Wielki naród zasługuje na wielkie kino o rzeczach ważnych. I takie kino otrzyma. Państwowe dotacje i crowdfundingowe zbiórki pompują strumienie złotówek. W luksusowych limuzynach i w błocie po kolana roją się na planie statyści, kaskaderzy, producenci oraz najlepsi dostępni fachowcy (również ci sprowadzeni z zagranicy), a wszystkie sznurki spoczywają w rękach jednego człowieka. W swoim najnowszym komiksie Jacek Świdziński odsłania kulisy pracy nad superprodukcją o historycznych wydarzeniach, ciągle mających wpływ na kształt współczesnej Polski. Pokazuje do jakich wyrzeczeń i poświęceń jest zdolna ekipa filmowa, by powstało dzieło, które przemówi do serc widzów na całym świecie i "zrobi z nas bohaterów, którymi jesteśmy".
Premiera (Świat)
14 listopada 2017Premiera (Polska)
14 listopada 2017Liczba stron
320Autor:
Jacek ŚwidzińskiKraj produkcji:
PolskaGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Kultura Gniewu
Najnowsza recenzja redakcji
Zacznijmy zatem od tytułu, bo mocno i symbolicznie łączy się on z tym, na co porwał się autor - czyli dla jednych będzie oczywiste, że bezpardonowo skrytykował, dla innych, że przedstawił w krzywym zwierciadle. Cóż takiego? Za chwilę do tego dojdziemy.
Słowo "powstanie" (albo Powstanie) to jedno z tych słów kluczy, które z miejsca kojarzą się z naszą ojczyną i całym zestawem wartości znanych nam ogólnie jako polskość. W ostatnich latach o powstaniu (Powstaniu) słyszymy coraz częściej, o tej straceńczej walce z 1944 roku - im od niej dalej, tym żywsza staje się dla kolejnych pokoleń. Stąd też jednoznaczne skojarzenie. Powstanie? Film Narodowy? Znaczy rzecz będzie o bohaterskiej, warszawskiej gehennie. Będzie? A figa.
A zatem nowy komiks Jacek Świdziński nie opowiada o tworzeniu filmu o Powstaniu Warszawskim. Nie - autor wziął na tapetę tym razem nieco pozostawione z boku, trącące zamierzchłymi czasami Powstanie kościuszkowskie, którego symbolem stały się postawione na sztorc chłopskie kosy. Coś tam pewnie pamiętamy, Racławice na przykład, ale nie jest to pamięć tak żywa, jak w przypadku Powstania warszawskiego. Tymczasem twórca uparł się właśnie na kościuszkowskie - bo może odległe i można sobie bezkarnie pożartować, a może też dlatego, że jego symbolizm, zasięg i przebieg, w sam raz nadają się do wypunktowania naszych wad (niech będzie, że i zalet) narodowych. I wygląda na to, że najlepiej to zrobić, opowiadając historię tworzenia tytułowego filmu narodowego.
Misia pamiętamy, prawda? No to można uznać, że komiks Świdzińskiego to taki obrazkowy Miś ( z przywodzącą na myśl barejowskiego prezesa postacią producenta), tyle że na jeszcze bardziej abstrakcyjnym poziomie, z którym nieodparcie wiąże się słowo meta (nie ta, do której biegną zawodnicy, ani nie ta, którą pichcił Walter White). Meta-komiks o meta-filmie, czyli coś ekstra, coś wykraczające poza własne znaczenie (albo zbierające wszelkie nasuwające się skojarzenia do kupy). Coś ekstra, czyli niemalże ekstradycja.
W zasadzie komiks Świdzińskiego, z jego minimalistycznymi rysunkami (acz czasami obłędnie skomponowanymi), jest bardziej dziełem opierającym się na słowach niż na obrazie. Opalizującym na zestawieniu i zarazem skontrastowaniu słów, które uważamy za wielkie, bądź znaczące, z tymi, które kojarzą się z nowomową, ze współczesnym międzynarodowym bełkotem, z dziwacznymi zbitkami. Chłonąc te spreparowane z premedytacją słownictwo dociera do nas, jak bardzo umniejszamy naprawdę wielkie słowa i jak nadajemy większe znaczenie tym, które na to nie zasługują (co najlepiej obrazują sceny z tzw. kolegiów produkcyjnych).
Chodzi o to, że niby wszystko się zmieniło. Bo dawny ustrój padł, bo mamy wolny rynek itd, ale tak naprawdę nie zmieniło się nic, a w zasadzie zmieniło się na gorsze - zwłaszcza jeśli chodzi o kulturę, która w rękach przeróżnych person stała się, za przeproszeniem, dziwką na każdą okazję. Ale to tylko jeden poziom - dalej Świdziński pojedynkuje się z polskością, z naszymi marzeniami i aspiracjami do wielkości, doprowadzając je do granic ( a może i wyżyn) absurdu w prześmiewczym finale. Wydawało się też, ze tym razem ucieknie od obecnych w poprzednich komiksach wałkowania spiskowych teorii. No tak, wydawało się. Świdziński tak łatwo nie odpuszcza ulubionych tematów. I znowu nas zaskakuje.
Konkludując - z Powstanie. Film narodowy - komiksu z niezwykłą galerią pokręconych postaci, najbardziej zapamiętałem sekwencję z wtykaniem produkt placement do filmu, którego fabuła dzieje się ponad dwieście lat temu. I jeszcze frazę "Kościuszko masakruje chamstwo". Trzy słowa, a jak nic w zgrabnym skrócie podsumowują i polską historie, i nawet współczesne nastroje. Cóż, Świdzińskiemu ponownie udało się stworzyć świetny, uniwersalny komiks.