Opowieść w trzech aktach przedstawia losy nastoletniego Davida Martineza, mieszkańca Santo Domingo – ubogiej dzielnicy Night City. Chłopak nie ma lekko w życiu, jego matka haruje na karetce, żeby wiązać koniec z końcem i wysłać syna do elitarnej szkoły prowadzonej przez korporację Arasaka. David ledwo znosi upokorzenia ze strony swoich bogatych kolegów, jednak robi wszystko, by przetrwać i wyrwać się ze slumsów. Niestety jego matka ginie w czasie strzelaniny gangów na autostradzie. Pozostawiony sam sobie David zaczyna pierwszą przygodę z cyberwszczepami, zwanymi na ulicach Night City chromem. Implantuje sobie przyspieszacz refleksu, który jego matka ukradła na zlecenie pewnej grupy, by zarobić coś na boku. Przy okazji też poznaje Lucy, młodą hakerkę, a raczej – trzymając się terminologii tego świata – netrunnerkę, której zaczyna pomagać w kradzieżach, aż staje się celem grupy, do której wszczep miał docelowo trafić. Z szacunku do matki chłopaka przywódca grupy, Maine, pozwala Davidowi zachować chrom i wciąga go do świata tytułowych Edgerunnerów, czyli wszelkiej maści najemników i hakerów z szarej strefy. Tutaj zaczynamy obserwować rozwój Davida, który przyjmuje kolejne wszczepy i pobiera lekcje u Maine'a. Przy okazji tego twórcy dają nam pogląd na istotny dla cyberpunka motyw transhumanizmu – w tym przypadku poprzez wszechobecną w świecie stworzonym przez Mike'a Pondsmitha, autora papierowego RPG, cyberpsychozę, czyli szaleństwo wywoływane przez nadmierną ilość chromu w ciele. Oczywiście można uznać w pierwszej chwili, że nasz bohater ma plot armor, patrząc na to, jak faszeruje się wszczepami, ale trzeba pamiętać, że bohaterowie mają różną tolerancję, a fakt, że nasz chłopak jest wyjątkowy, nie oznacza, że jest jedyny. Mamy więc 10 epizodów opowiadających o drodze Davida i jego ekipy na szczyt, która daje nam też dobry pogląd na to, jak działa świat cyberpunka. Jest tu miejsce na akcję, dramat, komedię, romans, korporacyjną grę, tajemnice... I można by argumentować, że dałoby się to rozpisać na więcej epizodów, ale ośmielę się nie zgodzić. Cytując jedną z postaci: "W Night City żyje się krótko i szybko". Tempo serialu idealnie to odzwierciedla. Jest krwawo, brutalnie, wulgarnie, czasem erotycznie i bez przerwy na oddech, idealne zbalansowanie intensywności i długości trwania. Dużo kontrowersji może wzbudzać zakończenie, ale zupełnie niepotrzebnie. Po pierwsze jest ono całkowicie logiczne, patrząc na całość wydarzeń z serialu, po drugie zaś wpisuje się idealnie w gatunek. Trzeba bowiem zrozumieć, że cyberpunk to nie miejsce, gdzie świętuje się happy endy. To mroczna, ponura antyutopia, w której człowiek nic nie znaczy. Jak to mawiał Dexter – w Night City odchodzisz jako nikt albo w blasku chwały. I tutaj od razu odniosę się do potencjalnego zarzutu, że skoro David i ferajna odwalili taki numer Arasace i spowodowali taką demolkę centrum miasta na rok przed pojawieniem się V na dzielnicy, to byłoby o tym głośniej. Otóż nie, a dlaczego? Bo byłby to wielki blamaż dla korporacji, więc te nie mogły sobie na to pozwolić. Wykorzystały swoje bezdenne niemal konta bankowe, by to zatuszować. Smutna prawda jest taka, że koniec końców to możesz liczyć jedynie na to, że na twoją cześć nazwą drinka w Afterlife. Osobiście przy następnej wizycie zamówię sobie Davida Martineza. Warto też wspomnieć o liczbie smaczków i easter eggów łączących Cyberpunk: Edgerunners i Cyberpunk 2077. Często bowiem zdarza się, że produkcje robią to na siłę, a spin-off zamienia się w reklamę drugiego produktu. W wypadku tego anime nie miałem takiego wrażenia. Podczas seansu nachodziły mnie myśli w stylu: "znam tę okolicę" czy "przecznicę obok mieszka postać X". Wspominałem przy tym godziny spędzone w Night City. To naturalne – Wataha ma Bieszczady, które są jednym z bohaterów tej opowieści, a gry i serial ma Night City. Piszę o grach, bo to miasto jest istotne także dla papierowego RPG, w którego świecie dzieje się produkcja CDPR. Zobaczymy tu więc znajome twarze, miejsca, sprzęt, usłyszymy muzykę z gry, a nawet efekty dźwiękowe takie jak wystrzały czy dzwonek implantu telefonicznego.
foto. Netflix
+40 więcej
Na koniec zostaje kwestia animacji i ścieżki dźwiękowej. Kreska w Edgerunners jest bardzo specyficzna, ostra i nie każdemu przypadnie do gustu, zwłaszcza że często zdarzają się dziwne kąty kamery, a także efekt tzw. rybiego oka. Należę do grupy, której ten styl absolutnie nie przeszkadza. Powiem więcej – bardzo mi to pasuje do przerysowanego świata przedstawionego. Ośmielę się nawet stwierdzić, że bardziej to pasuje do uniwersum Pondsmitha niż realistyczna animacja. Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową, to tu już sprawa nie jest taka prosta. Słyszymy w tle utwory dobrze znane nam z gry i to jest ogromny plus, ale gdy dochodzimy do openingów i endingów... O ile jeszcze Franz Ferdinand pasuje do energicznego charakteru serialu, a animacja początkowa jest w porządku, to ending jest bardzo słaby. To ten sam casus co w przypadku Millenium Parade i ich OST do Ghost in the Shell SAC_2045 – tekst piosenki był świetny, ale muzyka i głosy kompletnie do tego nie pasowały. Dawid Podsiadło jest zdecydowanie za delikatny i ma za małą siłę głosu, przez co zupełnie tu nie pasuje. Na całe szczęście zarówno intro, jak i outro serialu można pomijać, więc nie psuje to odbioru całości. Podsumowując: Edgerunners to w mojej opinii kandydat do anime roku, a także creme de la creme produkcji z gatunku cyberpunk. Może godnie stanąć na podium obok takich tytanów jak Ghost in the Shell i Akira. Nawet jeśli gra Wam nie podeszła, a lubicie ten gatunek oraz mocne, dające do myślenia, brutalne kino, to koniecznie sięgnijcie po tę produkcję! See you in Night City, choombas!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj