Magiczna legenda Króla Artura, opowiedziana z perspektywy kobiet, które dzierżyły władzę zza tronu Albowiem, tak jak mówię, zmienił się sam świat. Był taki czas, kiedy wędrowiec, jeśli miał ochotę i znał choćby kilka tajemnic, mógł wypłynąć łodzią na Morze Lata i dotrzeć nie do Glastonbury pełnego mnichów, lecz do Świętej Wyspy Avalon. W tamtych czasach wrota łączące światy unosiły się we mgle i otwierały się wedle woli i myśli wędrowca… Morgiana, obdarzona darem Wzroku i związana z losem Artura Pendragona, swego brata-kochanka, opowiada historię krótkiej świetności Camelotu. Nie jest to jednak opowieść o rycerskich czynach, lecz widziana kobiecym okiem wizja społeczeństwa u progu dziejowych zmian.
Premiera (Świat)
18 czerwca 1979Premiera (Polska)
4 czerwca 2018Polskie tłumaczenie
Dagmara ChojnackaLiczba stron
1160Autor:
Marion Zimmer BradleyKraj produkcji:
PolskaGatunek:
FantasyWydawca:
Polska: Zysk i S-ka
Najnowsza recenzja redakcji
The Mists of Avalon to powieść, która od samego początku budziła wiele kontrowersji. Przede wszystkim, kto to widział, żeby o mitach arturiańskich opowiadała kobieta? Po drugie sama powieść najeżona jest feministycznymi treściami, o których za chwilę opowiem. Wreszcie przemykające się w prasie wzmianki o skłonnościach pedofilskich samej autorki również nie pozostały bez echa. Jednym słowem powstała nam mieszanka prawdziwie wybuchowa. Pozostawmy jednak plotki i skandale i skupmy się na samej treści.
Na samym początku proponuję przyjrzeć się dacie pierwszego wydania Mgieł Avalonu. Rok 1979 mówi bardzo dużo. Był to czas, kiedy Ameryka i niemal cała Europa Zachodnia zachłystywały się rewolucją obyczajową. Zburzeniu uległ pierwotny model rodziny, który próbowane zastąpić komuną społeczną. Podobnie było z zamkniętą, owianą tabu sferą seksualności. Seks małżeński próbowano przemienić w tak zwaną wolną miłość. Do tej wybuchowej mieszanki dodajmy jeszcze pojawienie się narkotyków takich jak LSD.
Przed falą nowoczesnych zmian nie uchroniła się także religia chrześcijańska. Ludzie coraz bardziej zaczęli interesować się religiami wschodnimi i płynącymi stamtąd nurtami filozoficznymi. Powstał postmodernistyczny ruch New Age. Przykłady można oczywiście mnożyć. Wpływ tych zmian jest bardzo widoczny w powieści Bradley.
Mgły Avalonu pisane są formie pamiętnika. Jest to bardzo trudna forma literacka, ale jednocześnie bardzo ciekawa, bo zapewnia czytelnikowi wgląd w umysł bohaterów, jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że przez usta bohaterów przemawia sam autor. I tak jest tym razem.
Marion Zimmer Bradley już od pierwszych stron książki nie kryje się ze swoimi poglądami na Kościół i chrześcijaństwo. Jej bohaterka Morgiana do samego Jezusa nic nie ma. Natomiast szczerą nienawiścią darzy jego kapłanów, którzy nauki proroka z Nazaretu wypaczyli i omamiają ludzi. Skoro mowa o warstwie ideologicznej, to świat Mgieł Avalonu jest bardzo, ale to bardzo czarno-biały. Wszyscy związani z chrześcijaństwem prędzej czy później okazują się fanatycznymi półgłówkami. Szczególnie wyraźnie jest to podkreślone przy postaci jednej z głównych bohaterek. Gwenifer jest na początku cudowną, słodką dziewuszką z otwartą główką i dobrym serduszkiem. To straszne chrześcijaństwo przemienia ją w zakłamaną dewotkę.
Ludzie, którzy mają jakieś pojęcie o historii będą podczas lektury często łapać się za głowę. Mój ulubiony przykład to to, że księża są analfabetami, za to Merlin Tallesin jest wykształconym człowiekiem biegle posługującym się łaciną i starożytną greką. Jednakże zanim złapiemy za czerwony długopis i będziemy poprawiać błędy, warto zastanowić się chociażby nad niektórymi filmami historycznymi, które przewinęły się przez srebrny ekran. Spełniły swoją najważniejszą rolę, zarobiły na siebie. Podobnie jest z powieścią Bradley, nikt nigdy nie mówił, że jest to powieść historyczna.
A co z tym osławionym feminizmem? Autorka poszła, niestety, po linii najmniejszego oporu i po prostu powiela stereotypy. Jest to dość zręczny zabieg niepozostający bez wpływu na popularność książki. Jednak na tym nie koniec. W Mgłach Avalonu wszystko opiera się na seksie. Brakuje uczuć, czułości i romantyzmu. Małżonków w książce niespecjalnie razi fakt, że ich partnerzy skaczą w bok z innymi. Prawdziwa wolna miłość we wczesnym średniowieczu.
Wszystko to, co napisałam, to są minusy, które raziły mnie podczas lektury książki. Ale, czytałam ją po raz drugi. Za pierwszym razem miałam naście lat i przyznam szczerze, że dosłownie połknęłam Mgły Avalonu. Nie mogłam się oderwać od powieści. Mimo wszystko, nie bez przyczyny powieść Bradley znalazła się w kanonie fantasy.
Przede wszystkim trzy główne postacie kobiece, a jakże, skonstruowane są wprost genialnie. Gwenifer jest doskonałym studium upadku człowieka. Ona nie staje się dewotką ot tak, bez powodu. Ta postać to ogromnie nieszczęśliwa kobieta, która rozdarta jest między miłością do dwóch mężczyzn. Jednocześnie nie umie poradzić sobie ze swoją ułomnością.
Morgiana najpierw jest narzędziem w rękach swojej ciotki, a potem przekonuje się boleśnie, że nie jest panią swojego losu, jedynie trybikiem w wielkiej machinie losu. W sensie zarówno metaforycznym jak i dosłownym. Dzieje bohaterów Mgieł Avalonu to przede wszystkim losy tragiczne i wybory wymuszone przez koło zamachowe dziejów. Tu nie ma miejsca na baśniowy happy end.
Bradley ma bardzo dobre pióro, napisała opasłe tomiszcze, które potrafi wciągnąć czytelnika bez reszty. Mamy bardzo sugestywne, plastyczne opisy, nieśpieszną, wyważoną narrację i cudowny, ledwie uchwytną magię ukrytą w misteriach i obrzędach. Wszystko to sprawia, że warto sięgnąć po tę pozycję.