Nagi, wytatuowany i całkowicie pozbawiony pamięci mężczyzna budzi się w Korei Południowej, w hotelowym pokoju, na który najazd właśnie zrobił oddział CIA. Ciszę przerywa głos dobiegający z zainstalowanej w jego uchu słuchawki. Carter, bo tak brzmi jego imię, jest agentem Korei Północnej, a jego zadaniem jest dostarczenie do kraju dziewczynki, córki genialnego naukowca, która jest jednocześnie lekiem na tak zwany Wirus Strefowy, zamieniający ludzi we wściekłe zombie, umierające po jakimś czasie. Tak w skrócie wygląda fabuła nowego koreańskiego filmu akcji i jak widać na pierwszy rzut oka, nie ma w niej nic odkrywczego.  Ale Carter nie jest typem filmu, w którym liczy się fabuła, tylko akcja. A tej jest aż pod dostatkiem i można ją zakwalifikować jako 3xN – Niesłychana, Nieustępująca i Niedorzeczna. W zasadzie poza kilkoma przerwami na ekspozycję tudzież relokowanie kamery, to nie kończy się ona od pierwszych minut aż do napisów końcowych. Cały czas coś się dzieje na ekranie, ktoś kogoś ściga, z kimś walczy, do kogoś strzela... Sekwencje walki w powietrzu, samoloty, śmigłowce, pędzące pociągi, motocykle, spadochrony – wszystko tu jest. Do tego jeszcze wszystko w otoczce wyjątkowo graficznej przemocy i krwi – twórcy nie mieli absolutnie żadnych hamulców. Do tego takie niedorzeczne momenty jak ciasna beczka wykonana śmigłowcem, którego rotor dodatkowo zostaje wykorzystany ofensywnie, czy walka o spadochron w powietrzu to już takie wisienki na torcie. Nie spodziewajcie się tutaj grama realizmu, ale to nie problem, bo zastępują go tony dobrej zabawy. Teoretycznie wypadałoby wspomnieć o grze aktorskiej, ale tu nie ma o czym. Nie dlatego, że jest ona zła, po prostu jest tyle akcji, że nie ma czego tu grać. Warto za to wspomnieć o choreografii scen akcji, a ta jest wyśmienita, zwłaszcza biorąc pod uwagę pewne wyzwania i ograniczenia wynikające ze sposobu filmowania.
fot. Netflix
A technika filmowania to coś, co naprawdę wyróżnia ten film. Mianowicie wszystko wygląda jakby było kręcone tzw. master shotem, lub jak kto woli – w jednym ujęciu. Podobnie jak akcja, sama kamera nie przestaje kręcić od początku do końca. Nie jest to co prawda nowość, widzieliśmy to choćby w 1917, ale tutaj jest to na niespotykaną skalę. Biorąc pod uwagę ilość lokacji, tempo akcji i wiele innych czynników, jest to naprawdę wyczyn. Jednak ma to swoją cenę, bowiem jest kilka ujęć tak szybkich i trzęsących się, że autentycznie przyprawiły mnie o zawrót głowy podobny do tego, jaki czułem we wczesnych grach VR. Podsumowując, Carter to solidne, niewymagające myślenia kino akcji, które jednak trzyma widza na krawędzi fotela przez cały czas trwania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj