Baja: Edge of Control HD – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 14 września 2017Po 9 latach od debiutu otrzymaliśmy grę Baja: Edge of Control HD. Oryginał był słaby, jak radzi sobie remaster? Oceniamy produkcję.
Po 9 latach od debiutu otrzymaliśmy grę Baja: Edge of Control HD. Oryginał był słaby, jak radzi sobie remaster? Oceniamy produkcję.
Cieszące się sporym zainteresowaniem (głównie w USA) wyścigi serii Baja dotarły do Europy w postaci odświeżonej wersji gry Baja: Edge of Control. Produkcja z dopiskiem HD w tytule debiutuje dziś na PC, PlayStation 4 oraz Xbox One. Spoglądając na zawartość i niewielką popularność tego typu zawodów off-roadowych w Polsce, widać że premiera przejdzie raczej bez echa. W zasadzie nic strasznego się nie stanie, bo BAJA: Edge of Control HD niewiele różni się od oryginału, a już ten sam w sobie nie był szczególnie porywający.
Jazda bez trzymanki
Ponad 1600 km wirtualnych bezdroży, więc jeździć jest po czym. Jest też także czym, gdyż w BAJA: Edge of Control HD oddano nam dość pokaźną bazę wszelkiej maści pojazdów typu buggy, którymi możemy przemieszczać się po torach lub w ramach free ride po całej mapie odkrywając nowe lokacje.
Zanim jednak wsiądziemy w większe, a co za tym idzie potężniejsze samochody, czeka nas mozolne przebijanie się do wyższych klas rozgrywkowych. Wraz z rozpoczęciem gry przypisani jesteśmy do klasy Baja Bug, czyli najmniejszych i najwolniejszych pojazdów dostępnych w stawce. Zwyciężając w zawodach tej rangi zdobywamy wymagane doświadczenie i naturalnie pieniądze, które posłużą nam do kupna lepszego wozu i wzięcia udziału w bardziej prestiżowej rywalizacji. Gotówka wpada także od sponsorów, którzy się do nas zgłaszają z propozycją reklamowania ich marki na burtach łazika. Przygotujcie się na wydatki, bo maszyny w Baja: Edge of Control HD kosztują niemało. Pojazdy z klasy VW Unlimited można wprawdzie nabyć za około 40 tys. waluty w grze, ale już potwory z najwyższej klasy rozgrywkowej kosztują grubo ponad pół miliona. Oczywiście wpływy do budżetu uzależnione są od osiąganych przez gracza rezultatów.
Dotarcie do elitarnych rozgrywek to prawdziwy wrzód na tyłku. Wyzwanie, któremu ciężko podołać. Wszystkiemu winne są… oczywiście pieniądze i nuda. Bo chociaż gotówkę zdobywa się w miarę łatwo, to jeszcze więcej się traci. W BAJA: Edge of Control HD chciano przedstawić realizm na wyższym poziomie. W efekcie zarobione pieniądze idą w naprawę auta. Trzeba szczególnie uważać podczas wyskoków na hopkach, bo jeden taki nieudany i kończymy z uszkodzeniami, przez które wypadamy z wyścigu. To w połączeniu z nudą sprawia, że tytuł szybko wyleci z dysków twardych waszych konsoli i pecetów. Pod warunkiem, że wcześniej się na niego zdecydujecie.
Jazda jak po sznurku
Jeśli jakimś cudem uda Wam się przebrnąć przez pierwszą strasznie długą i strasznie nudną część gry, to przyjdzie Wam wziąć udział w zawodach, które naprawdę potrafią cieszyć. Ekstremalnie długie wyścigi wzorowane na Baja 1000 są powodem do zadowolenia twórców. Czar jednak pryska w momencie, kiedy okazuje się, że jedynym zawodnikiem rywalizującym w stawce, który może popełnić błąd jest sam gracz. Rajdowcy, z którymi ścigamy się po nie tak wcale malowniczych bezdrożach są nieomylni. Poruszają się jak po sznurku. Bez większych ceregieli potrafią w nas wjechać, bo znaleźliśmy się na ich zaprogramowanym torze jazdy. Oczywiście taki kontakt pojazdu gracza z tym sterowanym przez sztuczną inteligencję kończy się wypadnięciem z trasy tego pierwszego. Nie macie też co się trudzić w spychaniu i taranowaniu „wrogich” maszyn. Próbowałem. Niespecjalnie to wychodzi. Buggy komputerowych przeciwników zachowują się, jakby były „przyklejone” do niewidzialnej linii na torze. Wyobraźcie sobie taką właśnie sytuację w długodystansowym wyścigu, w którym po godzinie jazdy, jakiś imbecyl sterowany przez komputer Was taranuje. Odechciewa się grać.
Sztuczna inteligencja stanowiła jeden z problemów oryginalnej gry, który jak widać nie został wyeliminowany w remasterze. Zanosi się zatem na to, że Baja: Edge of Control HD to nic innego, jak wierna kopia gry sprzed lat z zachowaniem tych samych błędów i bolączek, ale z podbitą oprawą graficzną na potrzeby aktualnej generacji sprzętów.
Stuninguj mi furę
Nie tylko błędy oryginału udało się wiernie powielić. Skopiowano też fajną rzecz, jaką jest modyfikacja naszego auta. Oprócz tych wizualnych, które wprawdzie ograniczają się do zmiany koloru karoserii, w grze znajdziemy tunning podzespołów auta. Nowe części kupujemy za zarobioną kasiorę (i znów dylemat – poprawić osiągi; naprawić auto; kupić lepszy wóz). Części jest całkiem sporo. Na myśl przychodzi mi tutaj seria Gran Turismo, gdzie wyglądało to podobnie. Możemy pogrzebać w silniku, w układzie zawieszenia, w układzie wydechowym. Możemy modyfikować sprzęgło i inne podzespoły istotne dla osiągów auta. Przed zakupem każdej z nich pojawia się wskaźnik informujący nas, jak bardzo instalacja danego elementu wpłynie na moc auta. Następnie, po zakupie i zamontowaniu podzespołów, możemy przejść do ręcznych ustawień wskaźników, aby dopasować pojazd już pod siebie. Taka personalizacja, która spodoba się maniakom lubiącym bawić się suwakami dla osiągnięcia najlepszych rezultatów w grze. Szkoda tylko, że w zasadzie to jedyna rzecz w całej grze, która może się podobać. Wszystko inne jest niczym szrot.
Grafika sprzed epoki
Edycja HD w wydaniu na PlayStation 4 HD ma chyba tylko w nazwie. Gra jest strasznie brzydka. W oczy kuje wszechobecna pustka na torach. W gruncie rzeczy to tylko tory i pojazdy wyglądają jako tako (a i tu nie zawsze jest poprawnie), reszta niczym jak oryginał sprzed 9 lat. Kolejny sygnał przemawiający za tym, że jest to produkcja, w której podbito tylko rozdziałkę. Zresztą czego się spodziewać po grze, w której wszystkie dane upchnięto na niespełna 4GB pojemności?
Twórcy mieli materiał na doskonałą grę, ale go zaprzepaścili w 2008 roku. Za sprawą THQ Nordic dostali drugą szansę, którą również pogrzebali. BAJA: Edge of Control HD nie jest tym, czego oczekiwałem. Monotonna i wyczerpująca kariera, jazda po sznurku, i wszechobecna brzydota do mnie nie trafiają. W dodatku wysoka cena (około 140 zł) za takiego potworka, również nie jest odpowiednim czynnikiem motywującym. Coś czuję, że nadciągający Gravel, który również podejmuje podobny temat, będzie o 2 klasy lepszy.
PLUSY:
+ świetny tunning,
+ szeroki wachlarz pojazdów od wyboru,
+ spore połacie terenu do zjeżdżenia.
MINUSY:
– monotonna kariera,
– brzydka oprawa graficzna.
– fizyka jazdy i wyskoków na hopkach,
– koszmarna sztuczna inteligencja.
Źródło: fot. THQ Nordic
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat