Finałowy odcinek dostarcza wszystkiego, czego można sobie życzyć. Jest wartka akcja, a bohaterowie podejmują kilka życiowych decyzji. Nie obyło się też bez kilku zaskoczeń.
Chirurdzy kończą kolejny sezon w dość chaotyczny sposób. Nad Seattle nadciąga gęsta mgła, która paraliżuje ulice miasta, a tym samym komplikuje sytuację kilku bohaterów serialu. Nieprzyjemne okoliczności nawarstwiają się, pacjenci znajdują się w sytuacji zagrożenia życia, a do tego wszystkiego jest jeszcze presja czasu.
Przede wszystkim warto zaznaczyć, że odcinek finałowy w końcu rozprawił się z kilkoma wątkami, które ciągnęły się praktycznie przez cały sezon. Nareszcie dostajemy decyzję, kogo tak naprawdę kocha dr Hunt. A dzieje się to w jak najbardziej przewidywalny sposób, bo podczas porodu jego dziecka. Żeby nie było zbyt lekko i przyjemnie, to akcja porodowa dr Altman rozpoczęła się daleko od szpitalnych murów, a gęsta mgła nad miastem nie ułatwiała jej wcale podróży. Na szczęście twórcy nie decydują się na żadne drastyczne rozwiązanie, ani na przesadne komplikacje. Poród przebiega bez większych problemów, dr Hunt szepcze do ucha czułe słowa miłości, które dusił w sobie przez lata. I wszystko to oglądałoby się doskonale, gdyby nie sposób, w jaki dr Altman reagowała na sam poród. Była po prostu irytująca. Jak na lekarkę z takim stażem, zwłaszcza z doświadczeniem wojennym, jej zachowanie nie do końca zgadzało się z tym, co do tej pory o niej wiedzieliśmy. Momenty, które w założeniu miały być zabawne, sprawdzały się w porządku. Kulała natomiast bardzo część dramatyczna, która najzwyczajniej w świecie nie była wiarygodna. Na koniec, z patchworkowej rodziny, która przewijała się od samego początku sezonu, zostają tylko dr Altman i dr Hunt i ich nowo narodzone dziecko. Jest to zdecydowanie najbardziej pozytywny wątek odcinka i więcej szczęścia w tym finale już nie uświadczy.
Do tej pory nierozerwalnie z tym wątkiem łączyła się też dr Shepherd, która tym razem wykazuje się zaskakująco racjonalnym myśleniem. W tym sezonie, kreowanie jej postaci opierało się głównie o jej życie miłosne i na tym też właśnie się kończy. Co prawda jako lekarz ma kilka sukcesów medycznych, ale najwięcej emocji dostarczało jednak jej dość intensywny związek z dr. Lincolnem. I tutaj też na koniec nie padają żadne wiążące deklaracje, nie ma wskakiwania na głęboką wodę. Pozostaje racjonalizm, którego tak rzadko można było uświadczyć u tej bohaterki. I w takim wykonaniu jej postać podoba mi się o wiele bardziej niż dotychczasowy chaos, który wszędzie się za nią poruszał. Pod tym względem można uznać sezon za udany dla dr. Shepherd, nawet jeśli ponownie stoi na rozdrożu.
Lwia część odcinka została poświęcona dr Grey i dr. DeLuca i całemu fałszerstwu ubezpieczeniowemu, którego się dopuścili. Andrew w dalszym ciągu bierze całą winę na siebie, mimo że dr Grey jest gotowa wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Co ciekawe, po jej stronie staje dr Webber i dr Karev. Zbiorowa scena, w której ci bohaterowie przyznają się do winy jest jedną z najbardziej zaskakujących, jakie serial kiedykolwiek nam przygotował. Tym bardziej, że dr Bailey zwalnia z pracy całą trójkę. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam, tym bardziej że ten serial posiada naprawdę skostniałą strukturę hierarchii swoich lekarzy. Ta trójka jest trzonem całej produkcji i prawdziwe usunięcie ich z serialu wydałoby się strzałem w stopę. Zapewne to zwolnienie zostanie w jakimś stopniu odwrócone, ale póki co wizja, że ta trójka nie ma więcej wstępu do szpitala jako pracownicy wydaje się być ekscytująca i w pełni ją kupuję. Już teraz czekam na dalszy rozwój wydarzeń i z łatwością dam się trochę powodzić za fanowski nos.
Odcinek finałowy dostarcza też najbardziej oczekiwaną sceną sezonu, czyli deklarację uczuć dr Grey wobec dr. DeLuca. Jestem zaskoczona jak dobrze to wyszło i jak bardzo wiarygodnie. Wydaje się, że w końcu cień zmarłego męża dr Grey już zniknął i jej postać faktycznie może ruszać do przodu. Co więcej, być może już teraz sugeruje się nam crossover z serialem
Sposób na morderstwo. Ewidentnie dr Grey będzie potrzebować dobrego adwokata i wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby oba seriale mogłyby się połączyć w słusznej sprawie. Tym bardziej, że dr Grey wspomina, że stosunek rządu wobec migrantów w Stanach Zjednoczonych jest o wiele gorszym złem niż to, do którego dopuściła się ona. Szlachetne intencje dr Grey po raz kolejny przysporzyły jej kłopotów, ciekawe tylko jak tym razem wyjdzie z tego obronną ręką.
Odcinek finałowy to też happy end dla postaci Gusa, który w końcu dostaje odpowiednią ilość krwi do przeszczepu. Ten wątek był najbardziej dramatyczny ze wszystkich przedstawionych w finale sezonu. Oczywiście ociera się o racjonalne granice prawdopodobieństwa, niemniej jednak ogląda się go z satysfakcją. Brakowało jeszcze gigantycznego czerwonego zegara odliczającego ostatnie sekundy życia chłopca, dopóki nie przyjdzie ratunek. Tutaj mamy pełne szczęśliwe zakończenie, a dodatkowo nawet pewną nutę motywacyjną związaną z postacią dawcy krwi dla Gusa. Całość wyszła zgrabnie, dostarczając pozytywnych emocji i małej nuty adrenaliny.
Nie samymi sukcesami żyje, po fali dość pozytywnych zakończeń wątek dr. Avery i dr Pierce stoi pod wielkim znakiem zapytania. A dokładnie chodzi o postać Jacksona, który zaginął gdzieś w gęstej mgle. Aż mam ochotę powiedzieć, że po prostu zostawił Maggie własnemu losowi po całodziennym wysłuchiwaniu jej zrzędzenia. Ponownie ich wątek jest tym najnudniejszym i najmniej wnoszącym do fabuły. Ta dwójka błąka się po lesie, kłócąc się ze sobą o podstawowe rzeczy w ich związku. Nie jest to ani przyjemne, ani za specjalne interesujące. Chyba, że ktoś lubi z irytacją wywracać oczami podczas seansu to ten wątek nadaje się do tego idealnie. Na koniec widzowie zostają z pytaniem dotyczącym losów dr. Avery. Rzecz w tym, że nie jestem do końca przekonana, czy po takim sezonie chcę wiedzieć co się z nim dzieje. Jego postać znikała bez słowa kilkakrotnie, więc i tym razem nie odczuwa się za specjalnej różnicy.
To, co serial zdecydowanie robi dla widzów, to przekaz moralny, jaki ze sobą niesie. A jest on dość mocny i wypowiada się na kilka tematów. Przede wszystkim nigdy nie można tracić nadziei, bo cuda medyczne zdarzają się każdego dnia. Po drugie nie można przymykać oczu na niesprawiedliwość, tylko trzeba z nią walczyć. Po trzecie natomiast, depresja to nie tylko zły humor, ale poważna choroba, która wymaga specjalistycznej pomocy. Zwłaszcza ten ostatni element widać na przykładzie dr Jo Karev, która w końcu decyduje się skorzystać z pomocy, którą się jej oferuje. I o ile ten wątek miał swoje wzloty i upadki, to jednak scena, w której Jo udaje się na oddział psychiatrii, jest bardzo wymowna. Zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy napady lękowe i depresja stają się współczesnymi chorobami cywilizacyjnymi. Bez wątpienia nie jest to tylko przypadkowy wątek, by urozmaicić życie bohatera serialu. Serial
Chirurdzy od dawna wypowiada się w sprawach społecznych i tym raz postanawia odpowiedzieć na potrzeby swoich widzów.
W ostatecznym rozrachunku finał jest raczej bardziej słodki niż gorzki. Zamyka najważniejsze wątki, pozostawiając sobie jednak bezpieczną furtkę na najbliższy sezon. Finał nie pozwala się nudzić, wywołując skrajne uczucia, począwszy od irytacji (dr Pierce) do ekscytacji (wyznanie dr Grey). Spokojnie można znaleźć kilka uproszczeń, a bohaterowie nie do końca zachowują się logicznie, ale nie wpływa to krzywdząco na odbiór nie tylko odcinka, ale i sezonu. Całość jednak dobrze ze sobą współpracuje i dostarcza widzom satysfakcjonującą rozrywkę, na którą warto było czekać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h