Zgodnie z obietnicą daną umierającemu kaznodziei Braggshawowi, Red Dust tropi okrutnego bandytę Russa Dobbsa. Trop za Dobbsem jest czerwony, krwawoczerwony i poznaczony licznymi ciałami zabitych. Dust musi koniecznie położyć kres tej jatce i przeszkodzić Dobbsowi w dalszej masakrze.
Premiera (Świat)
10 listopada 1975Premiera (Polska)
22 listopada 2016Polskie tłumaczenie
Wojciech BirekLiczba stron
48Autor:
Michel Régnier (Greg)Kraj produkcji:
PolskaGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Egmont
Najnowsza recenzja redakcji
Dla tych, którzy jeszcze nie kojarzą serii Comanche, wpierw krótkie wprowadzenie. jest to seria komiksów utrzymanych w westernowych klimatach, która zaczęła się ukazywać w latach 70. ubiegłego wieku. Jej autorami są uznawani obecnie za klasyków europejskiego komiksu scenarzysta Greg i rysownik Hermann. Fabuła dotychczasowych albumów koncentrowała się wokół wydarzeń na ranczu Trzy Szóstki i przygód barwnej zbierany stanowiącej jego personel.
Fabuła czwartego albumu jest bezpośrednim przedłużeniem ostatniej planszy z Comanche. Les loups du Wyoming. Kowboj Red Dust wyrusza w pościg za ostatnim z bandy Dobbsów, bezwzględnym i przebiegłym bandytą, którego szlak oznaczony jest śladami krwi i tragediami. Ścieżki tych antagonistów przetną się w Comanche. Le ciel est rouge sur Laramie wielokrotnie, by doprowadzić do ostatecznego finału w tytułowym miasteczku.
Album przynosi przede wszystkim większe urozmaicenie scenerii: to już nie tylko ranczo Trzy Szóstki i okolice, ale także bardziej odległe zakątki Dzikiego Zachodu. Pozwala to na pokazanie nowych elementów, takich jak mormońska osada, miasteczka pełne saloonów czy górskie krajobrazy idealnie nadające się do zasadzki na dyliżans. To także szansa na wprowadzenie nowych postaci, choć w dużej mierze jednak mniej wyrazistych od już znanych bohaterów. Nie oznacza to jednakże, że w Czerwonym niebie nad Laramie nie pojawią się persony znane z wcześniejszych komiksów Hermana i Grega – czasem ma się wrażenie, że Dziki Zachód jest na tyle mały, że co chwilę można wpaść na starych znajomych.
Omawiany album wydaje się jednak nieco słabszy od swojego poprzednika, do tej pory najlepszej historii w serii. Nie jest to nawet wina linearnej fabuły (nie jest to nic nadzwyczajnego przy komiksach mających stanowić w miarę zamkniętą fabularnie całość), która od początku zmierza do ostatecznej konfrontacji. Raczej chodzi o to, że budowane przez cały komiks napięcie i rosnące ze strony na stronę oczekiwanie nie jest na ostatnich kadrach w pełni zaspokojone. Nie można finałowym scenom odmówić pewnego zaskoczenia i gorzkiego wydźwięku, ale jednocześnie ma się wrażenie, że duża część przysłowiowej pary poszła w gwizdek. Jednakże, by to w pełni ocenić, będzie trzeba przeczytać kolejny album pt. Mroczna pustynia.
Pomimo powyższych wad, czy też niespełnionych oczekiwań, Comanche pozostaje serią, którą powinien poznać każdy fan westernów i europejskiego komiksu. Świetnie narysowany, oddający ducha Dzikiego Zachodu i umiejętnie grający konwencją, daje dużo przyjemności z lektury.