Platforma:
PS5, PC, Xbox Series X
Najnowsza recenzja redakcji
W Wild Hearts trafiamy do krainy o nazwie Azuma. Jej mieszkańcy jeszcze do niedawna koegzystowali bez większych problemów z potężnymi bestiami zwanymi kemono. Niestety pewnego dnia potwory zaczęły stanowić dla nich zagrożenie. Tutaj na szczęście pojawia się postać kontrolowana przez graczy – wyjątkowo wprawny łowca (przynajmniej zgodnie z tym, co przedstawia fabuła), który może korzystać z technologii o nazwie karakuri. Dzięki temu jest w stanie błyskawicznie wytwarzać bronie, narzędzia, a nawet budynki.
Historia nie odbiega od tego, do czego przyzwyczaiły nas tzw. gry łowieckie. Stanowi raczej tło dla przedstawionych wydarzeń, a nie główny motor napędowy czy coś, co utrzymywałoby graczy przy ekranie. Choć są wyjątki! Spotkamy bowiem kilka zapadających w pamięć postaci, a niektóre scenki przerywnikowe robią wrażenie. Obserwując wielkie bestie i stając z nimi oko w oko, można rzeczywiście poczuć się jak prawdziwy bohater. Przynajmniej do czasu rozpoczęcia właściwej rozgrywki, bo tam, zwłaszcza na początkowych etapach, nasza pewność siebie może zostać szybko utemperowana. Szczególnie jeśli nie mieliście do czynienia z tego typu produkcjami.
Na pierwszy rzut oka zabawa jest wręcz bliźniaczo podobna do tej z cyklu Monster Hunter. Tropimy bestię, a następnie stawiamy jej czoła samotnie lub u boku innych graczy. Po wszystkim zbieramy z niej materiały, by następnie użyć ich do ulepszenia ekwipunku i tym samym podejmowania się coraz trudniejszych zleceń. Sam system walki również wygląda znajomo. Jak najszybsze naciskanie losowych przycisków kompletnie się tu nie sprawdza. Należy uważnie przyglądać się ruchom kemono, unikać ich i czekać na odpowiedni moment do kontrataku. W innym przypadku (szczególnie gdy korzysta się z ciężkiej i powolnej broni) możemy chybić, co z kolei otworzy nas na cios i może zakończyć się dla naszego bohatera zgonem.
Powiew świeżości do znanej i lubianej formuły wprowadza przede wszystkim wspomniane już karakuri. To pradawna technologia umożliwiająca bohaterowi przyzywanie przeróżnych obiektów: namiotów będących punktami szybkiej podróży, pochodni pozwalających na podpalanie broni czy też gigantycznego, automatycznego młota. Zastosowań karakuri jest mnóstwo. Niektóre wykorzystamy podczas eksploracji, inne posłużą nam wyłącznie podczas pojedynków. I chociaż poza pewnymi określonymi sytuacjami korzystanie z nich nie jest obowiązkowe, to stanowią one ogromną pomoc i warto się do nich przyzwyczaić. Nawet to pozornie najprostsze, a więc skutkujące pojawieniem się drewnianej skrzyni, daje sporą przewagę w walce. Gdy wykonamy atak z wyskoku z takiego podwyższenia, zadamy większe obrażenia naszym wrogom.
Ciekawy jest również dostępny arsenał "konwencjonalnych" broni. Wśród nich znalazły się zarówno klasyki znane z Monster Huntera – takie jak katana, nodachi (odpowiednik "greatsworda" z cyklu Capcomu) oraz łuk – jak i kilka innych interesujących opcji. Jeśli lubicie defensywne zagrania, zainteresuje Was wagasa, bojowy parasol, który umożliwia parowanie ciosów. Miłośnicy złożonych, finezyjnych rozwiązań powinni zwrócić wzrok w stronę kija karakuri, który po naciśnięciu jednego przycisku potrafi zmienić się we włócznię, dwa sztylety lub wielki shuriken. Ja zaś najczęściej korzystałem z dwóch niewielkich ostrzy, które nie tylko pozwalają zadawać szybkie ciosy, ale też (niczym w Attack on Titan) umożliwiają podpięcie się do kemono linką, a następnie szybowanie wokół potwora i podciąganie się do niego w celu zaatakowania. To efektowne, satysfakcjonujące i stosunkowo bezpieczne.
Oczywiście zarówno bronie, jak i pancerze możemy wytwarzać przy pomocy pozyskanych surowców. Warto robić to regularnie i pamiętać o mocnych i słabych stronach naszych przeciwników. Jedni atakują nas ogniem, ale sami podatni są na wodę, inni wręcz przeciwnie. Informacje te możemy wykorzystać na naszą korzyść i stworzyć taki zestaw wyposażenia, który najlepiej sprawdzi się w potyczce z danym wrogiem.
Same kemono robią świetne wrażenie. Potworów jest może i mniej niż u konkurencji, ale są one bardzo różne (nie licząc kilku alternatywnych wariantów). Twórcy naprawdę postarali się przy ich projektowaniu – możemy dostrzec inspiracje rzeczywistymi zwierzętami i japońskim folklorem. Pojedynki są wymagające. Zdecydowana większość kemono atakuje szybko, bez przerwy i nie daje graczom zbyt wielu momentów na wytchnienie czy nawet podratowanie zdrowia. Dodatkowo potrafią one również wpadać w szał (zwiększając tym samym możliwości bojowe), a nawet... kontrolować żywioły. Pojawiające się nagle płomienie czy eksplozje mogą mocno pokrzyżować szyki nawet najsprawniejszym łowcom.
Ten dość wysoki poziom trudności sprawia jednak, że warto jest eksperymentować z różnymi podejściami – korzystać z różnych broni i poszukiwać kreatywnych sposobów na użycie karakuri. Do tego podczas łowów możemy skorzystać ze wsparcia towarzyszy sterowanych przez sztuczną inteligencję (w postaci niewielkich, kulistych robotów) lub innych graczy. Tryb sieciowy jest niezwykle intuicyjny i dobrze zaimplementowany. Przy specjalnych bramkach możemy zaoferować naszą pomoc innym. Sami też możemy poprosić o wsparcie z poziomu mapy i tuż po rozpoczęciu walki z kemono.
W tej beczce miodu niestety znalazła się jednak i przysłowiowa łyżka dziegciu. Potworów mogłoby być więcej, podobnie jak i różnic względem cyklu Monster Hunter. Sama grafika też nie zachwyca: gra nie jest brzydka, ale też nie daje zbyt wielu okazji do zachwytu. Największym problemem jest jednak praca kamery, która często staje się wrogiem groźniejszym od największych kemono. Zdarza się, że kompletnie wariuje i to niezależnie od tego czy zdecydujemy się namierzyć przeciwnika, czy też tego nie zrobimy. Jeszcze gorzej jest, gdy spróbujemy wskoczyć na bestię, a ta usiłuje nas zrzucić. Towarzyszące temu popisy kamery potrafią wystawić na próbę nawet najwytrzymalsze żołądki...
Wild Hearts to dla mnie jedno z największych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Spodziewałem się, że w najlepszym wypadku będzie to po prostu przeciętny klon Monster Huntera, o którym zapomnę kilka godzin po ograniu. Zamiast tego dostałem grywalny tytuł, który jest w równym stopniu wymagający i satysfakcjonujący. To bardzo udany debiut nowej marki i zarazem solidny konkurent dla serii Capcomu.
Plusy:
+ satysfakcjonujący gameplay;
+ karakuri wprowadza spory powiew świeżości;
+ design kemono;
+ zróżnicowane bronie.
Minusy:
- unikalnych potworów mogłoby być więcej;
- brak rewolucji w gatunku;
- praca kamery.