Kiedy Barry Allen, pracownik policyjnego laboratorium w Central City, zostaje uderzony przez piorun, jego życie błyskawicznie się zmienia - dosłownie. Dzięki Mocy Prędkości staje się najszybszym człowiekiem na Ziemi i jako Flash rozpoczyna działalność superbohatera. Central City pogrąża się w chaosie, kiedy nowa grupa złoczyńców odcina zasilanie w całej metropolii i sieje spustoszenie w wielu miejscach jednocześnie. Flash będzie zmuszony wykorzystać swoje supermoce do granic możliwości oraz odkryć szokującą prawdę, którą skrywa ekipa przestępców.
Premiera (Świat)
12 kwietnia 2013Premiera (Polska)
13 kwietnia 2016Polskie tłumaczenie
Tomasz KłoszewskiLiczba stron
192Autor:
Brian Buccellato, Francis ManapulKraj produkcji:
PolskaGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Egmont
Najnowsza recenzja redakcji
Flash od Egmontu cieszy już samą okładką. Dlaczego? Ponieważ przywołuje natychmiastowe skojarzenia z promującym serial plakatem - na obu, w bliskim planie, widać uchwyconego od frontu bohatera w pełnym pędzie. Dla polskich odbiorców to w ogóle dziwna sytuacja, ponieważ większość z nich zapewne zna Flasha właśnie z serialu stacji CW. Z tego powodu podczas lektury samoistnie mogą nasuwać się różnorodne wartościujące porównania. Widzowie przyzwyczaili się już do Granta Gustina, sympatycznego odtwórcy głównej roli w serialu, oraz kręgu najbliższych mu osób i dlatego to, co dzieje się wokół komiksowego Flasha, może sprawiać czasem wrażenie dysonansu.
Ot, choćby prosty fakt - w komiksie Barry Alllen jest blondynem, co zaraz po rozpoczęciu lektury potrafi nieco drażnić. Ale są też pewnego rodzaju pozytywy, jak zmarginalizowanie postaci Iris West (która notabene jest tutaj kobietą białej rasy) czy oglądanie Barry'ego w trwającym od dwóch miesięcy uczuciowym związku z Patsy Spivot, której to postać na razie z serialu zniknęła (a szkoda). To jednak różnice, które rzecz jasna nie powinny zbyt mocno wpływać na odbiór - istotne jest przede wszystkim to, żeby historia przedstawiona w komiksie była warta czytelniczego czasu, i na szczęście to najważniejsze kryterium album The Flash, Vol. 1: Move Forward spełnia w zupełności. Powinien zadowolić tych fanów serialu, którzy zdecydowali się sięgnąć po komiks, który, dodajmy dla jasności, ujrzał światło dzienne przed telewizyjnym serialem i w zasadzie to on powinien stanowić tu punkt odniesienia dla tego rodzaju porównawczych dywagacji.
Niestety początek Całej naprzód nie jest znowu aż tak obiecujący. Jeśli ktoś w pierwszym tomie Flasha spodziewa się przykładowo originu tej postaci, musi obejść się smakiem. Mimo że start Nowego DC to relaunch pełną gębą, ów nowy start niekoniecznie wiąże się z rozwijaniem postaci superbohaterów od ich początków. W Całej naprzód dowiadujemy się, że Barry Allen występuje w Central City w roli Flasha już od pięciu lat. Być może dlatego też historia, którą na łamach komiksu prezentują twórcy, sprawia wrażenie nieco chaotycznego wprowadzenia i początkowo kojarzy się ze znanymi z serialu sprawami tygodnia.
Czytelnicy dostają w niej całkiem nową postać - Manuela Lago, przyjaciela Allena z młodości, który będzie tu występował częściowo jako przeciwnik superbohatera. To "częściowo " wiąże się z dosyć niespodziewanym rozwojem fabuły, kiedy to Manuel, którego losy są w niektórych aspektach odbiciem tragicznych doświadczeń Barry'ego, stanie się zmultiplikowanym zagrożeniem dla dawnego przyjaciela. W tle tej opowieści mamy rozwijany wątek dotyczący bardziej znajomej nam postaci, czyli Leonarda Snarta, który rzecz jasna ma co do Flasha i Central City jak zwykle niecne plany. Chciałoby się zatem powiedzieć - nic nowego, odgrzewany kotlet. To wrażenie jednak z każdą przewracaną stroną mija, bo scenariusz zaczyna coraz mocniej wciągać swoją fabułą i skierowaniem uwagi odbiorcy na inne jej elementy niż obowiązkowe pojedynki superbohatera z przeciwnikami. Okazuje się bowiem, że to proste historie tylko na pierwszy rzut oka - scenarzyści w kolejnych zeszytach umiejętnie je rozwijają i komplikują.
W Całej naprzód Barry Allen musi przede wszystkim mierzyć się z konsekwencjami nie tylko własnych działań, ale także posiadanej mocy. Znowu wraca znane z serialu określenie "Speed Force", tutaj nazywane "mocą prędkości". Twórcy wykorzystują pewien znakomity pomysł, który jest w stanie skomplikować fabułę serii permanentnie. Otóż w komiksie pada spostrzeżenie, że ową moc prędkości w pełni wykorzystuje jedynie ciało bohatera, ale już nie jego mózg i umysł, zużywające tylko jej niewielką część. Z ust przyjaznego Flashowi naukowca pada sugestia, według której, gdyby mózg superbohatera mógł w pełni korzystać z mocy prędkości, stworzyłoby to dla niego prawdziwie nieograniczone możliwości, na czele z przewidywaniem nadchodzących wydarzeń. Jak łatwo możemy się domyśleć, ambitny Barry Allen będzie odtąd próbował osiągnąć zasugerowany przez doktora Eliasa efekt. A gdy już mu się to uda, możemy spodziewać się, że nie wszystko potoczy się tak, jak życzyłby sobie tego główny bohater.
Wraz z rozwojem fabuły okazuje się, że kolejne zwroty akcji i zmagania Barry'ego scenarzyści podporządkowali właśnie temu intrygującemu wątkowi. Dlatego też sądzę, że ci z odbiorców, którzy w serialu są zwolennikami igraszek z czasoprzestrzenią i przyczynowością, powinni być nad wyraz usatysfakcjonowani. Mimo wszystko podczas lektury albumu odnosi się wrażenie, że niektóre zwroty akcji twórcy zaserwowali czytelnikom zbyt szybko, jakby pragnęli nadążyć z fabułą za swym pędzącym bohaterem, przez co wydaje się, że za szybko odkryli fabularne karty.
Na szczęście główną zaletą albumu, która wynagradza pewne braki w konstrukcji fabuły, jest jego warstwa graficzna. Flash: Cała naprzód jest bez wątpienia jedną z najpiękniej narysowanych historii superbohaterskich, w której doskonale widać, jak olbrzymią wagę twórcy przyłożyli do jej wizualnej strony. Duże wrażenie robią wyglądające na akwarele partie komiksu odnoszące się do wspomnień bohaterów. Cieszy również fakt, że rysownik zrezygnował z taniego efekciarstwa w pokazywaniu scen z pędzącym Flashem. Nie zobaczymy tu jedynie wyładowań elektrycznych i kolorowych smug, ale także łączenie różnych technik plastycznych czy sugestywne rozbijanie kadrów w scenach, kiedy Allen używa w swym umyśle mocy prędkości. Dzięki takim zabiegom koncepcja wizualna albumu momentami ociera się o wybitność, nadając całej historii posmaku unikatowości i wyróżniając ją spośród innych dostępnych polskiemu czytelnikowi albumów z Nowego DC. Nieczęsto się zdarza, żeby warstwa wizualna aż tak ściśle współgrała z rysem fabularnym, a za osiągnięcie tego efektu należą się twórcom wielkie brawa (oraz, nie ukrywam, dodatkowy punkt w ocenie albumu). Tak narysowany komiks, na dodatek podparty intrygującą historią, po prostu cieszy oko fana i wręcz każe domagać się dalszego ciągu. Oby nastąpił on jak najszybciej.
zdjęcie główne: Egmont
Audiobooki w streamingu bez ograniczeń! Wybieraj spośród tysięcy tytułów!