym się znudzić i to kilka razy.
Tym, co najbardziej świadczy o wieku tej gry, jest jednak nie przestarzała oprawa czy sterowanie, a coś zupełnie innego: jej nieustanne jechanie po bandzie i ocieranie się o granicę dobrego smaku. Sporo tutaj wulgaryzmów, nagości i humoru dość niskich lotów, w którym przeważają przede wszystkim żarty orbitujące wokół penisów (dość powiedzieć, że nazwa jednej broni to BONER). Można takie rzeczy lubić, można za nimi nie przepadać, ale w przypadku Shadows of the Damned wszystko to doskonale pasuje do przyjętej przez twórców (zapewne głównie Goichiego Sudę) konwencji. Ta gra jest po prostu dziełem bardzo spójnym. Wytatuowany, sypiący one-linerami maczo-protagonista, kipiąca testosteronem rozgrywka i hordy demonów zmieniane w krwawe plany tworzą wybuchową mieszankę, która nawet po latach jest w stanie zapewnić sporo radości!
Shadows of the Damned: Hella Remastered to udany remaster, choć trzeba mieć na uwadze, że nie zdecydowano się w nim na żadne daleko idące zmiany, a nowa zawartość sprowadza się do czterech kostiumów oraz trybu Nowej Gry Plus. Gameplay jest nieco archaiczny, przez co wielu graczy może się od niego odbić. Warto jednak próbować się przemóc i dać temu tytułowi szansę, bo spora dawka absurdów i nieprzyzwoitego humoru sprawiają, że jest to doświadczenie zapadające w pamięć na dłuższy czas.