Elecboy to intrygująca postapokaliptyczna opowieść, w której stylistyka znamienna chociażby dla Fallouta spotyka western, science fiction i coś jeszcze.
Zanim Elecboy przechodzi do meritum historii i zapoznaje nas z głównym wątkiem fabularnym, zostajemy uraczeni frapującym rozdziałem, w którym autor, Jaouen Salaün, kreuje enigmatyczne preludium. Zostajemy wrzuceni w sam środek akcji, o której nic nie wiemy. Dziwaczna wizja rodem z komiksów Enkiego Bilala czy serialu Wychowane przez wilkiRidleya Scotta stawia znak zapytania i wywołuje niemały mętlik w głowie czytającego. Ten wstęp może zniechęcić amatorów koherentnej i czytelnej narracji. Na szczęście dość szybko przechodzimy do właściwej opowieści, a ten epizod zostaje później wytłumaczony i odpowiednio umocowany w fabule.
Historia Elecboya skupia się na młodym chłopcu, który żyje w postapokaliptycznej osadzie, znajdującej się na pozbawionym wody pustkowiu. Joshua, bo tak ma na imię protagonista, wraz z ojcem walczy o przetrwanie, bytując w naprawdę niesprzyjających warunkach naturalnych. Co więcej, ich społeczność jest nękana przez silniejszy i bezwzględny klan agresorów. Napastnicy biorą to, co chcą. Siłą podporządkowują sobie słabszych. Joshua nie należy jednak do pokornych ofiar i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Wkrótce okazuje się, że jego przeznaczenie kryje wielką tajemnicę, związaną z kosmicznymi istotami nawiedzającymi postapokaliptyczną Ziemię.
Mamy tutaj więc osobliwą fuzję. Świat przedstawiony może kojarzyć się ze wspomnianym we wstępie Falloutem, chociaż trafniejszym porównaniem byłaby, umiejscowiona w podobnej rzeczywistości, seria gier spod znaku Wasteland. To tam właśnie w postapokaliptycznym świecie toczą się wydarzenia żywcem wyjęte z westernów. Elecboy ma podobną konwencję, choć należy zaznaczyć, że nie chodzi tu o infantylne podejście znamienne dla odmiany tego gatunku spod znaku spaghetti. Opowieść jest poważna, ma dobrze podbudowany kontekst społeczny, ale nie brakuje w niej motywów heroicznych, z „jedynym sprawiedliwym” w roli głównej. Ciekawostką jest tutaj również przekorne podejście do konwencji westernów. W Elecboyu to Indianie są czarnymi charakterami ciemiężącymi słabszych. Jaouen Salaün w interesujący sposób oddaje mistycyzm klanu, czyniąc ich atrybutem wiarę w pierwotną siłę. Hierarchia przywódców omija tych, którzy okazują współczucie, empatię i wrażliwość. Przetrwają tylko najsilniejsi.
Westernowa historia skupiająca się na konflikcie dwóch społeczności zostaje bardzo sprawnie powiązana z innymi wątkami. Mamy tu motywy survivalowe (poszukiwania wody i materiałów potrzebnych do przetrwania), społeczne, science fiction (a nawet kosmiczne), no i oczywiście – niezbędne w każdej opowieści skierowanej do masowego odbiorcy – love story. W tym przypadku dotyczy ono Joshui i przedstawicielki wrogiego klanu, która notabene jest siostrą głównego antagonisty. To tendencyjne rozwiązanie, zahaczające o szekspirowskie standardy, nie razi jednak zbytnio, bo historia miłosna umocowana jest w wyjątkowo mrocznej i defetystycznej fabule. Kiełkująca relacja tych dwojga rozświetla nieco ciemność obejmującą większość wydarzeń z komiksu. Dobre hollywoodzkie zagranie, ładnie wskazujące tę jaśniejszą stronę mocy.
Jaouen Salaün jest autorem zarówno ilustracji, jak i scenariusza do Elecboya. We wstępie do komiksu artysta nakreśla osobiste podejście do przedstawianej historii. Wszystko zaczęło się od fantastycznych wizji, które chodziły mu po głowie od wielu lat. Dawał im upust dzięki rysowaniu. I właśnie w ten sposób powołał do życia ten niezwykły świat. Strona graficzna stoi na wysokim poziomie. Historia przeważnie jest przyziemna i nie potrzebuje fajerwerków wizualnych, ale tam, gdzie pojawiają się kosmiczne istoty i bardziej wymyślne motywy, na pierwszy plan wkracza nieograniczona wyobraźnia autora. Jest w tym duża kreatywność, nawet jeśli tu i ówdzie czuć inspiracje na przykład Bilalem.
Pierwszy tom Elecboya zapowiada epicką przygodę i wielkie emocje. Autor stworzył ciekawy świat, podbudowując go w logiczny i racjonalny sposób. Tak wykreowanej rzeczywistości zaimplementował motywy żywcem wyjęte z kosmicznego science fiction, które na pierwszy rzut oka pasują do fabuły jak pięść do nosa. Mimo to historia działa i wciąga. To dobry prognostyk przed kolejnym tomem.